Allen przez chwilę stał na korytarzu ważąc
pudełeczko w dłoni. W końcu z cichym westchnięciem ruszył w głąb Kwatery
Głównej. Zły na siebie szedł, gdzie go nogi poniosły. Nie miał pojęcia o co
Lenalee chodziło, ale wiedział, że musi się dowiedzieć. Nie mógł tej sytuacji
zostawić samej sobie tylko wziąć sprawę w swoje ręce i to wszystko wyjaśnić.
Znał Lenę nie od dzisiaj i zdawał sobie sprawę, że bardzo łatwo można było
ugodzić w jakiś jej słaby punkt nawet o tym nie wiedząc. Jej zachowanie różniło
się tylko od tego w co się trafiło. Chłopak przeanalizował cały swój
dotychczasowy dzień, aby znaleźć choć jedną rzecz, która tak mocno by ją
zabolała. Skrzywił się na wspomnienie jej chłodnych oczu i głosu. No tak, ma mu
za złe spotkanie z Lou Fą. Ale on nie widział w tym nic złego, z ciemnowłosą
przyjaźnił się nie od dziś, dlatego postanowił poprosić ją o pomoc. Nie miał
pojęcia, co w tym mogło by urazić Lenalee.
Walker
bijąc się z myślami wszedł do części mieszkalnej bazy. Tylko na terenie domu,
pomimo dużej ilości korytarzy i zakrętów, jego zmysł orientacji w terenie
współpracował z pamięcią i nie błądził. Jednak był tak pochłonięty własnymi
myślami, że nie zwracał uwagi na otoczenie. Idąc z głową pochyloną lekko do
przodu poczuł, jak czyjaś doń z impetem klepie go po plecach. Zaskoczony zrobił
kilka skoków na jednej nodze w przód, ale nie stracił równowagi. Zanim zdążył
się zorientować, czyj to był atak, sprawca sam zarzucił mu swoje ramię na
szyję.
-
Stary, nareszcie! Już się zacząłem zastanawiać, czy nie stchórzyłeś! – Zawołał
wesoło Lavi wieszając się na koledze. – Musimy to oblać! Nie wiesz nawet ile
się Cię naszukałem! Musisz mi wszystko opowiedzieć! – Zielonooki wesoło
zamachał butelką wina przed twarzą przyjaciela.
-
Lavi… - zaczął niechętnie chłopak.
-
No daj spokój, do jutra Komui o niczym się nie dowie! Więc głowa do góry!
-
Zostaw mnie – próbował zbyć przyjaciela jednak ten udawał, że go nie słyszy i
pociągnął za sobą. No, przynajmniej miał taki zamiar zanim nie wylądował twarzą
przy podłodze.
-
Ty głąbie, gdzie się włóczysz?! – Odezwał się starszy Kronikarz stojący na
głowie swojego ucznia po celnym kopniaku, który był swego rodzaju formą
przywitania mężczyzny z uczniem.
-
To boli staruszku! – Zajęczał rudzielec przy podłodze.
-
Masz zająć się swoimi obowiązkami, a nie włóczyć się po korytarzach bez celu. A
jeśli o Ciebie chodzi – Allen aż podskoczył, gdy mężczyzna niespodziewanie się
do niego odwrócił – gratuluję nowego stanowiska.
-
A… dz-dziękuję – powiedział siląc się na uśmiech.
-
Do tego wina dobrze pasowałyby czerwone róże – powiedział niby do siebie
starzec ciągnąc swojego ucznia za szalik w głąb korytarza. – Jesteś ślepy jak
kret. Na pierwszy rzut oka widać, że mu się nie udało. – Zganił swojego ucznia,
gdy oddalili się na wystarczającą odległość.
