piątek, 16 września 2016

Rozdział Czterdziesty Trzeci ~ Liverpool


   Lavi siedział przy łóżku od Genzo i zmieniał mu zimny okład. Chłopak od kilku dni miał wysoką temperaturę i Bookman zaczął się martwić nie na żarty. Drzwi do pokoju cicho zaskrzypiały, wpuszczając do środka dwie postacie w czerni.

   - Cieszę się, że jesteście.
   - To nic wielkiego - powiedziała wyższa spokojnie podchodząc do chorego. - Co mu jest?
   - Dostał wysokiej gorączki kilka dni temu - odparł prosto Lavi.
   - Zaraz go obejrzę.

   Na te słowa niższa z nich przyłożyła rękę do czoła Genza i delikatnie go pogłaskała. Druga postać wyciągnęła swoją rękę i przejechała nią ostrożnie po ciele chłopaka. Dokładnie obejrzała jego twarz, ręce, sprawdziła temperaturę i zbadała puls. W końcu odsunęła się i wyciągnęła z torby płócienny woreczek, wręczyła go Bookmanowi.

   - Sheryll go dopadł, mam rację? To powinno otumanić pasożyty, ale nie oczekuj, że je wygoni. To może zrobić tylko Noah, który je w nim umieścił. Na szczęście nie są to motyle Tykki Mikka.
   - Dziękuję.
   - Czy to prawda, co mówią o kostce? Zakon znalazł jej kolejny fragment? - Spytała niższa z nich z lekką dozą ciekawości.
   - Tak, dlatego...
   - Czas na nas. To wszystko, co mogę zrobić dla Genzo. - Wyższa postać skłoniła się w kierunku Kronikarza.
   - Czekaj - złapał ją za nadgarstek. - Nie wyglądasz najlepiej...
   - Czuję się wspaniale, przekaż pozdrowienia. Wychodzimy - postać wyrwała rękę z uścisku i wyszła z pokoju.
   - Miło było znowu się zobaczyć! Do przyszłego spotkania - dodała niższa weselszym tonem wybiegając z pomieszczenia.
   - Nie ma co, to nie jest misja dla mnie - powiedział pod nosem rudzielec ważąc w dłoni lekarstwo. - Trzeba zawiadomić Komuiego.

   Obrzucił swojego ucznia zatroskanym spojrzeniem, zanim udał się do kuchni wykonać telefon.

Miesiąc później
   - Wszystko w porządku?
   - Tak.
   - Ale na pewno?
   - Tak, na pewno.
   - Jeśli mnie okłamujesz...
   - Och, daj już sobie spokój - chłopak odtrącił wskazujący palec starszego ze znużeniem na twarzy.
   - Nie dam, bo jawnie mnie okłamujesz - blondyn przejechał ręką po za długich włosach młodszego.
   - Jak na razie męczysz mnie ty. Już rozumiem nastawienie Many do Ciebie - przewrócił oczami przyspieszając kroku.
   - Hej! Co to było? Ja się tylko o Ciebie martwię. Byłeś ciężko chory, lekarz mówił, że nadal powinieneś leżeć w łóżku...
   - Czuję się już lepiej, nic mi nie ma, jestem zdolny do pracy, Amonie - powiedział dobitnie.
   - I tak uważam, że powinieneś wrócić do łóżka.
   - Najlepiej zrobić ze mnie umierającego idiotę! Daj mi rzesz już spokój! - Anioł nie wytrzymał i odepchnął drugiego.
   - Nareszcie to przyznałeś - usłyszeli oschły ton innego chłopaka. Obaj spojrzeli w jego stronę. - Na co się tak gapicie?
   - Chyba na mnie - odezwał się kobiecy głos zza jego pleców.

   W tym momencie Aleksander i Amon dostrzegli jak znad ramienia zielonowłosego wyłania się nie pewnie druga, z brązowymi włosami, które już sięgały za ramiona. To był niecodzienny widok, aby szarooki niósł na baranach znienawidzoną przez siebie złotooką.

