Lavi obudził się z głową w
książce. Kiedy spojrzał na biurko, aż jęknął. Wokół niego nadal leżało mnóstwo
książek, których musiał się wyuczyć na pamięć. Te książki to była spisana
historia ostatniego wieku i młody Bookman musiał zapamiętać każde słowo,
każdą linijkę i przecinek. Cały wysiłek był ukierunkowany tylko na jedno – stać
się godnym następcą Kronikarza. Zrezygnowany rudzielec wstał od stołu i ruszył
w kierunku łazienki. Po drodze uważnie stawiał stopy, aby nie przydeptać
żadnych kartek ani książek na podłodze.
- Jak staruszek to zobaczy to
znowu będzie na mnie krzyczał – odparł podnosząc kilka egzemplarzy i układając
je w kolejny stosik.
Wyciągnął z szafy ubrania na zmianę i ruszył w stronę łazienki. Na koniec porannej toalety zostało mu się uczesać. Zza mocno rudych włosów, niemalże czerwonych spoglądały poważne, szmaragdowe oczy. Prawe oko zasłonił czarną przepaską, jak miał to w zwyczaju i dla podtrzymania opadającej grzywki założył szeroką, czarną opaskę na czoło ze znakiem Innocence z lewej strony. Jego mundur aktualnie składał się z prostych, białych spodni oraz czarnego poncho na ramionach.
Kiedy mężczyzna ponownie zasiadł za biurkiem, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Po krótkim „proszę” do pokoju weszła wysoka kobieta o prawie czarnych włosach.
- Lavi? – Zapytała niepewnie.
- Tutaj Mirando.
- Powinieneś zrobić tutaj porządek
– powiedziała podchodząc do przyjaciela
podpierając się co jakiś czas o stosy książek. – Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam…
- Nie, spokojnie – odpowiedział
zamykając książkę – czytałem o którejś wojnie z kolei więc cieszę się z
towarzystwa kogoś żywego.
- A to ciekawe, że czytałeś o
zmarłych – powiedziała zasmucona – musimy o czymś pogadać.
- Z Mariem Ci nie pomogę –
powiedział ze śmiechem.
- Tu nie chodzi o mnie i Mariego,
tylko o… Bookmana.
- Staruszka? Co z nim? – Zapytał
zaniepokojony. W odpowiedzi zobaczył smutny wzrok Mirandy. Nie potrzebował
więcej wyjaśnień. Starszy mężczyzna od kilku dni znajdował się w szpitalu i był
w bardzo ciężkim stanie. – Kiedy?
- Godzinę temu, tak twierdzi
doktor. Wiesz… pewnie Ci to teraz nie odpowiada, ale zostałeś automatycznie
nowym Bookmanem i Komui chce coś z Tobą obgadać... Podobno jakaś umowa między
waszym rodem, a nami – powiedziała wskazując swoją odznakę na piersi. – No i
zostaje sprawa pogrzebu... Mam z Tobą o tym porozmawiać – powiedziała,
niepewnie siadając obok niego – zostawiłabym Cię samego na jakiś czas, ale
Komui nalega, abyś szybko zdecydował o pochówku. Nie znamy waszych zwyczajów
jak również nie ma żadnych przeciwwskazań do pochowania go jako egzorcysty. W
końcu i wy jesteście teraz apostołami... to jak?
- Stałaś się bardziej wygadana –
odpowiedział z uśmiechem, ale natychmiast jego twarz przybrała poważny wyraz –
no cóż… myślę, że staruszek nie miałby nic przeciwko waszemu pochówkowi.
Mirando… dasz mi chwilę zanim pójdziemy do Komuiego?
- Oczywiście – powiedziała wstając
z krzesła – poczekam na dole. Nie jesteś sam – powiedziała mu do ucha,
przytulając go do siebie po czym wyszła.
- Byłabyś dobrą matką – powiedział
w przestrzeń Bookman.
***
- Na początku przyjmij moje
szczere kondolencje – powiedział fioletowowłosy mężczyzna wychodząc zza biurka.
- Dziękuję Komui – odparł
spokojnie Lavi – masz do mnie jakąś sprawę?
- Powiedziałbym, że to tylko
formalność – odparł pokazując miejsce rudzielcowi, - ale niestety nie –
poprawił okulary. – Jak wiesz, wy czyli Bookmani macie zapewnioną pełną swobodę
wyboru z naszej strony. Jednakże ty i Twój uczeń posiadacie Innocence, co
jednocześnie narzuca wam pewne ograniczenia i obowiązki. Pewnie źle robię, że
nie omawiam tego jednocześnie z wami oboma, ale Genzo jest akurat na misji, a
to sprawa nie cierpiąca zwłoki...
- Przejdź do sedna Komui –
przerwał mu Rabi.
- Proszę – powiedział podsuwając
mu kartkę – to jest umowa pomiędzy Czarnym Zakonem, a rodem Kronikarzy. Jeśli
jej nie zaakceptujesz będziemy zmuszeni znaleźć sposób na odłączenie was od
Innocence. Dodam tylko, że to jest ta sama umowa, którą podpisywał ze mną stary
Bookman, więc jak ona funkcjonuje wiesz. Możesz również wnieść do niej
poprawki.
Lavi odebrał formularz i zaczął dokładnie studiować. Zauważył w kilku miejscach zmiany w formularzu, ale wynikały one z obecnego stanu rzeczy. Tam, gdzie wcześniej pisało „Lavi” teraz znajdowało się słowo „Genzo”. Również nazwy Innocence zostały dodane w odpowiednie miejsca. Nowy Bookman po dokładnym przestudiowaniu umowy wyciągnął swoje własne pióro, podpisał i oddał.
- To rzeczywiście była formalność
– odpowiedział z lekkim uśmiechem.
- No i jak mam się teraz do Ciebie
zwracać? Nadal Lavi, czy może już tylko Bookmanie?
- Wy możecie mówić mi po
przezwisku – odpowiedział lekko zamyślony, - ale dla reszty jestem tylko
Bookmanem.
- To teraz mam do ciebie kilka
pytań odnośnie pochówku...
- Możecie go pochować, jak innych
egzorcystów – odpowiedział szybko.
- A zgodzisz się na organistkę? –
Zapytał z błyskiem w oku Komui.
- Z wielką chęcią posłucham jej
gry.
- To wszystko, co mam do
powiedzenia jako przełożony – odparł Komui po czym westchnął – wykruszamy się –
powiedział podchodząc do okna. – Doświadczonych i mocnych egzorcystów jest
coraz mniej. Najpierw zginął Allen, później Lenalee, Crowley i teraz Bookman.
Będzie coraz gorzej, a osób zsynchronizowanych jest coraz mniej. Dostałem
kolejny raport o wizji Mei Ling – przetarł ręką czoło – mówi, że ONA straci nad
sobą kontrolę – powiedział z wyraźnym strachem na twarzy.
- Mówisz, że w niedalekiej
przyszłości do Road Camelot wróci pełnia sił i… - zawiesił głos.
- Tak, ale to moje zmartwienie.
Poza tym… mam nadzieję, że się dobrze trzymasz?
- Spokojnie Komui – powiedział z
uśmiechem Lavi – przekazywanie tytułu Bookmana to taki nasz rytuał bez końca,
więc moi poprzednicy cały czas są tutaj – postukał się w skroń.
- No niby tak… Powiedź mi, czy ja
dobrze robię informując egzorcystów i naukowców o kolejnych śmierciach?
Przecież nie powinienem podawać takich informacji osobom z otoczenia zmarłych…
- I chcesz zamienić się w Pana Inspektora?
– Zapytał rudowłosy przywołując poprzedniego dowódcę całej organizacji. –
Osobiście zrobiłbym tak samo jak ty. My jako kompani powinniśmy znać nasz stan
faktyczny. Dzięki temu zmniejszymy widmo dumy powodowanej przez naszą siłę… a
więc spotykamy się w kaplicy o…?
- O szóstej – powiedział spokojniej
Komui.
***
Lavi czuł jakby cofnięto go w
czasie o trzy albo pięć lat. Arystarem nie przejął się tak bardzo, co go
zaskoczyło, pomyślał wtedy, że wreszcie emocjonalnie wkroczył na ścieżkę
Kronikarzy. Nie wolno nam zbytnio
ingerować w ludzkie życie – takie motto było wpajane od najmłodszych lat
każdemu następnemu uczniowi. Nie oznaczało ono wyższości Kronikarzy nad innymi
tylko ich neutralność co do świata. To oni zostali powołani do spisywania
ciemnych kart historycznych. To oni nie pozwalają zapomnieć o ludzkich
zbrodniach. Ten balast niósł każdy z Bookmanów. Unikanie emocji ma być sposobem
na obiektywną ocenę sytuacji. Tyle, że
człowiek nie potrafi odciąć się od uczuć. A na pewno nie wtedy, gdy ginie ktoś
bardzo bliski – pomyślał Lavi siadając na parapecie. Przymknął oczy i
pozwolił pochłonąć się nie miłym wspomnieniom.
***
13 lutego, pięć lat wcześniej, za budynkiem
kościoła przy Kwaterze Głównej.
Mała grupka, odzianych na czarno
ludzi słuchała w skupieniu krótkiej mowy pogrzebowej. Przed chwilą czarna
trumna została przykryta ziemią. Tuż przy świeżym grobie stały dwie postacie –
wysoka kobieta o bardzo ciemnych, zielonych włosach i mały chłopiec z włosami w
tym samym kolorze, za drzewem znajdującym się kilka metrów dalej stała mała
dziewczynka o rdzawych włosach. Lavi stał zaraz za nią i z kamienną twarzą
spoglądał w kierunku wyżej wymienionej dwójki. W pewnym momencie owa kobieta nie
wytrzymała, zgięła się w pół. Chwilę później zebrani usłyszeli jej szloch i
wymawiane przez nią jedno słowo „Allen” – imię pochowanego. Jak na komendę inna
kobieta o bardzo ciemnych włosach również dołączyła się do płaczu, co
spowodowało swego rodzaju rozluźnienie, które pozwoliło ukazać pozostałym
targające nimi emocje. Ból, cierpienie, strach. Każdy je odczuwał i nawet Lavi
miał problem z powstrzymaniem grymasu usilnie próbującego się wydostać na
zewnątrz. W pewnym momencie poczuł jak dziewczynka ciągnie go za rękaw.
- Chcę wracać – oświadczyła
dziwnie spokojnie, nawet nie spojrzała w stronę młodego Bookmana – ceremonia
się skończyła nie jestem już potrzebna.
- Jesteś pewna, że nie chcesz do
nich podejść – wskazał zielonowłosych.
- Nie, nie pasuję tutaj. Jestem
obcą osobą w tym widowisku – odpowiedziała spokojnie, choć sprawniejsze ucho
dosłyszałoby nutki smutku w jej głosie.
Lavi bez zadawania dalszych pytań
odprowadził małą dziewczynkę do poszukiwacza stojącego nie daleko i ruszył w
kierunku osamotnionej dwójki. Chłopczyk jako pierwszy zorientował się o jego
przybyciu.
- Mamo – pochylił się nad płaczącą
– mamo, Lavi przyszedł. Mamo – mówił głosem przepełnionym smutkiem. – Mamo
podnieś się.
- Ja spróbuję – odpowiedział
rudzielec do chłopczyka – Lenalee. Lenalee! – Powiedział głośniej dotykając jej
ramienia. Kobieta zareagowała natychmiast. Usiadła na klęczkach, ale nie
odwracała głowy.
- Czy on… naprawdę...
- Tak.
- Dlaczego?! Nie mógłby to być
Tiedoll? Albo Sokaro? Musiał być to akurat Allen? – Zapytała złamanym głosem.
- Nie ujmuj mu – powiedział
spokojnie – wolałabyś, żeby leżał tutaj Mana?
- N-nie – powiedziała ze smutkiem
– oczywiście, że nie – wyszeptała przyciskając chłopca do piersi.
- Mamo dusisz mnie – wyjęczał
mały.
- Przepraszam – powiedziała zwalniając
uścisk – czy ONA…
- Była – odparł na spokojnie – nie
potrafiła dłużej zostać. Musisz jej wybaczyć.
- Rozumiem, ślicznie śpiewa. Żałuję, że nie
mogę słuchać jej częściej.
- Zawsze możesz ją odwiedzić, nikt
Ci nie broni – odpowiedział rudzielec.
- Wiem, wiem – odparła kobieta
podnosząc się na nogi. Potem ruszyła z towarzyszami ścieżką prowadzącą z powrotem do Kwatery. Chłopczyk szedł trochę szybciej niż dwójka dorosłych.– Mogę Cię o coś zapytać, Lavi?
- Słucham.
- Czy zająłbyś się Maną? –
Zapytała ze spuszczoną głową.
- Nie powinienem… przecież to ty
jesteś jego matką…
- Nie teraz… tylko jakby –
przełknęła ślinę – gdybym i ja zmarła. Zająłbyś się nim za mnie?
- Postaram się – odpowiedział
rudzielec – ale nie jestem pewny, czy jestem odpowiednią osobą…
- Nie martw się, Miranda Ci
pomoże. Mam tylko nadzieję, że Allen nadal będzie nad nami czuwał – powiedziała
przystając i kierując swój wzrok na grób – jak i że nie będzie się na mnie
złościł – dodała ledwo dosłyszalnie.
***
20 luty dwa lata po pogrzebie Allena
Walkera. To samo miejsce na tyłach kościoła.
Tym razem w kondukcie żałobnym
była tylko jedna kobieta. Brązowowłosa szła za dwunastoletnim chłopcem o
ciemnozielonych włosach. Tym razem nikt nie płakał. Ta śmiertelna powaga niosła
ze sobą o wiele więcej smutku niż wylewanie łez. Tym razem rdzawowłosa się nie
pokazała i Lavi stał po prawej chłopca. Widział jak z jego radosnej buzi w
kilka dni powstała twarda jak głaz, ściana nie do przebicia. Żadnych emocji i
uczuć. Tylko chłodne przyjęcie faktu, po złożeniu kondolencji Mana nadal stał w
miejscu. W końcu zwrócił się do Laviego.
- Po co ona to zrobiła? Idiotka –
usłyszał szczery gniew w głosie chłopaka.
- Jak ty mówisz o swojej matce! –
Zruzgał go. – Okaż jej szacunek.
- Matka? Ona już nie żyła od
ostatnich dwóch lat – powiedział cierpko – ona była jej marną imitacją.
- Jak możesz tak m…
- Łatwo Ci tak mówić, ale ty nie
żyłeś u jej boku. W ogóle nie wiesz co się działo! Nie należy się jej tytuł
matki.
- Skąd ty możesz wiedzieć? – Zadał
ostrożnie pytanie rudowłosy. – Nie byłeś jeszcze rodzicem, skąd możesz wiedzieć?
- Lavi – powiedział lodowatym
głosem – moja matka zmarła dwa lata temu. I nic nie zmieni mojego zdania.
- A co powiesz JEJ?! – Zawołał za
oddalającym się chłopcem.
- Z tchórzami nie rozmawiam –
usłyszał odpowiedz.
- Mana – wydobył się pełen niedowierzania szept z ust Bookmana.
***
Teraźniejszość
Lavi potrząsnął gwałtownie głową.
Nie lubił wspominać tamtych dwóch dni. Dwóch dni, podczas których pochował
dwójkę najbliższych przyjaciół. Zeskoczył z parapetu i delikatnie wylądował na posadzce.
W tym samym momencie usłyszał czyjeś kroki za sobą. Odwrócił się natychmiast.
Korytarzem w jego stronę szedł Timothy razem z Choujim. Przechodząc obok
Laviego tylko go pozdrowili nawet nie
zawracając sobie zbytnio głowy jego osobą.
Thimothy miał niebieskie, rozczochrane włosy i trzecie oko na czole. Miał teraz dwadzieścia osiem lat i na każdej misji powodował dużo zamieszania, gdyż nawet po siedemnastu latach służby nie wpadł na pomysł zasłonięcia swojego Innocence, które wywoływało fale zainteresowania.
Natomiast Chouji był niskim chińczykiem o szerokiej budowie. Jego czarne oczy zwykle lekko wystraszone zmieniały się w czarne stalowe igły, gdy ktoś wymieniał imię i nazwisko zmarłego generała Walkera. W przeciwieństwie do Timothiego nie był lubiany przez resztę starszych. Zwolennik dyktatora nie zyskał ich zaufania. Nie potrafił się on kierować swoimi przekonaniami jeżeli nie zgadzały się one z wolą dowódcy, co przekreślało go w oczach przyjaciół Walkera.
- To dopiero wkurza – powiedział
Lavi na głos – jak widzi się zdrowego człowieka walczącego za ideały, które nic
dla niego nie znaczą, a chwilę wcześniej wspomnieć kogoś kto zginął będąc im
wiernym.
Pochłonięty przez swoje przemyślenia, rudowłosy nawet nie zauważył kiedy znalazł się na zewnątrz. Uświadomiły go dopiero odgłosy kłótni najnowszej grupy egzorcystów. Z lekkim uśmiechem spoglądał na zezłoszczoną twarz Many, podenerwowaną Morii. Do tego Aleksander, który jak zwykle próbował znaleźć kompromis pomiędzy nimi choć i on zdradzał zdenerwowanie oraz spokojny Genzo. Pewnym krokiem rudowłosy ruszył w stronę tego ostatniego. Zbliżając się do grupy nie mógł się powstrzymać przed zwróceniem im uwagi, a potem ściągnął swoją opaskę z oka i dał swojemu młodemu uczniowi.
- Czemu nie nosisz swojej?
Przecież Ci mówiłem, że aby zostać Bookmanem masz wyćwiczyć swoją pamięć do
perfekcji. Nie uda ci się to jeśli nie będziesz mnie słuchał. Od dzisiaj ja
jestem Bookmanem – zwrócił się do wszystkich poważnym tonem. – O szóstej
wieczorem spotykamy się w kaplicy. Nie spóźnijcie się – powiedział na
odchodne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz