wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział Czterdziesty Drugi ~ Udomowiona Akuma

   Mana obudził się z okropnym bólem głowy. Spokoju nie chciały mu dać też inne rany, ale to odczuwał nad wyraz mocno. Już dawno nie dał sobą tak pomiatać Akumom. Dlatego pierwsze jego słowa, zaraz po przebudzeniu nie należały do elokwentnych albo stosownych do przytoczenia.
   Powoli i ostrożnie się podniósł, pół przytomnie rozglądając się po pomieszczeniu. Małe, na poddaszu, jak sądził po skośnym suficie, więcej nie potrafił określić, gdyż świeczka na stoliku nocnym już przygasała, dając bardzo nikłe światło. Nie miał pojęcia, gdzie jest, a gdy próbował mocniej wytężyć umysł, z powrotem do poduszki przykuwała go migrena. W końcu się poddał, ciężko opadając na pościel. Przymknął oczy, wsłuchiwał się w szum drzew i ciche skrzypanie gałęzi o szybę za oknem. Nadal nie wypoczęte ciało upomniało się o dalszy sen, a chłopak chętnie na to przystał.
   Gdyby tylko zauważył, że za oknem nie ma żadnych drzew...
   Morii natomiast ku swojemu zdziwieniu obudziła się w swoim pokoju w gospodzie. Nie miała ciężkich obrażeń, a na pewno nie tak złych jak jej towarzysz, dlatego zaniemówiła, gdy za oknem przywitało ją późne popołudnie. Bolały ją ramiona i ogólnie jeszcze czuła się wyczerpana po wykorzystaniu wszystkich rezerw energii. Jednakże w jej przypadku wrodzona ciekawość nie pozwoliła na dalsze wylegiwanie się w łóżku. Stękając, wstała i podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. Odwróciła się do niego tyłem i przyjrzała się samej sobie. Nadal miała na sobie mundur, co w jakiś sposób ją uspokajało, lewa kostka została przykryta grubym bandażem i gdy nią poruszyła, znalazła źródło bólu, które od paru minut usilnie dawało o sobie znać. Piekło ją w gardle, zdarła oba ramiona, które również były opatrzone i znalazła małą ranę, jak po ukłuciu na nadgarstku. Nie pamiętała, aby pobierano jej krew w ostatnim czasie...
   Z rozmyślań wyrwał ją odgłos otwieranych drzwi. Chwilę później ukazała się w nich twarz gospodarza zajazdu oraz jednej z pokojówek.
   - Och, panienka już nie śpi. Przyszedłem sprawdzić jak się panienka czuje, po tym jak przyniósł tutaj nieprzytomną tamten chłopak, bardzo się martwiliśmy...
   - Ten chłopak, co mnie tutaj przyprowadził, jak wglądał? - Zapytał Morii przerywając właścicielowi.
   - Wybaczy panienka, ale nie przyjrzeliśmy się - grzecznie się skłonił - Ariel zmieni panience opatrunki, zaraz przyniosę panience coś do zjedzenia.
   - Na prawdę, nie wie pan, jak on wyglądał?
   - Eh... - mężczyzna strapił się drapiąc się po skroni - chudy w beżowym płaszczu, ciężko go było zrozumieć, bo mówił bardzo cicho i urywał...
   - Na prawdę? - Zapytała zdziwiona przerywając mężczyźnie - gdzie on teraz jest?
   - N-niestety nie wiem panienko...
   - Och, nie szkodzi - powiedziała spuszczając z tonu. Trochę ją to rozczarowało, ale nie mogła się pozbyć uczucia, że coś jest jeszcze nie tak. - A co z moim towarzyszem?
   - O kim panienka mówi?
   - O ciemnowłosym chłopaku, który przybył ze mną kilka dni temu...
   - Nikt z panienką nie przybył. Przyjechała panienka sama, cztery dni temu.
   - Co? T-to nie możliwe... - powiedziała chwytając się za głowę.
   - Proszę wypoczywać, wybaczy panienka... - właściciel gospody strapiony wyszedł z pokoju zostawiając dziewczyny same.