   - Komui wymyślił nowego robota?
   - Co? Jakiego robota, Amon?
   - No bo wiesz... on nigdy jak dżentelmen się nie zachowa, a teraz niesie ją na barana.
   - No cóż...
   - Ja tu stoję, wy przygłupy - odparł Walker z przekąsem - z własnej woli tego nie robię.
   - No już, słyszałeś szefa, masz mnie DONIEŚĆ do skrzydła szpitalnego, no już - Morii popędzała towarzysza. - Miło was widzieć w dobrym zdrowiu. Martwiłam się, że jak ten dureń, coś sobie zrobiliście.
   - Aktualnie... agh - Tray dostał z łokcia w brzuch.
   - Jak widać nic nam nie jest. A Tobie co się stało?
   - Ach, nic takiego. Rozchodziłam złamaną nogę? Tak to chyba Komui z Reeverem określili - wyszczerzyła się do przyjaciół. - A wszystko to JEGO wina - wskazała na swojego "tragarza".
   - Wiedziałem, że kiedyś do tego dojdzie! - Zawołał pewny siebie Amon.

   Po chwili wywiązała się sprzeczka wśród egzorcystów, gdy całą grupą odprowadzali uszkodzoną towarzyszkę. W tym samym czasie Lee wyszedł z gabinetu i powoli schodził na kolejne, niższe piętra aż nie dotarł do Hevlaski.

   - Jak się masz, Hev?
   - Bardzo dobrze, Komui - odpowiedziała mu kobieta - o co chodzi?
   - Czy ty... rozumiesz coś z tego co pisze na kostce? - Zapytał bawiąc się swoim ulubionym, niebieskim kubkiem z różowym króliczkiem.
   - Myślę, że to nie u mnie znajdziesz te odpowiedzi.
   - Tak myślałem - upił łyk smolistej cieczy - czemu zawsze musi się rozchodzić o to dziecko?
   - Nie mnie pytaj. Jest silne, ale każdy ma swoje granice.
   - Rozumiem, Hev. Do zobaczenia - powiedział kierownik machając pustym kubkiem.

   Szedł szybkim, pewnym krokiem do swojego biura. Usiadł za biurkiem i spojrzał na zdjęcia na parapecie. Zatrzymał wzrok dłużej na zdjęciu z trójką dzieci. Ciężko westchnął, ale już u użytkowniczki kostki wiedział co musi zrobić. Decyzję już podjął teraz musiał ją tylko wykonać. Jeden zły ruch i wywoła burzę bardzo gwałtowną. Poprawił swój beret i okulary na nosie, po czym podniósł słuchawkę od telefonu. Wykręcił szybko jeden numer. Odczekał dziesięć minut zanim nawiązało się połączenie.

   - Słucham? - Odetchnął z ulgą słysząc bardzo znajomy głos.
   - Tu Komui, mam jedną osobę do przebadania.
   - Jeśli wasi lekarze nie dadzą rady, to zawsze znajdzie się tutaj.
   - Dziękuję, przyjadą jeszcze dziś.
   - Niech będzie - krótka odpowiedź bez wyrazu i sygnał zakończenia rozmowy.
   - No to teraz trzeba ich tylko powiadomić...

   Mężczyzna poprawił swój naukowy fartuch. Podciągnął rękawy i zabrał się za wpisywanie czterech, czarnych teczek. Zajęło mu to około godziny, po której zadzwonił już na numer wewnętrzny w Kwaterze Głównej. Niedługo po nim w jego gabinecie pojawiła się średniego wzrostu, czarnowłosa dziewczyna w stroju poszukiwacza.\

   - Witaj, Saszo.
   - Szefie - skłoniła się niezgrabnie.
   - To są teczki z kolejnym zadaniem dla czwórki egzorcystów pojedziesz z nimi. Nie jest to daleka podróż. Tutaj masz wszystkie informacje na temat tego, co powinnaś załatwić przed wyjazdem.
   - Dobrze, zrobię co w mojej mocy - odpowiedziała odbierając dokumenty.
   - Jest jedno ale - powiedział przytrzymując teczki, aby dziewczyna spojrzała prosto w jego oczy. - Nie mogą się dowiedzieć, gdzie jadą zanim pociąg nie zajedzie na wyznaczoną, końcową stację. Szczególnie Mana. Masz się upewnić, że wszyscy wysiądą z pociągu. Dobrze?
   - Dobrze - odpowiedziała odrobinę zaskoczona prośbą dowódcy.
   - W takim razie jesteś wolna. - Sasza ukłoniła się nisko i wyszła z pokoju. - Jestem geniuszem! - Dodał szczęśliwy wstając ze swojego miejsca.

   Tak, lepiej tego wymyślić nie mógł.

   Młodzi stali na stacji wyczekując pociągu. Morii była nadal niesiona, ale tym razem przez Amona, co Mana przyjął z ulgą. Szczególnie jakoś się nie krył z tym uczuciem i przy każdej możliwej sytuacji wytykał Tanaki jej wagę. Ta mu odpowiadała, że widocznie jest za miękki, dzięki czemu Aleksander złapał kolejny ból głowy i trucie tyłka - jak to Walker określił - ze strony Traya. Sasza spokojnie stała obok, zbyt zdenerwowana, aby się nie wygadać. Trzy razy na kartce, wielkimi literami miała zapisane, aby nic im nie mówić, aż nie dotrą na miejsce. Wmówiła reszcie, że dostała polecenie od starszego poszukiwacza, aby sprowadzić pomoc i od razu pomyślała o ich czwórce. Zanim Mana zdążył w imię protestu wparować do Komuiego, został siłą zabrany za kołnierz, przez wyższego blondyna. W ten sposób opuścili Kwaterę Główną.

   Gdy pociąg po nich podjechał od razu wsiedli do odpowiedniego wagonu. Było blisko południa, co i tak nie przeszkadzało Walkerowi w ucięciu sobie drzemki, za co Rosjanka dziękowała w duszy losowi. Zaczynała wierzyć, że jej misja zakończy się sukcesem. Z coraz większą ulgą dotrzymywała towarzystwa reszcie i wysłuchiwała ich rozmowy o ostatnich misjach. Chłonęła każde słowo i nawet nie zauważyła, jak zleciała dwugodzinna podróż. Ciemnowłosego udało się dobudzić na stacji, kiedy znalazł się już poza pociągiem.

   - Liverpool?
   - Dokładnie, Morii. A to teczki dla was - powiedziała zadowolona Sasza podając dokumenty.
   - Wracam - odparł Mana nawet nie zaglądając do środka.
   - Komui zezwolił na użycie siły, czyli to coś poważnego - Aleksander spojrzał na przyjaciela znad papierów.
   - Wiem dokładnie czego oczekuje i nie ma mowy. Nie pójdę tam - odparł szarooki rozglądając się za pociągiem powrotnym.
   - Co ja słyszę? Czyżby Wielki Walker właśnie odmówił wykonania służbowego polecenia? Boisz się czegoś? - Amon zakpił z chłopaka.
   - Mana - zaczęła nieśmiało Sasza stając przed złym chłopakiem - nie wiem o co chodzi, ale dostałam ten list.  - Wręczyła mu białą kopertę podpisaną przez Komuiego.

   Niechętnie go wziął i otworzył. Wraz z następnymi linijkami jego wyraz twarzy z obojętnej zmieniła się na niedowierzający i zły. W końcu miął kartkę w ręce, zazgrzytał zębami i porwał list na kawałeczki. Wziął wdech i wydech, po czym wysunął się na początek grupy.

   - To idziemy, idioci. Tylko ostrzegam, że nie biorę za was odpowiedzialności. Debile wpychający się w paszczę lwa - dodał pod nosem.

   Przeszli przez miasto, które przez te lata zdążyło się rozrosnąć. Wysoki szary szpital wznosił się w centrum, ulice były schludne, ludzie radośni. Sasza zafascynowana rozmawiała z Morii o każdej sukni noszonej przez mijające je kobiety, Amon z Aleksandrem wykłócali się przez chwilę o świeżość powietrza lecz szybko zamilkli. Walker nie wdawał się w żadną dyskusję. Naburmuszony prowadził towarzyszy coraz głębiej, aż wyszli poza główną ulicę. Dziewczyny zmieniły temat na widoki, a było co podziwiać. Duże jeziora z czystą wodą. Doszli do pewnego wzgórza w dole widzieli mniejszy zbiornik wodny oraz mały dom z ogrodem.

   - To tutaj - mruknął Mana wskazując budynek.
   - Łał! Jak tutaj pięknie! Sasza, kto tu mieszka?
   - Nie wiem dokładnie, podobno jakiś lekarz - odpowiedziała czarnooka odrobinę speszona.
   - A nie mówiłem! Nie wyzdrowiałeś odpowiednio!
   - Amon, nie zaczynaj znowu! To na pewno nie z mojego powodu. Widziałeś w jakim stanie jest Morii.
   - Ciekawe, czy to przystojny lekarz, jak myślisz?
   - Kto wie? Byłoby strasznie miło - zapiszczała Chinka.
   - Zaraz wywołacie wilka z lasu - mruknął Mana.
   - Coś nie tak? - Zapytał Alek widząc, jak szarooki sztywno stał w miejscu. Coś w jego postawie mówiło, że nie jest okej.
   - Nie powinno was tu być, nigdy i przenigdy. Co wujek sobie myśli? Po tylu latach...
   - Hej, Mana... - potrząsnął go za ramię.
   - Czego?
   - Chyba zacząłeś mówić na głos - ostrożnie odpowiedział Aleksander. Walker słysząc tę uwagę zrobił zdezorientowaną minę, ale zaraz się poprawił i spojrzał na pozostałych z góry.
   - Cokolwiek tam się stanie nie jestem odpowiedzialny za zniszczenia - odparł ruszając ścieżką w dół.

   Pozostała czwórka zgłupiała, ale szybko ruszyła jego śladem. Wystarczyło, że ciemnowłosy otworzył bramę, a usłyszeli czyjś wysoki głos po swojej lewej.

   - Nie wierzę! Maanaaa! - Blondwłosa dziewczynka rzuciła się w ich kierunku.

   Uwiesiła się na szyi od chłopaka i nie chciała puścić. Była mniej, więcej jego wzrostu i nosiła prostą niebieską sukienkę. Na głowie miała słomiany kapelusz z niebieską wstążką.

   - Tyle Cię nie widziałam! Manaaaa!
   - Mnie też... miło - odparł w miarę spokojnym głosem. - Skoro ty tu jesteś, to gdzie jest...
   - Mana Walker - w drzwiach od domu pojawiła się wysoka, szczupła dziewczyna o długich, rdzawych włosach.
   - Przyszedł! Widzisz! Przyszedł! Po trzech latach! Wrócił do nas! - Blondynka w podskokach do skoczyła do nowej nieznajomej.
   - Nie jestem tutaj z własnej woli - odburknął chłopak.
   - Dobrze wiem. Kim mam się zająć? Tamtą dziewczyną?
   - To niegrzeczne! Powinien nas przedstawić! Powinien nas przedstawić!
   - Sama to zrobię - odparła beznamiętnie długowłosa, podeszła do szarookiego - ale najpierw muszę policzyć się z nim.

   Wzięła zamach i uderzyła Manę z całej siły w twarz. Raz, drugi, trzeci aż się zakołysał i upadł na ziemię. Jednak nie zostawiła go w spokoju. Kopnęła go dwa razy w brzuch, chociaż próbował zapobiec tym ruchom.

   - Wiesz za co - powiedziała do niego świdrując go swoimi fioletowymi oczami.

   Otrzepała ręce i podeszła do wystraszonej czwórki przy bramie. Wyciągnęła dłoń na powitanie.

   - Witam. Mana pewnie o mnie już wspominał. Mam na imię Alice, moje nazwisko zbędne w tej sytuacji, a to Lala - wskazała na blondynkę, która pomagała wstać z ziemi Walkerowi. - Czujcie się jak u siebie.
   - Jestem Amon, a to Aleksander, Morii i Sasza.
   - No to wnieście ją do domu - powiedziała fioletowooka odwracając się na pięcie.

   Zaskoczeni tylko pokiwali głowami i poszli za nową znajomą.