Allen
stał przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Nagłe wtrącenie się starego
Kronikarza i jego ucznia wybiło mu z głowy wszelkie ponure myśli. Nadal nie
wiedział jakim cudem złapał butelkę, którą miał wcześniej w rękach Lavi, ale
podejrzewał, że zawdzięczał to refleksowi wyćwiczonemu podczas treningu pod
okiem Crossa. Aż się wzdrygnął na wspomnienie tamtego okresu. Jeśli chodziło o ilość
stresu to konkurowały u niego wspomnienia o mistrzu i wszystkie spotkania z
robotami Komuiego, których najczęściej padał ofiarą. Westchnął pod nosem i udał
się żwawym krokiem do swojego pokoju. Zgrabnie wyminął Lou Fę, która z
niewiadomych przyczyn znalazła się w pobliżu ich kwater, wszedł do siebie tylko
na chwilę. Odłożył butelkę na komodę, zaczął przeglądać kilka szuflad, gdy
znalazł co chciał zarzucił sobie na ramiona czarny płaszcz, który służył
zakrywaniu ich munduru. Słońce powoli się chowało za drzewami, więc nie miał
czasu, aby przebrać się „po cywilnemu”. Sprawdził tylko czy wziął ze sobą
wszystko czego potrzebuje i opuścił pokój zamykając za sobą drzwi. Miał już
jasny plan działania. Królik miał rację, nie ma co się martwić. Co się stało to
się nie odstanie. Teraz, Allen musi zrobić wszystko, aby nie żałować
konfrontacji z szefem następnego ranka.
W tym samym czasie
Całą
trzęsła się ze złości. Po rozmowie z Mirandą myślała, że już się uspokoiła, że
opanowała emocje na tyle, aby móc z nim przynajmniej porozmawiać. Myliła się.
Czuła, jak rana na jej sercu wciąż pulsuje i jak zraniona duma żąda zadość
uczynienia. Dodatkowym paliwem dla jej złości była jego postawa. Ewidentnie nie
widział nic złego, nie miał pojęcia o co jej chodzi. Odwróciła się na pięcie
zostawiając go bez jakiejkolwiek szansy na wytłumaczenie się. To dodatkowo ją
podkopywało. Rzadko kiedy pozwalała sobie na tak dziecinne zachowanie, tak,
Lenalee sama przed sobą przyznała, że jej zachowanie było dziecinne. Przez to
miała wyrzuty sumienia, małe, dyktowane przez jej wątpliwości zasiane przez
wcześniejszą rozmowę z przyjaciółką, ale zawsze jakieś.
Szła
korytarzem, jak ją nogi niosły. Najpierw szybko napędzana złością, potem
wolniej, gdy emocje zaczęły opadać i do głosu dorwał się jej własny rozum.
Usiadła w kącie świetlicy bez najmniejszej ochoty opuszczania ciepłego i
przytulnego kąta. Potrzebowała chwili dla siebie. Czuła się źle ze swoimi
myślami, jak i tym co zrobiła. Przygryzła własną wargę, przesadziła. Wiedziała
o tym, chciała na niego nakrzyczeć, pokazać mu, że jest na niego zła, wściekła,
że wcale nie jest w porządku, ale nie zamierzała robić tego w ten sposób. Taki
dziecinny. Inne miała plany, ale żeby je wprowadzić w życie najpierw chciała
się uspokoić. Po to poszła na salę treningową, żeby się wyżyć na powietrzu,
sprzętach tam obecnych zanim spotka się z nim. Dać upust emocjom zanim poniosą
ją za daleko. Jednak on przyszedł do niej wcześniej niż się spodziewała.
Najpierw próbowała go zignorować, ale za dużo uwagi mu poświęcała na co dzień,
żeby od tak go olać. To było ponad jej siły, szczególnie w tamtym momencie.
Więc uniosła się zranioną dumą i potraktowała go chłodno. Jego postawa
niewinnego tylko bardziej ją wkurzyła. Westchnęła ciężko, musi się z nim
spotkać jeszcze raz. Nie chciała tego kończyć w ten sposób. Za dużo dla niej
znaczył, aby od tak odwrócić się na pięcie i puścić ostatnie lata w niepamięć.
Nie potrafiła się na to zdobyć, a co ważniejsze nie chciała. Siedząc w ciszy
wśród własnych myśli poczuła ciężar tego, co zrobiła i powiedziała wcześniej.
Chciała się z nim zobaczyć, dać szansę, aby sam jej powiedział o co chodzi. Co
jest nie tak, co mogłaby jeszcze zrobić.
Lenalee siedziała wpatrując się w przestrzeń. Nie poruszała się, była niewidoczna, nie słyszalna dla kogokolwiek z otoczenia. Minęło trochę czasu zanim wróciła do siebie. Stało się to, gdy złapała się na tym, że cały czas bicia się z myślami był podszyty pewnym zdenerwowaniem. Jej wzrok był utkwiony w drzwiach do świetlicy. Nie ruszała się z miejsca cały czas obserwując wejście. Czekała, miała nadzieję, że Allen zgodnie ze swoim zwyczajem pobiegnie za nią. Będzie ją nawoływał, prosił, błagał, aby się zatrzymała, wysłuchała go. Że nawet jeśli za nią nie nadąży to zacznie szukać, że wejdzie do pomieszczenia i od progu ją zauważy, ale nic takiego się nie stało. Słońce już zaszło, co w świetlicy zostało ogłoszone przez zapalenie elektrycznego oświetlenia. To był dla niej cios. Wówczas zdała sobie sprawę, że cały czas tliła się w niej nadzieja, że się myliła. Jednak nie przyszedł, nikt nawet nie wszedł do środka. To ją zdołowało do końca. Powoli wstała ze swojego miejsca czując, jak kolejne tego dnia łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Wściekła je przetarła rękawem zanim zdążyły spłynąć w dół. Nie może beczeć, z dumą go pożegnała na Sali treningowej, teraz z tak samo wysoko uniesioną głową musi stawić czoło smutnej rzeczywistości. Zebrała w sobie potrzebne siły i opuściła pokój. Miała podły nastrój choć starała się tego nie okazywać. Nie wiedziała co zrobić, więc zajrzała do jadalni. Nie wiedziała po co, nie była głodna, straciła apetyt, rozejrzała się tylko po wnętrzu, ale nie znalazła nawet śladu, że jej chłopak tam był. Westchnęła, czego się spodziewała, pewnie załatwił co miał załatwić i wyjechał. W końcu jest generałem, nie będzie długo bawił w Kwaterze Głównej ma teraz nowe obowiązki. Odwróciła się z zamiarem wyjścia, gdy nagle ktoś na nią wpadł.
Lenalee siedziała wpatrując się w przestrzeń. Nie poruszała się, była niewidoczna, nie słyszalna dla kogokolwiek z otoczenia. Minęło trochę czasu zanim wróciła do siebie. Stało się to, gdy złapała się na tym, że cały czas bicia się z myślami był podszyty pewnym zdenerwowaniem. Jej wzrok był utkwiony w drzwiach do świetlicy. Nie ruszała się z miejsca cały czas obserwując wejście. Czekała, miała nadzieję, że Allen zgodnie ze swoim zwyczajem pobiegnie za nią. Będzie ją nawoływał, prosił, błagał, aby się zatrzymała, wysłuchała go. Że nawet jeśli za nią nie nadąży to zacznie szukać, że wejdzie do pomieszczenia i od progu ją zauważy, ale nic takiego się nie stało. Słońce już zaszło, co w świetlicy zostało ogłoszone przez zapalenie elektrycznego oświetlenia. To był dla niej cios. Wówczas zdała sobie sprawę, że cały czas tliła się w niej nadzieja, że się myliła. Jednak nie przyszedł, nikt nawet nie wszedł do środka. To ją zdołowało do końca. Powoli wstała ze swojego miejsca czując, jak kolejne tego dnia łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Wściekła je przetarła rękawem zanim zdążyły spłynąć w dół. Nie może beczeć, z dumą go pożegnała na Sali treningowej, teraz z tak samo wysoko uniesioną głową musi stawić czoło smutnej rzeczywistości. Zebrała w sobie potrzebne siły i opuściła pokój. Miała podły nastrój choć starała się tego nie okazywać. Nie wiedziała co zrobić, więc zajrzała do jadalni. Nie wiedziała po co, nie była głodna, straciła apetyt, rozejrzała się tylko po wnętrzu, ale nie znalazła nawet śladu, że jej chłopak tam był. Westchnęła, czego się spodziewała, pewnie załatwił co miał załatwić i wyjechał. W końcu jest generałem, nie będzie długo bawił w Kwaterze Głównej ma teraz nowe obowiązki. Odwróciła się z zamiarem wyjścia, gdy nagle ktoś na nią wpadł.
- Lena! Mam Cię! Nareszcie, chodź szybko! – Powiedział ochoczo Miranda wstając zaskakująco szybko z ziemi jak na nią.
-
Coś się stało? – Spytała spokojnie, taki pośpiech najczęściej oznaczał złe
wieści.
-
Nie, jeszcze nic.
-
Jeszcze?
-
Nie pytaj tylko chodź – powiedział kobieta błagalnie.
-
D-dobrze – odpowiedziała zdziwiona zachowaniem przyjaciółki.
Miranda zazwyczaj była spokojna, lekko zagubiona i przede wszystkim unikała działania w pośpiechu. Tym razem jednak ewidentnie było coś na rzeczy. Praktycznie biegły korytarzami, co Lotto i tak przypłaciła kilkoma upadkami, brązowowłosa nic nie mówiła, choć Lenalee wielokrotnie próbowała wyciągnąć od niej cokolwiek. W końcu maraton zakończyły w pokoju fioletowookiej.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć o co chodzi?
-
Marsz do wanny – powiedziała kobieta – żadnych sprzeciwów cała jesteś
przepocona.
Zanim Lenalee zdążyła w jakikolwiek sposób zaprotestować została wepchnięta do łazienki. Zdezorientowana nie wiedziała co robić, ale pełna wanna wody skusiła dziewczynę do wzięcia kąpieli. Najpierw zanurzyła się cała na kilka sekund, chwilę później wynurzyła z wody twarz po nos. Chwilę spędziła w tej pozycji po czym zabrała się za mycie. Trwało to o wiele krócej niż rano, bo w końcu niczym się nie ubrudziła przez te kilka godzin. Podczas tej czynności zobaczyła, jak Miranda wchodzi do pomieszczenia i zamienia jej ubrania. Właśnie kończyła spłukiwać włosy, gdy zauważyła, co jej przyniosła przyjaciółka. Była to ciemnobordowa sukienka, zapewne długa. Zaskoczona owinęła się ręcznikiem i opuściła łazienkę.
- O co chodzi z tą sukienką?
-
Masz ją tylko założyć – odpowiedział kobieta spoglądając na zegarek – no już,
nie mamy dużo czasu.
- O
czym ty… - nie skończyła zdania, gdy Lotto znalazła się tuż przy niej. Trochę
się poszamotały, bo starsza ewidentnie próbowała ściągnąć ręcznik młodszej, w
końcu Lena ustąpiła zgadzając się na strój. Chwilę potem siedziała na krześle
czesana przez Mirandę. Nie miała pojęcia co się dzieje, a jej przyjaciółka
wyraźnie coś szykowała i raczej nie był to typowy babski wieczór.
-
Mirando nie mam ochoty na żadne zgadywanki…
-
Niespodzianka Ci się spodoba, zapewniam – powiedziała kobieta odkładając
suszarkę do włosów. – Musisz iść teraz tylko do ogrodu.
-
Przecież jest już ciemno!
-
Nie marudź tylko idź.
Lenalee miała mętlik w głowie. Nie miała pojęcia o co chodzi Niemce, ale postanowiła sprawdzić, co ma dla niej przygotowane. Zawsze było to lepszym rozwiązaniem niż spędzić wieczór użalając się nad sobą. Westchnęła głęboko i złapała się za ramiona, gdy wyszła z budynku. Słońce dawno zaszło i dziewczynę przywitał chłodny, wiosenny wieczór. Niebo nie miało ani jednej chmurki, dzięki czemu dziewczyna widziała wszystkie gwiazdy. Skierowała się do ogrodu, który znajdował się na tyłach posesji po drugiej stronie ich cmentarza oraz bliżej drogi prowadzącej do centrum Londynu. Znajdowało się tam oficjalne wejście na teren kościoła. Szła powoli żwirowaną ścieżką, ale humor nie poprawiał jej się ani trochę. Zdawała się na instynkt, ale nie była pozytywnie nastawiona do tego. Osobiście wolałaby wrócić do pokoju, wygadać się znowu Mirandzie i położyć spać. Z drugiej strony chciała się dowiedzieć po co to wszystko. Wchodziła coraz głębiej z każdą chwilą opadając z ciekawości, która kryła się głęboko, gdy chciała zawracać delikatne światło przykuło jej uwagę. Zrobiła kilka niepewnych kroków do przodu i znalazła się na małej polance, na delikatnym wzniesieniu. Na jej środku leżał koc piknikowy, na którym ktoś rozłożył zastawę dla dwóch osób i mały świecznik. Oszołomiona podeszła bliżej, na widok koszyka z jedzeniem poczuła ssanie w żołądku, opuszczenie kolacji nagle wydało jej się kiepskim pomysłem. Usiadła niepewnie na krańcu, gospodarz długo nie kazał na siebie czekać. Allen wyszedł krótko po tym, jak dziewczyna zajęła wygodną pozycję. Nastała niezręczna cisza. Walker przenosił ciężar ciała z nogi na nogę ewidentnie próbując zebrać myśli, natomiast Lenalee starała się zapanować nad samą sobą. W końcu odezwał się białowłosy.
-
N-nie sądziłem, że jednak przyjdziesz, em… na-naprawdę ślicznie wyglądasz –
powiedział stając bliżej niej.
-
Dziękuję – odpowiedziała prosto nie dając po sobie poznać, jak bardzo ucieszył
ją komplement. Musi być twarda, przecież jest na niego zła. Powinna być, ale
nie była już w stanie. – Jeśli chodzi o wcześniej…
-
N-nic nie szkodzi – szarooki automatycznie zaprzeczył – c-co prawda nie wiem co
widziałaś, ale miałaś prawo się na mnie zezłościć.
-
Nie dałam Ci jednak szansy na obronę, więc słucham teraz – powiedziała
spokojnie, może trochę za ostro, ale chciała pokazać, że ją to uraziło.
-
Em… no bo wiesz… -zaczął się jąkać robiąc się automatycznie cały czerwony na
twarzy. Lenalee czekała aż się wysłowi w milczeniu. Nie zamierzała mu w żaden
sposób ułatwiać zadania, chciała usłyszeć wszystko z jego ust, tak jak on to
widzi. W końcu chłopak wziął głęboki oddech uspokajając się wystarczająco.
Niepewnie usiadł koło niej. – Lenalee, znamy się już długi czas. Nawet bardzo.
Przeszliśmy już razem wiele, były gorsze i lepsze chwile. Każda chwila, którą
spędziłem z Tobą jest dla mnie bardzo ważna, Twój uśmiech, głos, bliskość albo
sama obecność znaczą dla mnie naprawdę… naprawdę wiele. Nie mogę sobie
wyobrazić nikogo innego z kim łączyłaby mnie tak silna więź jak z Tobą. Nawet
nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy, gdy możemy spędzać czas tak jak teraz,
razem, sam na sam – podrapał się lekko po policzku uśmiechając się zakłopotany.
Delikatny płomień świecy tylko dodawał chłopakowi uroku. Lenalee czuła po
prostu, jak wszystkie jej złości odpływają. – Kocham Cię Lenalee, naprawdę
mocno. Nie chcę żadnej innej kobiety obok mnie. Jesteś piękna, inteligentna,
dobra, czuła, potrafisz przejrzeć mnie na wylot. Chcę Cię chronić Lenalee. Chce
się Tobą opiekować, zająć tak, jak ty zajmujesz się mną gdy dam się zbytnio
ponieść i wracam cały pokaleczony. Chce być przy Tobie do samego końca, nie
tylko tej wojny, ale i dłużej. Ja… wiem, że proszę o wiele, może nawet zbyt
wiele, ale… - urwał na chwilę klękając przed nią. Ostrożnie wziął ją za rękę i
kontynuował – Lenalee, czy możesz mi wybaczyć moje wszystkie błędy, idiotyczne
zachowania i… i zgodziłabyś się zostać u mojego boku na zawsze? Chciałabyś może
wyjść za mnie? – Zapytał wyciągając małe pudełeczko z kieszeni marynarki. Nie
był w mundurze, miał na sobie zwykły, czarny garnitur, który pasował mu równie
dobrze. Allen patrzył jej głęboko w oczy. Zrobił to, poprosił ją o rękę, teraz
decyzja należała tylko do niej.
Lenalee wpatrywała się w pierścionek oniemiała. To był ten sam, który widziała rano, ten sam który napsuł jej krwi, a teraz… nie mogła w to uwierzyć. Kochała go równie mocno i pewnie równie długo co on ją. Nie mogła nic powiedzieć, gardło miała ściśnięte, a łzy po raz kolejny napłynęły do oczu. Nie chciała ich ścierać, pozwoliła im wypłynąć, niepewnie się uśmiechnęła uwalniając dłoń z uścisku ostrożnie kierując ją w stronę pierścionka. Bała się, że zaraz ktoś wyskoczy i zaczną się z niej śmiać. Jednak poważna twarz Allena nie pozostawiała jej wątpliwości, on jest pewny, że tego chce, czeka tylko na jej odpowiedź. Zanim dotknęła pierścionka cofnęła rękę, przełknęła ślinę i spojrzała mu prosto w oczy, delikatnie złapała za jego dłonie.
-
T-tak, Allen – powiedziała przez zaciśnięte gardło. Chłopak w odpowiedzi
uśmiechnął się promiennie. Wyciągnął pierścionek z pudełka i założył jej go na
palec. Odwzajemniła uśmiech. Objął ją ramieniem, chwilę później złożył na jej
ustach delikatny pocałunek.
Następnego
ranka atmosfera na terenie Zakonu ewidentnie się zmieniła. Wszyscy mieszkańcy
wyczuli, że coś wisi w powietrzu choć nikt nie był w stanie określić co
takiego. Dla większości ludzi dzień rozpoczął się tak jak zawsze. Spokojnie
wstali, zeszli do Jerry’ego na śniadanie, zajęli się własnymi obowiązkami. Źródłem dziwnego
samopoczucia było biuro Komuiego. Przechodząc obok dało się wyczuć jakąś
zmianę. Jednak długo nie musieli czekać na wyjaśnienia.
Generał
Walker w asyście Reveera szedł przez korytarz dyskutując na tematy mniej lub
bardziej poufałe. Znali się już długo, a Allen zawsze miał dobry kontakt z
ludźmi z sekcji naukowej, więc nikogo nie dziwiła pogawędka dwójki znajomych.
Wenham wpuścił młodego egzorcystę do gabinetu, gdzie przy biurku, jak zwykle spał
Komui. Blondwłosy naukowiec westchnął ciężko i z przepraszającym uśmiechem
podszedł do fioletowowłosego. Tym razem wystarczyło tylko porządne
potrząśnięcie mężczyzną, co przyjął z ulgą.
- Łaaa, o co chodzi Reever?
-
Allen przyszedł – powiedział spokojnie – no i nadal czekają na Ciebie dokumenty
– podsunął stertę papierów pod nos okularnika.
-
Może poczekać – odburknął Komui, poprawił okulary i zwrócił się do Allena –
oficjalnie gratuluję osiągnięcia poziomu Generała, Allen-kun. Jesteśmy z Ciebie
dumni. Mam dla Ciebie parę spraw do zbadania, mam nadzieję, że będziesz się
tutaj pokazywał częściej niż Twój mistrz…
-
Też mam taką nadzieję – odpowiedział chłopak z lekkim uśmiechem. Drżącymi
dłońmi odbierał kilka teczek od szefa.
-
No to jeszcze tylko zejdziemy do Hev, od której odbierzesz Innocence pod swoją
opiekę.
-
Rozumiem – odparł chłopak – Komui… jest jedna sprawa, o której chciałbym Ci
powiedzieć…
Kilka minut później
-
CO POWIEDZIAŁEŚ?! – Krzyknął Komui wstając energicznie z krzesła.
-
K-Komui, s-spokojnie t-to kiedyś musiało… - Wenham próbował uspokoić swojego
szefa.
- NIE POZWALAM! NIE, NIE, NIE, NIE,
NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE,
NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE I JESZCZE RAZ NIE! JA CI ZARAZ POKAŻĘ! – Krzyknął
Lee wyciągając spod papierzysk pilota do niezidentyfikowanego obiektu.
-E-e...
K-Komui, co ty… - Allen wyczuwając niebezpieczeństwo zrobił kilka kroków w tył.
-
To właśnie na taką okazję – powiedział z szaleńczym uśmiechem fioletowowłosy –
przybądź, KOMURINIE X!
-
Nie… żartujesz… - wyrwało się z ust Reevera, jednak po chwili cała Kwatera
Główna zaczęła się trząść. - Allen, w nogi! – Starszy naukowiec oprzytomniał
jako pierwszy.
Białowłosemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wybiegł z pokoju ile tylko miał sił w nogach, znalazł się na korytarzu w tym samym momencie, co szyba za biurkiem Komuiego została zniszczona wraz ze ścianą przez dużego robota. Miał ponad dwa metry, a z wyglądu przypominał swojego stwórcę, miał odwzorowaną twarz, nawet okulary i beret, jego ciało jednak było mniej „ludzkie”. Wiele ramion zrobionych z giętkich rur, którymi machał na wszystkie strony próbując trafić ruchomy cel, okrągły, cylindryczny tułów otwierany od przodu oraz zamiast nóg miał kółka obracające się z zawrotną prędkością.
- Johnny, mamy kod czerwony, Komui miał w zapasie jednego ze swoich robotów – powiedział Reever przez komunikator wybiegając z pokoju za maszyną i Walkerem.
- Przyjąłem
– odezwał się głos młodszego naukowca z głośnika.
Chwilę później Kwatera Główna została postawiona w stan najwyższej gotowości. Pracownicy Sekcji Naukowej zebrali się w jednym pomieszczeniu i zwołali naradę. Uzbrojeni w narzędzia, papiery, ołówki i durszlaki na głowach spierali się jak wybrnąć z tej sytuacji minimalizując szkody. Podjęcie się odpowiedniego planu zajęło im z dziesięć minut wciągu, których Komurin X przegonił Allena już przez połowę budynku powodując liczne szkody, takie jak dziury w ścianach, usunięcie balustrad w paru miejscach, zdemolowano kilkoro drzwi…
- O, Allen! – Zawołał wesoło rudy mężczyzna.
-
Nie mam czasu! – Zawołał chłopak znikając za zakrętem. Chwilę później Lavi sam
został zmuszony do schowania się za ścianą. Robot przebiegł obok niego celując
do białowłosego egzorcysty z karabinu maszynowego.
-
To już nie są żarty… - stwierdził młody Kronikarz obserwując zniszczenia.
Chwile potem w korytarzu pojawił się Reever, a jego biały fartuch powiewał za
nim jak peleryna. Zdenerwowany praktycznie wrzeszczał do swoich ludzi po
drugiej stronie nadajnika.
-
Musimy go zagonić w kozi róg, jak najszybciej! Jak to nie ma takiego miejsca!?
W magazynie powinien być bezpieczny! Allen słyszysz nas?
-
Ta-tak! – Odkrzyknął spanikowany szarooki unikając kolejnej kuli.
-
Pamiętasz ich słaby punkt? – Dopytywał się Wenham biegnąc dalej zniszczonymi
korytarzami.
-
Tak – odpowiedział zadyszany – Aaaaaaa! Za co mi to robią?!
-
Dasz radę, tylko nie daj mu się złapać.
-
Łatwo powiedzieć! – Odkrzyknął Allen unikając jednej z rąk robota. Komurin
korzystał z tego, że egzorcysta zaczynał słabnąć i próbował go złapać. – A, mam
tego dość! Aktywacja! – Powiedział zmieniając swoją rękę w miecz.
Stanął
naprzeciwko swojego przeciwnika gotowy do ataku. Wykorzystał pasy klauna, aby
związać jego nogi i ręce, dzięki czemu generał nie musiał się nimi martwić.
Biegł prosto na szyję robota, gdy miał zadać cięcie mieczem w tamto miejsce
poczuł, że coś go uszczypnęło w kark. Odruchowo się odwrócił, za nim w
odległości kilku metrów stał Komui z wyciągnięta słomką. Chłopak przywrócił
swojej lewej ręce pierwotny kształt druga sprawdzając , co się stało. W karku
utknęła mu cieniutka igła. Zanim zdążył zrobić cokolwiek upadł na ziemię, bezwładny.
Tylko nie to… - przemknęło mu przez
myśl, gdy dezaktywowało się jego Innocence. Zobaczył jak Komuiego napada oddział
naukowy i ze wszystkich sił próbują odebrać jakiegoś pilot swojemu szefowi, ale
nic to nie pomagało. Białowłosy już został złapany za nogę przez robota, wisząc
głową w dół próbował zebrać resztki sił w kończynach, aby dokonać ponownej
aktywacji, jednak jego koncentracja nie należała już do najsprawniejszej.
Komurin otworzył swój „brzuch”, w którym chowały się mniejsze wersje Komuiego
jako różnego rodzaju lekarza, które wyglądały jak pacynki. Mam de ja vu… - pomyślał na ten widok. Zanim dostał się pod ich nóż,
robot został zniszczony. Szarooki upadł na ziemię, a chwilę później odezwał się
dobrze znany wszystkim, kobiecy głos pełen niezadowolenia.
- Bracie, co ty wyprawiasz?
-
Lenalee, nie rób tego braaaatuuu – rozryczał się fioletowowłosy mężczyzna.
-
Ile razy mam Ci powtarzać żebyś przemyślał swoje zachowanie? – Powiedziała zła
tupiąc nogą o posadzkę. Chińczyk wstał z podłogi z oczami małego szczeniaczka.
-
Nie niszcz go proszę... Lenalee… nie możesz mi tego zrobić… Twój brat Ci na to
nie pozwala… - rzucił jej się na szyję.
-
Barcie… - odpychając go od siebie – jestem już dorosła i mogę sama o sobie
decydować. Pogódź się z tym. A ty za stary na takie zachowanie. – Zła rozbiła
kontroler do robota obcasem swoich butów z głośnym, mechanicznym trzaskiem.
Komui zalał się łzami stając w obronie swojego tworu.
-
Będzie grzeczny…
-
Bracie… - powiedziała zrezygnowana podchodząc do niego – naucz się w końcu, że
to tylko przynosi kłopoty! – Podniosła głos kopiąc robota, tak że przetoczył
się przez balustradę i spadł w głąb Kwatery Głównej, aż na sam dół. Komui,
który kurczowo trzymał się swojego dzieła, zniknął razem z nim. – Allen, w
porządku?
-
Ta… - udało mu się tylko jęknąć, gdy dziewczyna do niego podeszła ostrożnie
podnosząc go z ziemi.
-
Pomogę – odparł Reever pozwalając się oprzeć na sobie Allenowi, chłopak
uśmiechem podziękował mu za pomoc i razem z Lenalee udali się w głąb Kwatery
Głównej. Po drodze głównie mówił Wenham, z czego większość jego wypowiedzi była
w rzeczywistości narzekaniem na wielkość zniszczeń i ile strat przyniosła im
owa akcja.
Teraźniejszość
Blondwłosy
mężczyzna obudził się słysząc głuchy łomot za drzwiami. Zamrugał kilkakrotnie
próbując się zorientować w sytuacji. Był w swoim gabinecie, jak zwykle zasnął
nad pracą, przy biurku. Ziewnął głośno, wstając z krzesła. Otworzył drzwi, za
którymi na ziemi znalazł Johnny’ego wśród papierów. Wenham złapał się za głowę
z ciężkim westchnięciem. W sumie odczuł ulgę, że tym razem był to fałszywy
alarm, a jego przełożony nie wymyślił kolejnego zagrożenia dla wszystkiego, co
się rusza na terenie Kwatery Głównej.
-----------------
No i tyle ze wspomnień na dzisiaj i najbliższy czas...
*brązowowłosa, kobieca czupryna wystaje zza framugi drzwi*
- To oznacza, że za tydzień ja?
- Na to by wypadało, że teraz wasza grupka... *autorka przegląda stos papierów*
- Oby nie wyszło tak suche, jak ostatnio.
- Masz coś przeciwko temu, że mi przywaliłeś, Mana?
- Oprócz tego, że Cię nie zabiłem...
- Dobra, to nie czas na skakanie sobie do gardeł. Na razie się żegnam~! Genzo i Mana szybko swojego topora wojennego nie zakopią, o czym się przekonacie następnym razem! Trzymajcie rękę na pulsie ^-^
An.
-----------------
No i tyle ze wspomnień na dzisiaj i najbliższy czas...
*brązowowłosa, kobieca czupryna wystaje zza framugi drzwi*
- To oznacza, że za tydzień ja?
- Na to by wypadało, że teraz wasza grupka... *autorka przegląda stos papierów*
- Oby nie wyszło tak suche, jak ostatnio.
- Masz coś przeciwko temu, że mi przywaliłeś, Mana?
- Oprócz tego, że Cię nie zabiłem...
- Dobra, to nie czas na skakanie sobie do gardeł. Na razie się żegnam~! Genzo i Mana szybko swojego topora wojennego nie zakopią, o czym się przekonacie następnym razem! Trzymajcie rękę na pulsie ^-^
An.
bardzo ciekawy rozdział zwłaszcza ta część z Komuim i jego robotem atakujących biednego Allena :) pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział fanka 12 :)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że się podobało c:
UsuńDla mnie niekwestionowaną gwiazdą tego rozdziału jest Kronikarz. Niby tylko chwilowa jego obecność, a rozbawił mnie bardziej niż Komui i jego tworek.
OdpowiedzUsuńŁadnie pokazałaś Allena w tym rozdziale. Nie jest już tym chłopakiem, którego znamy z anime czy mangi, ale dorosłym mężczyzną, który wie, czego chce i potrafi tego dokonać. Zaręczyny jak najbardziej na plus.
Komui... Chyba wszyscy spodziewali się, że to się tak skończy. Nie wiem, może metoda małych kroków? Było jednak zabawnie niczym przy anime.
Pozdrawiam
Laurie
relacja Staruszek-Lavi ma swój urok i żal mi było z tego nie skorzystać, cieszę się, że wywołałam uśmiech ^^ co do małych kroków, może innym razem, podchody jeszcze nie są moją specjalnością :>
UsuńDziękuję za komentarz ^^
Pozdrawiam
Podchody przerabiałam przy okazji innej mojej historii i nawet się to sprawdziło, ale z szalejącym Komuim również można żyć. Nie jest przecież tak destrukcyjny jak niektórzy:)
UsuńPozdrawiam
Laurie