  Morii siedziała na łóżku jak sparaliżowana. Nie reagowała na nic, co mówiła do niej służąca poza pomocą przy zmienianiu opatrunku. Jej umysł pracował na wysokich obrotach. Coś jej się nie kleiło. Poszukiwacze wysłani w ten rejon zginęli, przyjechała tutaj z Maną nie dalej jak pięć dni temu. Nie umiała znaleźć powodu, dlaczego jeden dzień jej pobytu oraz przybycie Walkera razem z nią nie miało miejsca. Po wyjściu Ariel, Morii szybko wstała, jeszcze raz sprawdziła zawartość pokoju. Przetrząsnęła walizkę, pościel, komodę, szafkę nocną, płaszcz, mundur. Nie znalazła żadnych notatek od czasu pobytu, sakiewka z pieniędzmi odpowiednio była uszczuplona, jedyne, co miała przy sobie związane ze sprawą, to odczepiona odznaka nieznajomego oraz strzęp raportu, które schowała do własnej, tajnej kieszonki w walizce.

   - Dziwne - powiedziała do siebie trzymając drobiazgi w ręce. Przetrząsnęła wszystko raz jeszcze, ale nie znalazła ich. Swoich wachlarzy.

   Gdy upewniła się, że nie ma nikogo na korytarzu, ostrożnie wyszła ze swojego pokoju kierując kroki w stronę pomieszczenia obok. Według jej pamięci powinna to być sypialnia Many i musiała sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest. Albo było. Skupiona stawiała kolejne kroki. Zanim nacisnęła klamkę przyłożyła ucho do drzwi. Od dziecka tak robiła, ciekawska z natury zawsze musiała wiedzieć, co jej rodzice planują na następne urodziny, dlatego po niecałej minucie umiała stwierdzić czy ktokolwiek jest w pokoju. Tym razem nie usłyszała nic, co by wskazywało na to, że ktoś tam się znajduje lub śpi tak cicho i głęboko, że tego nie zarejestrowała, lecz szanse na to - w jej opinii - były bardzo małe. Odsunęła się trochę od drzwi i ostrożnie chwyciła za klamkę. Nacisnęła ją delikatnie, nic. Ani drgnęły. Zamek wydawał się sprawny. Wzięła głębszy oddech. Doszła do konkluzji, że są zamknięte na klucz, ale musiała się tam dostać. Musi mieć pewność, że nie wariuje. W przeciwnym razie, nie cieszyła ją perspektywa snów na jawie, w których był Walker. Prędzej nazwałaby to koszmarami. Nie wiedziała, co robić. Pójść i zapytać o klucz? Pewnie, tylko jak wytłumaczy powód, dla którego potrzebuje klucz właśnie do tego pokoju? Gryząc się z myślami stała w miejscu przygryzając paznokcie. Spróbowała otworzyć drzwi jeszcze parę razy zanim skapitulowała i zeszła na dół, gdzie gospodarz uraczył ją obfitą obiadokolacją. Kiedy zjadła podziękowała za posiłek, a potem - czując na sobie spojrzenia całego personelu - wróciła do siebie na górę, ale nie zabawiła tam długo. Zamknęła drzwi na klucz od środka, schowała go za swoje wysokie buty i wyskoczyła przez okno. Przeklęła swoją głupotę, gdy wylądowała na resztkach śniegu obolałą nogą. Jeśli wcześniej było to skręcenie teraz czuła jakby miała ją złamaną. Ze łzami w oczach odkuśtykała na bok, ukryła się w cieniu drzew i wyciągnęła z kieszeni hustkę na głowę. Usztywniła kończynę na tyle ile mogła, spoglądając w kierunku gospody. Tak jak się spodziewała. Gospodarz i paru innych ludzi wyszło na zewnątrz gorączkowo rozglądając się dookoła.

   - Coś tu śmierdzi - powiedziała do siebie mocniej opatulając się płaszczem. Kazała swojemu golemowi połączyć się z centralą, ale w odpowiedzi usłyszała tylko szumy.
   Odczekała aż ludzie znikną jej z oczu i powoli udała się w przeciwną stronę do miasta, w którym się zatrzymali. Musiała coś sprawdzić. Noga utrudniała jej poruszanie się i chłodny wiatr również nie dawał żadnej otuchy, gdy przedzierała się przez pole. Pocierała swoje ramiona rozmyślając nad taktyką. Musiała unikać ludzi, bo ich zachowanie ją martwiło. Miała w głowie dwie opcje: Noah się kręcą w pobliżu albo upierdliwa Akuma. W tym momencie nie chciała, aby sprawdziła się którakolwiek z nich. Dlatego jako punkt pierwszy obrała znalezienie swoich wachlarzy. Bezbronna nie da sobie rady, a Innocence mogło jej pomóc uciec nawet przed zwykłymi ludźmi. Przemykała najciszej jak mogła, każdy szelest przyprawiał ją praktycznie o palpitacje serca, kilkakrotnie udało jej się umknąć Akumom, ale nie liczyła, że ten stan długo potrwa. Cienie się wydłużały coraz bardziej uświadamiając upływ czasu, a sądząc po pozycji słońca, dużo jej go nie zostało. Ranna kończyna wymuszała na niej ostrożne ruchy chociaż najchętniej rzuciła by się biegiem przez miasto w poszukiwaniu zgub. Każda sylwetka potworów w oddali przywoływała panikę. Nie wiedziała ilu ich jest ani jakie poziomy ściągnęły do miasta. Zdawała sobie sprawę, że centrum wydarzeń przeniosło się tutaj. Tym bardziej wpadała w ponury nastrój.  Kiedy dotarła na miejsce ostatniej walki przywitała ją niemiła niespodzianka. Wszelkie ślady zostały zatarte jakby nic się nie stało. Niepewnie rozejrzała się po ulicy, ale nie znalazła niczego. Przygryzła wargę siadając na krawężniku. Chwilę potem usłyszała dobrze znany jej chrzęst oraz ospały odgłos kroków. Odkuśtykała za róg. Zobaczyła postać wchodzącą z wielkim trudem do jednego z mieszkań. Zacisnęła dłonie tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Wzięła kilka głębokich wdechów i zaczęła się kierować w stronę ścieżki na obrzeżach miasta, którą mogła dojść do traktu prowadzącego do sąsiedniej miejscowości. Musiała się z kimś skontaktować, a odznaka nieznanego egzorcysty wciąż ciążyła jej w kieszeni.
   Oliwia za to krzątała się w miarę spokojnie po domu. Zmyła podłogi, przygotowała kolację oraz wszystkie potrzebne medykamenty dla chłopaka wypoczywającego w małym pokoiku, który wcześniej służył za składzik. Trochę niezdarnie odstawiła miskę na stolik i zabrała się za zmywanie potu z twarzy brązowowłosego. Potem karmiła go owsianką, a na koniec szczelnie przykryła kocem.
   - Pogarsza Ci się? - Spytała troskliwie dotykając jego policzka w odpowiedzi tylko przytaknął. - Niedobrze, to bardzo niedobrze. Ale już niedługo będziemy mieć spokój. Musisz jeszcze tylko trochę wytrzymać, już prawie skończyłam. Za niedługo staniesz na nogi. - Poprawiła mu kilka niesfornch kosmyków i wyszła z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi.
   Jej brązowa sukienka nosiła plamy tuszu, oleju oraz innych mazideł, których używała przy pracy. Ostrożnie schodziła po schodach, prowadzących na zaplecze warsztatu zegarmistrza, ze świeczką w ręce. Włosy miała związane w wysoki kucyk aby nieprzeszkadzał jej podczas napraw. Trzewiki wydawały przyjemny stukot o kolejne drewniane stopnie. Dziewczya ani trochę się nie bała niebezpieczeństwa na zewnątrz. Z uśmiechem na twarzy usiadła za biurkiem i wzięła do ręki metalowe części kolejnego mechanizmu. Zębatki, przekładnie, wskazówki, śrubki wszystko znajdowało swoje miejsce za sprawą jej umiejętnych dłoni. Koło niej piętrzyły się również książki, w różnym stanie zużycia. Niektóre bardziej, inne mniej. Za dziewczyną stały różne fiolki z proszkami oraz cieczami przeróżnego pochodzenia. Odłożyła mechanizm, którym się zajmowała i podeszła do aparatury. Zmieszała ze sobą kilka produktów i położyła obok siebie na stole. Czekała na nią kolejna długa noc.
   Następnego ranka Morii udało się doczłapać do sąsiedniej mieściny. W miarę szybko znalazła przychodnię miejscowego lekarza, który zrugał ją za stan zdrowia jej nogi. Zakazał wysiłku i nakazał pozostanie w domu. Egzorcystka słuchała go jednym uchem, a drugim wypuszczała wszystko, co nie dotyczyło jej sprawy, podziękowała za opiekę, opłaciła ile trzeba i wykuśtykała na ulicę. Usiadła na krawężniku przy rynku i nasłuchiwała. Stare plotkary od rana nie dawały żyć innym ludziom swoimi własnymi sprawami, tym razem Morii z największą uwagą wysłuchiwała opowieści o dwóch dziwadłach, które zawitały kilka tygodni wcześniej oraz o liście pogrzebów, które odbyły się w przeciągu kilku dni. Wystraszyło ją to nie na żarty. Z informacji wynikało bowiem, że w przeciągu niecałego miesiąca wybito trzy czwarte miasta. Przełknęła ślinę zakrywając jeszcze bardziej zdobienia munduru. W głowie kołatały jej myśli o ucieczce, aby jak najszybciej brać nogi za pas i zniknąć z tego przeklętego miejsca. Tak samo mocno, jak chciała wyjechać, tak ciążyły jej na sercu obowiązki. Bo co miałaby powiedzieć po powrocie? Że Mana zniknął, a w mieście panuje wygłodniała banda zabawek Earla i uciekła, bo zgubiła Innocence? Nie miała pojęcia, gdzie Walker mógł się teraz znajdować, tak samo jak nie wiedziała co z jej wachlarzami. Nie, ucieczka nie wchodziła w grę. Bez swojej broni, ani wiedzy na jej temat nie mogła pokazać się w Kwaterze Głównej. Nowej nie dostanie, a w dodatku nie wykona rozkazu i nie daj boże stanie się coś jeszcze gorszego. Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie, nie, co to to nie. Do TEGO nie może dopuścić. Musi przynajmniej się dowiedzieć co się dzieje i co robi jej towarzysz. Potwierdzenie, że Mana jest żywy stało się jej priorytetem, wachlarze przy odrobinie szczęścia sama odnajdzie. Odzyskanie kryształu na pewno jest prostsze niż znalezienie kolejnego użytkownika dla Innocence i jego przeszkolenie.
   Z takimi myślami zebrała się w sobie i ruszyła w drogę powrotną. Ledwo szła, ale się nie poddawała, gdy dotarła do bram miasta było już późne popołudnie. Wspierając się na drewnianym patyku, który znalazła po drodze kuśtykała przez opustoszałe ulice, gdy znalazła się na wysokości niefortunnej uliczki coś szarpnęło ją od tyłu. Wywróciła się na plecy przy akompaniamencie złamanego drewna i chichotu. Przeturlała się pod przeciwną ścianę, aby zobaczyć małą dziewczynkę z szarą, metaliczną twarzą i wielkim uśmiechem, za szerokim jak dla człowieka. Przeklęła pod nosem. Akuma, z dziecięcą ciekawością na twarzy, przyglądała się poharatanej Chince, która nieudolnie próbowała się podnieść z ziemi. W myślach gorączkowo próbowała znaleźć najszybszą i skuteczną drogę ucieczki. Oczywiście, wyjście numer jeden to zniszczyć przeciwnika, ale nie miała takiej możliwości. Bolały ją ręce, czuła, że sobie je zdarła przez, co nie była w stanie się podnieść. Dłońmi sprawdzała teren obok siebie, aby znaleźć cokolwiek do obrony. Akuma zbliżyła się do egzorcystki mając dość patrzenia na niezdarność dziewczyny. Złapała ją za gardło i zaczęła dusić. Tanaki próbowała się uwolnić, ale nie mogła. Zmęczona od podróży miała jeszcze mniejsze szanse z metalowymi kończynami niż gdyby jej nic nie dolegało. Miała ochotę sama siebie ochrzanić za tak doskonałe spartaczenie misji. Wtedy wydarzyło się coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Jeden z jej wachalarzy przebił gardło dziewczynki-potwora oswobadzając egzorcystkę. Zaczęła kaszleć, próbując na nowo złapać oddech.
   - Ała! To parzy! - Usłyszała kobiecy głos nad sobą.
   Morii podniosła wzrok i zobaczyła blondynkę z poparzonym wnętrzem dłoni. Zdziwiona spojrzała na ziemię, a potem z powrotem na prawdopodobną bliznę w przyszłości u znajomej.
   - Oliwia... ty... skąd masz mój wachlarz?
   - Znalazłam na ulicy wczoraj rano... ała! Co to ma być? - Zła przykładała swoją rękę do piersi.
   - Moja broń - odpowiedziała Morii z lekkim uśmiechem sięgając po przedmiot. - Bałam się, że ich nie odzyskam... znalazłaś może drugi? - Spytała z nadzieją.
   - Niestety nie... - powiedziała smutno Oliwia pomagając wstać z ziemi złotookiej.
   - Trudno - lepiej mieć pół niż nic. Dodała w myślach egzorcystka.
   - Co Ci się stało w nogę?
   - Ach, prawie złamałam kostkę i zwichnęłam sobie kolano.
   - I mówisz to tak spokojnie?! Tu jest przecież niebezpiecznie, chodź do mnie.
   - Nie mam nic przeciwko - powiedziała z uśmiechem chowając wachlarz do pokrowca.
   Oliwia zaprowadziła Morii do salonu i pomogła usiąść wygodnie na kanapie. Przeprosiła znajomą, po czym wróciła na dół do warsztatu. Tanaki ciekawie rozglądała się po pomieszczeniu. Mały pokój z sofą, stolikiem na kawę i kilkoma obrazami na zielonej ścianie, nie było w tym pokoju niczego, co świadczyłoby coś o właścicielu mieszkania. Niepewnie odwróciła się za siebie, a spojrzeć na malunek bukietu kwiatów. Nagle jej wzrok przykuło coś lśniącego pod ścianą. Nie mogła dojrzeć, co to dokładnie, ponieważ zapaloną miała tylko jedną świeczkę, jednak po blasku udało jej się rozpoznać, że to coś srebrnego i małego. Pewnie jakiś zegarek - przemknęło jej przez myśl i z powrotem odwróciła się do przodu. Zamknęła oczy, miała zasypiać, gdy do pokoju wróciła blondynka. Morii uśmiechnęła się na jej widok, chwilę później dziewczyna przykryła ją czymś jasnym oraz zapaliła kolejne świeczki.

   - Nie mogę nic więcej zrobić. Przepraszam, że musisz spać na kanapie...
   - Nic nie szkodzi, bywało gorzej.
   - W takim razie... miłej nocy. Mam nadzieję, że te potwory tu nie przyjdą.
   - Tak, miejmy nadzieję, do rana.
   - Do rana - blondynka pożegnała się zamykając za sobą drzwi.
   Morii wydała tylko głębsze westchnięcie i poprawiła "koc", który jak się okazało samym skrawkiem materiału nie był. Z zewnątrz śliski, przeciw deszczowy, a wewnątrz ciepły i w miarę przyjemny w dotyku. Przyciągnęła do siebie go całego i o mały włos nie pisnęła. Kilka srebrnych zamków do kieszeni i ostry zapach środków do dezynfekcji w okolicach "brzucha". Zaczęła sprawdzać zakamarki płaszcza jednak - tak jak się spodziewała - niczego w nich nie znalazła. Przygryzła wargę, ostrożnie podniosła się ze swojego miejsca i ze świecą w ręce podeszła do ściany, pod którą leżało coś, co wcześniej wzięła za zegarek. Niewiele się pomyliła. Urządzenie posiadało skrzynkę, tarczę z numerami, ale zamiast wskazówki była słuchawka. W tym przypadku z przeciętym kablem, ostrożnie otworzyła plecak szybko zakrywając twarz, ponieważ z wewnątrz wystrzeliła chmura popiołu, zakaszlała rozrzedzając ręką dym sprzed oczu i zobaczyła zniszczony doszczętnie mechanizm bariery przeciwko Akumom. Nie spodobało jej się to i to bardzo.
   - Muszę znaleźć Walkera i to jak najszybciej - powiedziała do siebie pod nosem.

   Powoli kuśtykała ze świeczką w ręce do drzwi. Przechodząc przez próg, źle przełożyła nogę i wywróciła się na korytarzu. Świecznik wypadł z jej dłoni z charakterystycznym metalicznym trzaskiem, a płomień zgasł. Przejście było pogrążone w ciemnościach. Z dwóch stron doszły ją różne odgłosy świadczące o czyiś krokach. Z lewej szybkie, ale ciche, lekkie z delikatnym ocieraniem się materiału o ściany i podłogę. Z prawej ciężkie, głośniejsze i nie tak płynne, towarzyszyło im coś na kształt sapania i rozcinania tapety nożyczkami za pomocą jednego, długiego cięcia. Ucichły, gdy Oliwia znalazła egzorcystkę opartą o ścianę przeciwległą do drzwi jej pokoju.

   - Mam do Ciebie kilka pytań - powiedziała poważnie uderzając swoim wachlarzem o otwartą dłoń. W tym momencie oświetleniem była lampa naftowa w ręce blondynki.
   - Morii! Nie wolno Ci wstawać! Co z Twoja nogą...
   - Byłam już w gorszej sytuacji, obolała noga to nic w porównaniu do śmierci z rąk wrogów ludzi - odpowiedziała poważnie. - Kiedy się zorientowałaś?
   - O czym ty...
   - Kiedy się zorientowałaś, że istnieje Czarny Zakon i Akumy?
   - Nie wiem o czym mówisz...
   - To - powiedziała wskazując zepsuty telefon Poszukiwacza, który na jego płaszczu ciągnęła wcześniej za sobą - skąd to masz? I jak długo?
   - Kilka tygodni temu znalazłam go na ulicy...
   - A co powiesz na rękę Many?
   - Kogo? Nie znam nikogo o takim imieniu... - blondynka uciekła wzrokiem na druga stronę korytarza.
   - Znasz - powiedziała Morii patrząc groźnie jej prosto w oczy - wiem, że znasz. Trudno zapomnieć, gdy czyjaś ręka tak mocno różni się od innych, nie uważasz?
   - Do czego zmierzasz Morii? - Spytała ostrożnie Oliwia.
   - Co się stało Poszukiwaczom?
   - Nie wiem, byli i zniknęli zostawiając po sobie dwa płaszcze i tę skrzynkę.
   - Na prawdę, nie masz żadnych informacji o Manie od naszego ostatniego spotkania?
   - Nie, nie widziałam się z nim.
   - Dobrze, więc chodźmy - powiedziała złotooka biorąc pod rękę koleżankę.
   - Gdzie chcesz iść?
   - Do Twojego warsztatu. Pracujesz tam, chciałabym Ci pomóc nie tylko Mana coś wie na temat zegarków.  Przyszłaś z tej strony, co nie? - Zapytała wesoło.
   - Tak... chodźmy - zgodziła się niechętnie.

   Gdy zniknęły za rogiem w korytarzu, który prowadził na schody, z głębi piętra wydobył się na nowo odgłos rozcinanej tapety, jednak rozchodził się w przeciwną stronę niż ta, w którą szły dziewczyny.

   - Łał, to na prawdę dobry warsztat - powiedziała Morii wchodząc do piwnicy za blondynką, która zapaliła dużą lampę pod sufitem.
   - N-naprawdę to nic takiego...
   - Och, nie bądź taka skromna! Mało osób stać na tak dobrze zaopatrzone zaplecze. Takiego mechanizmu jeszcze nie widziałam - powiedziała złotooka podchodząc do stołu, gdzie leżał sześcian stworzony z metalowych części.
   - To moje nowe dzieło...
   - Fantastyczne - delikatnie dotknęła zębatki na górze.
   - Nie powinnaś tego ruszać! - Zawołała Oliwia zabierając jej rękę.
   - Dlaczego? Chcę tylko obejrzeć - powiedziała spokojnie. Dziewczyny mierzyły się na spojrzenia, spokojne i lekko ciekawe Morii z zakłopotanymi kocimi.
   - Ma mnóstwo ostrych elementów, nie chcę abyś jeszcze w ręce się poraniła - odparła rzemieślniczka przerywając kontakt wzrokowy.
   - Rozumiem... ale tutaj śmierdzi - mruknęła Chinka - jakby jakimś gazem...
   - Ja nic nie czuję - powiedziała szybko. - W sumie to muszę wziąć stąd jedną rzecz i wracam na górę.
   - Okej, ale mówię Ci, że tutaj na prawdę coś podejrzanie pachnie.
   - Zdaje Ci się. Idziemy? - Zapytała z średniej wielkości fiolką w ręce.

   Morii po raz ostatni rzuciła okiem na chemiczna aparaturę z tyłu pokoju i kiwnęła głową na znak zgody. Powoli kuśtykała za znajomą analizując wszystko, co widziała. Może i Mana uznawał ją za idiotkę, ale ona po prostu myślała inaczej. Intuicją, skojarzeniami, rozmową i grą, tym wszystkim zbierała informacje, a w tej chwili czuła, że jest tam, gdzie powinna być od samego początku. Gdy doszły z powrotem na piętro, Oliwia pożegnała Morii mówiąc, że ma sypialnię piętro wyżej. Egzorcystka pokiwała głową, życzyła dobrej nocy i podkuśtykała opierając się o ścianę do siebie. Weszła do środka i odczekała pięć minut, po czym wyszła znowu na korytarz. Nad sobą ponownie usłyszała ciężkie i lekkie kroki oraz rozrywaną tapetę. Później ostrożne otwieranie drzwi na końcu korytarza i wszystko ucichło.

   - Czyli muszę iść na górę... Komui mnie zabije, jak już zobaczy stan mojej kostki. Tylko niech z Walkerem będzie wszystko w miarę w porządku - mruknęła pod nosem kierując się na schody.

   Kiedy znalazła się już u góry, usiadła pod ścianą padnięta. Ciężko oddychała, próbując nie myśleć o bólu w nodze, który w tym momencie z ledwością znosiła. Stawiała na to, że za niedługo straci przez nią przytomność, a przecież niczego jeszcze nie potwierdziła. Znalezienie towarzysza uznałaby za pomyślnie wykonane zadanie. Tak, teraz myślała już tylko, aby znaleźć egzorcystę i resztę zwalić na niego.

   Jej świeca się dopalała, gdy dotarła do drzwi na końcu pokoju. Stając tuż przed nimi, poczuła dobrze znaną jej, nieprzyjemnie gryzącą woń różowego gazu. Uśmiechnęła się pod nosem krzywo, a potem nacisnęła na klamkę. Ku jej zdziwieniu i szczęściu, zamek nie wydał żadnego dźwięku. Nie zamykała drzwi za sobą to byłoby głupie. Odcięcie jedynej znanej jej drogi ucieczki już na samym początku, a miała do czynienia z co najmniej dwoma przeciwnikami. Stali tam, odwróceni tyłem do niej koło jakiegoś mebla. Świeczka zgasła, ale się tym nie przejęła. Lampa Oliwii stojąca obok nich dawała jej wystarczająco dużo światła. Wachlarz w pokrowcu zaczął jej charakterystycznie ciążyć, a chwilę potem mignął jej przed oczami drugi, znajomy, metalowy przedmiot.

   - Powinno nam się udać. Tym razem musi się udać - powiedziała blondynka podłączając swojemu towarzyszowi jakieś rurki.
   - Nie byłabym tego taka pewna, Uhrwerk.
   - Morii?! Co ty tutaj...
   - Nie pozwolę Ci zabić Many - powiedziała Morii groźnie.
   - O niczym nie masz pojęcia! Marek nikomu nie chciał zrobić krzywdy! To... to ich wina! Tych w płaszczach! Gdyby dali nam spokój... nie musieliby zginąć - blondynka odwróciła się do niej przodem z nożem w dłoni - zamierzałam pozwolić Ci odejść, ale nie mam wyboru.
   - To ty zmieniłaś ludziom wspomnienia? - Zapytała podejrzliwie.
   - T-to ja... - zająknął się chłopak stojący za Oliwią.
   - Akuma. Twój Marek, już od dawna nie żyje.
   - Jego dusza siedzi w tym ciele - powiedziała pewna siebie Niemka, zbijając na chwilę z tropu Morii - wiem, co się stało. Byłam przy tym. Opanowałam go, a z ciałem Many Walkera przywrócę go do dawnej postaci. Nie będzie musiał zabijać ludzi.
   - Mylisz się. Nic takiego się nie stanie. Raz Akumą został i jako Akuma zginie. A jeśli zamierzasz mnie powstrzymać... jestem skłonna i z Tobą skończyć.

   Morii wyciągnęła wachlarz z pochwy i rozłożyła. Nie musiała się ruszać z miejsca. Chłopak dostrzegając zielonawą poświatę, rzucił się na Egzorcystkę tracąc swój ludzki kształt. Tanaki się skrzywiła, atakował ją trzeci poziom. Przeklęła swoją bezmyślność, ale strategie nie były jej mocną stroną. Aktywowała broń, ochraniając się przed uderzeniem, jego impet spowodował, że gaz unoszący się w pokoju wzbił się w powietrze utrudniając oddech dziewczynom. Oliwia upadła na podłogę ciężko kaszląc, ale Morii się nie dała. Z urywanym oddechem sparowała kolejny atak, a nawet wyprowadziła kontrę. Zraniła potwora odcinając mu ramię i uszkadzając kolano. Chwila zdziwienia Akumy dała Chince szanse, której potrzebowała. Dopadła do łóżka, na którym leżał Mana i z pomocą zdrowej nogi, kopniakiem wywróciła mebel zrzucając przy okazji nieprzytomnego chłopaka. Przypłaciła to jeszcze większym bólem uszkodzonej kostki i kolejnymi siniakami podczas upadku za prowizoryczną osłoną. Mana obok niej zaczął odzyskiwać przytomność, ale dziewczyna nie zwracała uwagi na jego jęki. Jej uszu doszły nawoływania Oliwi i jej nieudolne próby uspokojenia przyjaciela. Przygryzła wargę, podczołgała się do kostki blondynki, mocno pociągnęła ją do siebie, ratując przy okazji jej życie.

   - To wasza wina! - Krzyknęła do niej.
   - Moja praca, ratuję ludzi. Ty chciałaś ich zabić - złotooka odpowiedziała z pełnią jadu w głosie na oskarżenie.

   Tanaki zadała jeszcze jedno cięcie, ale nic nie zdziałała. Aktywowała drugi poziom i wbiła dwumetrowy wachlarz w podłogę. Akuma uderzała w niego bez opamiętania. Wiedziała, że zyskała ledwo minutę, jej przeciwnik na pewno w tym czasie wymyśli skuteczniejszy sposób ataku, a ona, jak najszybciej musi obudzić Manę, aby mieli jakiekolwiek szanse na przeżycie.

   Gdy Walker odzyskał świadomość sytuacji, pierwsze co zobaczył to egzorcystkę, która z ledwością sparowała dwa ataki Akumy pod rząd, wymierzone prosto w jej serce i głowę. Ostrożnie podniósł się z podłogi nie posiadając jeszcze całkowitego czucia w kończynach. Kolejne spojrzenie na przeciwnika, swoją dłoń aktywował niemal machinalnie, instynktownie rzucając się do walki. Nie umknął jego uwadze fakt, że Akuma została poważnie uszkodzona, ale to jego dłoń ścięła mu głowę. Rozejrzał się dookoła. Obok Morii leżały jakieś damskie ubrania i kupka popiołu.

   - Co tu się stało, do cholery?
   - Mi też Cię miło widzieć, Walker - odparła z przekąsem Chinka rozkładając się wygodnie na ziemi. - Dorze, że książę postanowił wstać. Oliwia zginęła.
   - Wytłumacz się, Tanaki,
   - Uratowałam Ci tyłek.
   - Chyba ja Tobie - powiedział niechętnie podając jej rękę.
   - Nie wstaję, nie mam sił - odpowiedziała - na zewnątrz za to, szaleje sporo poziomów drugich.
   - Zamknij się i skończmy robotę - powiedział podnosząc ją z ziemi.
   - Czyżby Wielki Mana potrzebował pomocy?
   - Nie wyobrażaj sobie. Odstawię Cię do gospody i sam rozprawię się z zabawkami Earla, jak zawsze. - Odparł oschle zarzucając sobie jej rękę na ramie.

*************************************************
- Łoł, łoł, łoł! Wreszcie coś dla was mam!
- Sporo czasu Ci to zabrało, An - mruknął zielonowłosy.
- Na szczęście z moim katarem już lepiej.
- Anioł, zepsułeś chwilę - powiedział Amon.
- Nie cieszysz się, że będziemy w następnym rozdziale? - Aleksander się zdziwił.
- Tak, tak, czeka was też wyprawa do jednego miejsca, więc lepiej się przygotujcie. A czytelnikom dziękuję, że jeszcze tu zaglądają~! Przenoszenie opowiadania na Wattpada przebiega w miarę sprawnie, za niedługo i tam się pojawią rozdziały (od prologu zaczynając). Na razie~!

Anastia

1 komentarz:

  1. Rozdział nawet niczego sobie. Dziwi mnie tylko jedno - czemu Morii nie wpadła na to, żeby wezwać pomoc. Może i golem nie chciał współpracować, ale znalezienie telefonu chyba nie jest ponad jej możliwości?
    Całą akcję rozpisałaś całkiem nieźle, więc do tego nie mam się jak przyczepić. Oby tylko kolejny pojawił się szybciej niż za kilka miesięcy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń