piątek, 23 października 2015

Rozdział Trzydziesty Szósty ~ Nelli


- Naucz się tego porządnie – burknął niezadowolony mężczyzna.
- T-tak jest, miśtu… - odpowiedziała niepewnie dziewczyna.
- Mistrzu – skarcił ją rozmówca – nie mogę uwierzyć, że muszę wychowywać takiego bachora. – Powiedział wstając zły od stołu.

Chwilę potem rozległo się ciche kliknięcie zamykanych drzwi prowadzących do pokoju obok. W pomieszczeniu została nastolatka siedząca przy małym stole zawzięcie studiująca książki leżące tuż przed nią. Końcówki jej długich włosów z każdym, nawet najdrobniejszym ruchem głowy delikatnie się kołysały zamiatając kurz z podłogi. Co jakiś czas, dziewczyna mruczała pod nosem lub szeptała słowa, które sprawiały jej problemy. Zmęczona próbami spojrzała na zegar, który z ledwością zmieścił się w zasięgu światła małej lampki stojącej na stole. Wskazówki zegara powoli zbliżały się do kąta prostego - trzecia nad ranem. Z ust nastolatki wyrwało się przeciągłe ziewnięcie. Zawstydzona zasłoniła usta dłonią, ale zdawało się, że jej mentor tego nie usłyszał. Spokojniejsza odrobinę odsunęła krzesło najciszej, jak tylko mogła i zaczęła skradać się w kierunku swojego łóżka. Jednak nadal nie była przyzwyczajona do miejsca pracy i zawadziła ręką o stosik książek, których używała do nauki. Wywróciła się robiąc wokół siebie małe zamieszanie. Małe, w środku nocy krzyknęła z przerażenia przy akompaniamencie spadających woluminów najpierw na nią, a potem na podłogę. Trzymając się za głowę oceniła skalę zniszczeń.

- Co ja mam teraz zrobić? - Powiedziała spanikowana.

Z drżącymi dłońmi podniosła z ziemi najgrubszą z książek. Miała ciemnobrązową okładkę przypominającą w dotyku skórę. Na przodzie były odciśnięte złote symbole. Kartki już pożółkły i unosił się z nich, znajomy dziewczynie, zapach staroci. Nastolatka delikatnie stuknęła grzbietem o blat, gdy przez drżenie rąk niezdarnie odkładała książkę na biurko. Przedmiot otworzył się na środku. Pomiędzy kartkami leżała wstążka, kobieca, do włosów. Zaciekawiona uczennica wzięła kawałek materiału do ręki. Był postrzępiony na końcu, wyraźnie przerwany. Zanim zdążyła się mu dokładniej przyjrzeć wyczuła czyjąś obecność w pokoju. Odwróciła się, powoli, uważając na najdrobniejszy ruch, aby niczego nie zrzucić. Nad sobą zobaczyła swojego nauczyciela z jednoznaczną miną. Podskoczyła na krześle i wstążka przeleciała jej przez palce.

- Co ty z tym robisz? – Powiedział powoli, by go dobrze zrozumiała, co nadało tylko jeszcze dodatkowego upiornego efektu.
- J-ja tylko… em… no… spadło i… - dziewczynie zabrakło słów. W końcu wstała z krzesła, zrobiła głęboki ukłon przed nauczycielem i spróbowała przecisnąć się obok niego.
- I? – Zapytał mężczyzna blokując jej przejście pochwą od miecza.
- Z-znalazłam w-w ksią… w książce – powiedziała szeptem. Nie podnosiła głowy, czuła na sobie ostre spojrzenie mistrza.
- Spać – padł suchy rozkaz.

Nastolatce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak mysz, cicho i zwinnie przemknęła obok granatowowłosego mężczyzny . Weszła do pokoju naprzeciwko. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i po omacku dotarła na swoje posłanie. Małe, wąskie łóżko z jedną, cieniutką poduszką i kocem. Skuliła się i spojrzała w okno. Wiał lekki, chłodny wiatr, a ostatnie promienie światła odbijanego przez księżyc padały na stolik stojący tuż pod oknem, zaraz obok dziewczyny. Wszystko ją bolało. Najbardziej oczy i plecy od wielogodzinnego siedzenia nad książkami. Ciężko westchnęła. Nie, nie wolno jej narzekać. Jest wolna, może robić co chce. Sama zdecydowała się przyłączyć do tego mężczyzny. Podążać jego śladami... nie, nie jego. Tamtej kobiety. Pierwszej, która się nią przejęła. Przeklęte dziecko, Kara Boska, wcielenie Apophisa - takie określenia pamiętała. Wcielenie bóstwa ciemności, przeciwnika Boga Ra. Wąż wychodzący z wody przy świetle księżyca, aby knuć przeciwko słońcu. Tym była, w to wierzyli jej rodzice i ona sama. Zadrżała, nawet Ci ludzie nazwali ją bożkiem. Ale było w nich coś innego. Czuła to, jakąś różnicę, niuans w tej dwójce dorosłych, który pozwalał jej im zaufać.

Zamknęła oczy. Ciemność, niepewność, pustka, strach i ból nadal to wszystko odczuwała, żadne z nich jej nie opuściło. Miała 15 lat, a wszystko co wiedziała to rozkład piramidy, w której musiała żyć. Tak dobrze znana jej czerń kryjąca w sobie cały świat. Kurtyna tajemnicy - świata na zewnątrz, poza murami piramidy. Ciemność była jej więzieniem. Jej umysł zaczął podsyłać wspomnienia. Czasy, gdy miała po kilka lat i błądziła po omacku zimnymi korytarzami; chwile, gdy brakowało jej tchu ze zmęczenia, gdy jedynym dźwiękiem był jej słaby oddech lub burczenie pustego żołądka. Zaczęła się rzucać na łóżku, spadła, zaczęła krzyczeć, rwać sobie włosy z głowy. To ich wina. Tych przeklętych włosów, gdyby ich nie miała...

- Nie chce zabijać! Nie jestem morderczynią! Nie chce ich! Nie prosiłam się o nie! Nie chcę! Nie! Zabierzcie je! Zetnijcie! Nie chcę tego!

Dziewczyna rzucała się po podłodze czując okropny ból głowy. Przez chwilę wydawało jej się, że jej włosy stały się okropnie ciężkie. Jakby ciągnęły ją na dno ciemności. Zielone sznury, które zwiastowały jej zgubę. Zaczęło jej brakować tchu.
Oprzytomniała dopiero, gdy poczuła czyjeś uderzenie w twarz. Zamrugała kilkukrotnie. Po raz kolejny spotkała się oko w oko ze swoim opiekunem. Poczuła jak potrząsa nią na tyle mocno, że głowa zaczęła się obijać o jej własne ciało. W końcu posadził ją na łóżku. Była zdezorientowana, czuła się niekompletna. Jakby czegoś zabrakło.

- Nigdy nie myśl o sobie źle - usłyszała ostry głos mentora. Spojrzała zaskoczona. - Chyba, że tak Ci się śpieszy do tego grobowca z powrotem.
- Nie rozumiem... - odpowiedziała szeptem. Miała zdarte gardło, za oknem świeciło słońce, zaczęła się zastanawiać, jak długo trwały jej cierpienia. Przyjrzała się uważniej swojemu nauczycielowi. Po twarzy spływał mu pot, włosy miał rozpuszczone i olbrzymie cienie pod oczami. Nie spał całą noc przemknęło dziewczynie przez myśl.
- Napatrzyłaś się? - Gburowaty ton głosu przywrócił ją do porządku. - Takie chuchro jak ty, długo nie pociągnie.
- Przepraszam… - wymamrotała pod nosem.
- Jeśli nadal chcesz łazić za mną jak jakaś przylepa, to masz mówić wyraźnie i nie rozczulać się nad sobą – powiedział ostro – mazgaj ze sobą nie zabieram.
- Rozumiem.

Mężczyzna posiedział jeszcze obok dziewczyny chwilę. Nic nie mówił tylko obserwował. Od tego ostrego spojrzenia  miała ochotę uciec, ale nie miała gdzie w swojej ciasnej, malutkiej sypialni. Czuła się trochę niezręcznie, jednocześnie odczuła coś w rodzaju ulgi. Nienawidziła swoich włosów, to przez nie spotkało ją tyle złego. Zabrały jej dzieciństwo i rodzinę. Jednak z drugiej strony wiedziała, że nie są one tylko włosami, były również częścią jej samej. Jakimś ważnym elementem. W zamyśleniu przerzuciła je sobie przez ramię i pogładziła. Zaczynała przywykać do tego, że już ich nie chowa, że swobodnie zwisają jej aż do kostek. Nie zauważyła kiedy jej mentor wyszedł, ani kiedy zasnęła, spokojnie, bez koszmarów.

Tego samego dnia, ale po południu, zielonowłosa została obudzona przez swój burczący brzuch. Powoli podniosła się z posłania. Pomimo bolącego ciała czuła się dobrze. Pierwszy raz od dłuższego czasu się wyspała, nie dręczyły ją wyrzuty sumienia. Zrobiła kilka ostrożnych kroków ze względu na obolałe kończyny i otworzyła swoją szafę. Dumne określenie na małą komodę, w której mieściło się kilka ubrań. Wyciągnęła z niej jedne aladynki w kolorze piasku i białą koszulkę. W pasie przewiązała się kolorową chustką. Z turbanu zrezygnowała. Przestała go nosić kilka tygodni temu i od tego czasu starała się go unikać. Jakby był złym omenem przeszłości. Najwięcej czasu zajęło jej czesanie włosów. Najpierw od czubka po końce, a potem dopiero je próbowała związać. Były dla niej za długie, ale nie potrafiła już zliczyć par nożyczek, które na nich połamała. Jedynym plusem było to, że już jej nie rosły. Jakby same wiedziały, że wystarczająco przeszkadzają właścicielce. W końcu dziewczyna wyszła z pokoju w rozpuszczonych. Swoje kroki skierowała wprost do małej kuchni. Razem ze swoim opiekunem mieszkała w małym mieszkaniu z trzema pokojami, kuchnią i łazienką. Wkrótce się stąd mieli wyprowadzić, jak wcześniej z innych miejsc. Nie wiedziała dlaczego, tak po prostu było. Nie zadawała pytań, mina mężczyzny za każdym razem ją odstraszała od wypowiedzenia ich na głos.

Weszła do pomieszczenia i od razu odezwał się jej żołądek. Głośny, nie przyjemny odgłos rozszedł się prawdopodobnie na całe mieszkanie. Dziewczyna spiekła raka i szybko otworzyła drewniane drzwiczki od jednej z szafek. Natychmiast wyciągnęła z niej dwa bochenki chleba, potem znalazła jakieś konfitury oraz inne składniki potrzebne do kanapek. Usiadła przy stoliku i zaczęła sobie szykować śniadanioobiad. Była w trakcie kończenia ostatniej kromki z drugiego chleba, gdy do pokoju wszedł mężczyzna.

- Wy naprawdę mnóstwo jecie – mruknął pod nosem widząc ilość okruchów wokół uczennicy – wyspałaś się wreszcie?
- T-tak mistrzu – powiedziała spuszczając wzrok. Wiedziała, że je dużo. W porównaniu z nim o wiele, wiele więcej, ale nie mogła nic na to poradzić. Nie była już tak chuda, jak na początku, nabrała już trochę ciała. Nie wyglądała jak upiór, nie składała się już z samych kości, brzuch jej jeszcze nie rósł, ale i tak starała się już ograniczać. Nie chciała kusić losu. Otarła okolice ust chusteczką i podziękowała za posiłek. Jednak jej żołądek chciał jasno dać do zrozumienia, że nie jest pełny, więc wydał jeszcze jeden odgłos.
- Jedz, chuchro takie jak ty potrzebuje energii – odparł mężczyzna podając dziewczynie kolejny bochenek. Przyjęła go z wypiekami na twarzy. Mężczyzna usiadł po drugiej stronie z kubkiem herbaty. Uważnie przyglądał się dziewczynie. – Nauczyłaś się już tego, co miałaś?
- M-myślę, że tak. R-rozumiem większość słów z książek, które mam czytać – odpowiedziała cicho patrząc się uparcie w blat.
- To dobrze, od dzisiaj możesz robić co Ci się żywnie podoba – dziewczyna podniosła głowę z niedowierzaniem.. – Nie mam ochoty na niańczenie małych dzieci.
- S-słucham? – Spytała zaskoczona. Nie wiedziała, dlaczego. Pytanie samo wyrwało się jej z ust.
- Masz czas do wieczora, aby skończyć to – powiedział rzucając jej cienką książeczkę. Była czarna, a na wierzchu znajdowała się srebrna ozdoba. Przypominała jej srebrną różę stworzoną z dużej liczby róż kierunków ułożonych pod różnymi kątami. Przedmiot zawierał niecałe dwadzieścia stron. Dziewczyna spojrzała pytająco. – Jeśli to przeczytasz nie będzie odwrotu. Jeśli po pierwszej stronie odpuścisz, to możesz iść w świat, gdzie Ci się spodoba. Sama – powiedział mężczyzna oschle.
- Co to jest? – Zapadła cisza, mężczyzna ewidentnie nie chciał odpowiadać na pytanie. – Czy to ma coś wspólnego z… z moimi włosami? Proszę mi odpowiedzieć! – Zawołała, gdy Japończyk opuścił pomieszczenie. Nie zawrócił, nie odwrócił się, poszedł dalej nie mówiąc ani słowa.

Nie ruszała się z miejsca. Zegar na ścianie wybił czwartą po południu. Miała dwie godziny. Bała się otworzyć książkę. Jednocześnie była okropnie ciekawa, co w niej jest. Intuicja jej podpowiadała, że zadała odpowiednie pytania, że to co ma w ręce to odpowiedź. Czuła, że może to zrobić, w jakimkolwiek języku to zapisano przeczyta z pewnością da radę. Problem był tylko, że bała się zawartości. Co jeśli to coś złego? Coś o czym nie chce wiedzieć? Przełknęła ślinę. Zrozumiała ostrzeżenie mężczyzny. Jeśli nie zgodzi się na jego warunki, na zawartość tych stron, znowu będzie sama. Zostawi ją, opuści i nawet się nie obejrzy. To jest test. Test odwagi. Odetchnęła głębiej.  Wahała się, obracała przedmiot w dłoniach ważąc go. Z każdą mijającą chwilą czuła się coraz gorzej. Niepewność ją dobijała, bo czuła się bezsilna. Tego uczucia nie lubiła, przypominały jej się czasy pośród ciemności.

Jeśli nie otworzę tego zeszytu, jeśli się nie zgodzę na jego treść… jak będzie wyglądać moje życie? Jestem w stanie zrobić cokolwiek? Spojrzała na zegar, czwarta trzydzieści. Zostało jej półtorej godziny. Pchana przez intuicję wstała z krzesła. Ubrała się i wyszła na zewnątrz. Zeszyt miała cały czas przy sobie. Szła  uliczkami powoli, chłonąc odgłosy ulicy. Jej twarz i włosy skrywała chusta, a ręce kamizelka. Mijała wielu ludzi. Część jeszcze pracowała. Stragany z żywnością, rzeczami do domu, zakłady jubilerskie i inne przyjmowały ostatnich klientów. Ciekawa zaglądała na wystawy oraz na to co się działo za nimi. Widziała uwijających się ludzi. Wszyscy starsi od niej. W pewnej chwili wpadła na dwójkę dorosłych mężczyzn.

- Przepraszam – powiedziała szybko podnosząc się z ziemi.
- Och, panienka z zagranicy. Może oprowadzić? – Głos mężczyzny zawierał w sobie pewną dozę ironii. Wyczuła ją razem z nieświeżym oddechem.
 -Nie, dziękuję – odpowiedziała wycofując się.
- Szukasz pracy? – Zapytał drugi mężczyzna, obaj byli ogoleni na łyso i ubrani podobnie do niej. Przełknęła ślinę, ale nie zdobyła się na żadną odpowiedz. – Chyba tak skoro zaglądasz do magazynów… a może jesteś złodziejem?
- Nie kradnę – powiedziała głośniej stając. Nie podobała jej się ta rozmowa. Działo się coś złego. Czuła się osaczana.
- Ile masz lat dziewczynko?
- Piętnaście – odpowiedziała zanim ugryzła się w język.
- Och, to idealny wiek. Idziesz z nami – powiedzieli ciągnąc ją za rękę. Zaparła się nogami, nie chciała iść.
- Nie mogę, mam coś do zrobienia – próbowała wyrwać swoją rękę z uścisku. Bezskutecznie, natomiast zobaczyła, jak miny mężczyzn się zmieniły. Z usłużnie miłych na złośliwe, chytre. Przypomniała sobie ostatni dzień w piramidzie, gdy jej matka przyprowadziła ze sobą dziwnych mężczyzn, aby się jej pozbyć. Poczuła zagrożenie takie samo, jak wtedy. Zamknęła oczy i skupiła całą swoją siłę w nogach. Zdecydowała się. Zacisnęła zęby najmocniej jak umiała.
- Nie rób scen, chodź gówniaro – powiedział mężczyzna ciągnąc ją uparcie za rękę.

Ona się nie dawała. Spociła się, nie była sportsmenką, nie miała wiele sił. Nadal była chuchrem, ale tym razem wybawiło ją to z opresji. Dłoń wyślizgnęła się z uścisku faceta. Znowu upadła na ziemię, wstała praktycznie automatycznie, przycisnęła książkę do piersi i zaczęła biec ile sił w nogach. Gonili ją, słyszała nawoływania i ich ciężkie kroki na piasku. Wbiegła do jakiegoś zaułka, schowała się za śmietnikiem, próbowała złapać oddech. Wpadła w panikę. Każdy dźwięk odbierała jako ich. Nie wiedziała, czego Ci mężczyźni od niej chcą i nie chciała się dowiedzieć. W pewnym momencie zobaczyła, jak przebiegają koło uliczki, w której się schowała. Zamarła wstrzymując oddech. Nie poruszyła się zanim nie upewniła samą siebie, że jest bezpiecznie. Poczuła chłodniejszy wiatr na swojej twarzy, dzięki któremu oprzytomniała. Zbliżał się wieczór, a co za tym szło, kończył jej się czas na podjęcie decyzji. Wokół niej były same cienie, ostrożnie wychyliła się z ukrycia. Nie było nikogo. Rozejrzała się po okolicy, nikogo podejrzanego nie zauważyła. Wysunęła jedną nogę, potem drugą i pędem rzuciła się w kierunku pierwszych lamp. Stanęła pod jedną z nich. Otworzyła książkę, którą przez cały ten czas przyciskała do piersi, jak talizman. Po spojrzeniu na pierwszą stronę okazało się, że to notatnik. Przeczytała jedyne zdanie znajdujące się na kartce:

„Czy jesteś w stanie poświęcić swoje życie na wojnie dla dobra innych?”

Nie wiedziała czego się spodziewała, ale z pewnością nie czegoś takiego. Nie miała pojęcia o jakiej wojnie jest mowa. Przecież żyła w spokojnym czasie. Nie widziała żadnych uciekinierów ani wojsk. Nie rozumiała tego. Stała wpatrując się w to zdanie, jakby szukała drobniejszego pisma, gdzieś z boku. Nie znalazła.

- Do czego ktoś miałby mnie potrzebować? – Zapytała na głos. Nie uzyskała odpowiedzi. O mało się nie wściekła. Tyle czasu spędziła nad różnego rodzaju książkami, podręcznikami, słownikami, aby dostać coś takiego?

Ciemnooka ruszyła dalej w dół ulicy. Wypatrywała jakiegokolwiek znaku śladu walk. Niczego nie było. Zła prychnęła pod nosem. On się bawi moim kosztem, czy jak? Pewnie taka słaba i głupia dziewczyna jest świetnym obiektem do żartów… jednak z drugiej strony, ten człowiek nie wygląda na kogoś takiego. Ciekawe co się za tym wszystkim kryje? Dziewczyna rozmyślała idąc coraz głębiej w miasto. Usiadła na jakiejś podniszczonej ławce przy lampie i otworzyła notes znowu. Tym razem z determinacją, aby odkryć zawartość następnych stron, ale tam czekały na nią jeszcze większe bełkoty w jej rozumieniu. Ze wściekłości rzuciła przedmiotem o ziemię. Naburmuszyła się. Nie rozumiała nic z tego, co było w nim zapisane. Nie w humorze podniosła książeczkę z ziemi i zaczęła szukać drogi powrotnej. W głowie huczało jej od emocji i informacji, których nie pojmowała. Wśród nich była jedna, wyjątkowo natrętna: „Innocence to broń od Boga do walki z Akumami”. Choć obce zdanie wydawało się dla niej znaczące i nawiązujące do jej osoby. Nie wiedziała, jak ale podpowiadała jej to intuicja.

- Za bardzo polegasz na odczuciach – zganiła się na głos.

Szła wąską uliczką, na której kręciło się sporo ludzi. Z trudem przeciskała się przez tłum. Po kilku minutach zrozumiała, że ludzie stoją w tym miejscu i ewidentnie czegoś oczekują. Po następnych kilku zorientowała się, że zawędrowała pod budynek, w którym mieszkała. Przeciskając się dalej przez tłum zaczęła rozróżniać wśród natłoku krzyków, pojedyncze hasła. Najczęściej oskarżano kogoś o morderstwo. Gdy wreszcie zielonowłosa wydostała się na zewnątrz tłumu zobaczyła przyczynę zbiegowiska. Jakaś starsza kobieta wymachiwała laską w kierunku jej mentora. Miała łzy w oczach, a przed nią leżał pokaźny stos ubrań. Z samej góry wydobywała się strużka szarego dymu, który drażnił nos. Nastolatka kichnęła kilkakrotnie.

- Jak mogłeś to zrobić? To były niewinne dzieci. Aniołki… o ja biedna… co teraz mam z tym począć? Jesteś mordercą! – Babcia wyraźnie nie panowała nad emocjami, co tylko podjudzało tłum do dalszego skandowania. Dziewczyna stała niepewna, co dalej. Czy osoba, z którą mieszka od takiego czasu mogłaby bez skrupułów zabijać? Zrezygnowana spuściła głowę.
- Mistrzu… - wyszeptała niedosłyszalnie patrząc z nadzieją w oczach na Japończyka. Ten, jak skała, niewzruszony nie odpowiadał na żale kobiety, czym coraz bardziej pogrążał się w oczach tłumu.
- Takich ludzi, jak ty powinno się wieszać! – Ktoś krzyknął.
- Dokładnie! Na szubienicę! Po co tyle zachodu od razu zastrzelić gada! Dobry pomysł! Tak! Zabić! Zastrzelić! – Tłum szybko podchwycił żądzę krwi i zaczął domagać się natychmiastowego rozwiązania sprawy. Nastolatkę przeszedł dreszcz. Przecież nie mają dowodów i już go karzą na śmierć? Nie, tak nie powinno być! Pomyślała.
- Skoro ludzie tego chcą, nie możesz nic zrobić – wyszeptała starsza kobieta.
- Przepraszam! – Zawołała odważnie robiąc krok do przodu. Chciała stanąć w jego obronie. – Chciałabym… - nie mogła dokończyć zdania, bo rozległ się dobrze znany jej odgłos. Kliknięcie odbezpieczonego spustu.

Tłum ludzi zamarł, aby sekundę później rzucić się nieskoordynowanie do ucieczki. Zamiast płaczącej babci przed granatowowłosym był potwór. Miał dwa i pół metra i wyglądał jak zdeformowana królowa kier z talii kart. Ludzie rozbiegali się we wszystkie strony, aby jak najszybciej wydostać się z pola rażenia. Popychali się, deptali. Zanim potwór zaatakował biedaków ruch wykonał mężczyzna. Wyciągnął swój miecz z pochwy z pewnym siebie uśmiechem. Nie bał się, powoli podszedł do straszydła. Jego cel też nie spuszczał z niego wzroku. „Królowa” Zamachnęła potężną dłonią, jednak trafiła tylko w pobliskie budynki. Mężczyzna odskoczył wykonując jedno płynne cięcie. Szermierz odwrócił się ze spokojem tyłem do niszczejącego potwora.

- Nie daruję Ci tego egzorcysto – powiedział stwór i rozsypał się wśród błysku jasnego światła.
- Długo chcesz tak stać? – Odezwał się mężczyzna do nastolatki.
- Ucz mnie!  - Wyrwało się z ust dziewczyny. Kanda podniósł jedną z brwi do góry i popatrzył na nią z lekkim politowaniem. – Czy mogę… - przygryzła wargę.
- Mówiłem, że nie zajmuję się dziećmi – powiedział oschle odwracając się od niej tyłem już otwierał drzwi, gdy dziewczyna krzyknęła:
- Chcę walczyć! Jeśli mogę, to chcę – dodała mniej buntowniczo i z nadzieją spojrzała na dotychczasowego opiekuna – pomogę, odwdzięczę się…
- Doprowadź się do porządku. Dużo wymagam, zaczynamy o świcie – powiedział znikając wewnątrz domu. – Długo zamierzasz stać na dworze, Mundi? – Warknął ze środka.


Nelli poruszyła się automatycznie. Najpierw niepewnie, potem już nawet się uśmiechała. Wiedziała, co chce robić. W tamtej chwili sama wybrała swoją przyszłość. Nawet jeśli miała mieć mnóstwo gór, zakrętów, niebezpiecznych fragmentów i żadnej szansy powrotu do normalnego życia. 

---------------------------------------------
No proszę, spięłam się i wrzuciłam ^^
Mam nadzieję, że się podoba. Dziękuję za wasze wsparcie. Nawet nie wiecie ile szczęścia mi sprawiają wasze komentarze.
Dziękuję fance12, Laurie (której blog jest również bardzo dobry... no dobra lepszy niż mój ^^) i wszystkim pozostałym anonimom, którzy wchodzą czytają i coś naskrobią, albo tylko przeczytają.

*ciemnozielona czupryna wychyla się zza pleców*
Przestań słodzić, wszyscy wiedzą, że to z powodu zbliżających się kolokwiów... 
Mana cicho! *brązowowłosa autorka odkaszluje* 
Nom, jak mówiłam, jeszcze raz dziękuję za wsparcie i do następnej notki c:

1 komentarz:

  1. Rozdział dobry i ciekawy, choć jednak trochę za mało jak dla mnie pokazujesz Nelli. Niby widać to jej zagubienie w nowej sytuacji, ale mam wrażenie, że jednak całość jest opisana pobieżnie.
    Kanda jak to Kanda. Tu nie mam zastrzeżeń, zresztą w tej kwestii jestem nieobiektywna.
    Większych zastrzeżeń nie mam. Błędy, jeśli się pojawiły, to na tyle wtopiły się w tekst, że ich nie zauważyłam, a nie szukałam specjalnie, więc nie jest źle.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń