Do pokoju Komuiego wszedł właśnie
Reever.
- Coś się stało?
- Nic takiego, tylko kolejne
papiery – powiedział Venham pokazując teczkę w ręce – teraz to ja się muszę
wyspowiadać z tego co robimy.
- I tak odciążam Cię sprawą
egzorcystów, abyś nie miał tylu papierzysk ile ja kiedyś – odpowiedział Komui
upijając łyk czarnego napoju z kubka – eh… dawno nie piłem tak dobrej kawy.
Pokaż co tutaj masz?
- Nic wielkiego, przegląd wydatków
za ten tydzień i zaopatrzenia. Znowu ich wszystkich rozesłałeś na krańce
świata?
- Zaraz na krańce – westchnął
fioletowowłosy znad dokumentu – żeby nie było, że nie wiesz gdzie są to tutaj
masz podział misji. – Podał przyjacielowi jedną z kartek.
- Dzięki, zobaczmy… Miranda z
Kandą udali się do Egiptu, Marie i Timothy w Stanach, Morii z Amonem przez
Rosję do Chin, a Mana z Aleksandrem najpierw do Indii, a później spotkanie z
Tanaki i Tray’em… ciekawe rozwiązania. Po co jadą do Chin?
- Dokładniej to jadą do Mei Ling.
- Chcesz wycisnąć coś
dokładniejszego z przepowiedni?
- To pośrednio – przyznał rację
szef Zakonu, - ale dodatkowy powód to jej ochrona.
- Ochrona?
- Jak myślisz, kiedy dotrze
wiadomość do Noah, że nasza wróżbitka nadal przepowiada przyszłość?
- Pewnie już są w drodze –
odpowiedział Reever po krótkim namyśle. – Nie uważasz, że nastawienie Many
powoli się zmienia?
- Wątpię – powiedział Komui
stawiając podpis pod pierwszym z dokumentów – powiedziałbym raczej, że jeszcze
bardziej chce się odizolować.
- Mnie się wydaje, że powoli wraca
ten mały chłopiec, który tyle psocił u nas na dole.
- Hahaha – zaśmiał się szczerze
Komui – jego roboty były lepsze od moich!
- Dlatego zakazaliśmy mu się nimi
zajmować – powiedział z pochmurną twarzą Reever. – Był gorszym konstruktorem
niż ty!
- Ma to w genach – znowu zaśmiał
się Komui.
- Szefie chyba nie schodzisz na
dół po cichu, prawda? – Zapytał podejrzliwie brązowowłosy mężczyzna.
- Nie – odpowiedział mu poważnie
rozmówca – mimo wszystko mam mnóstwo roboty. Watykan każe mi codziennie
spisywać co się dzieje. Nie mam czasu, aby zbudować kolejne Komuriny –
powiedział smutno.
- I chwała Bogu – wyszeptał
Wenham.
***
Pomimo, iż pokój był zabałaganiony
to nowy Bookman zaskakująco łatwo się poruszał. Co chwila zerkał tylko w tył
zły na ucznia, który co chwila uderzał nogą w stosy książek, albo nadeptywał na
jakieś kartki. Po entym odgłosie niezdarności Genza, Lavi nie wytrzymał.
- Czy ty już żadnych niewerbalnych
znaków nie umiesz odczytywać? Trochę uważaj jak chodzisz! Te książki nie mają
żadnych kopii, choć się zastanawiam, czy nie powinieneś ich napisać jeszcze
raz…
- Co?! Ale La…
- Nie, nie, nie – powiedział
rudzielec kręcąc przecząco głową – nie jestem już Lavim, tylko Bookmanem
zakoduj to w końcu!
- Lavi czy Bookman to przecież ty
i chyba nie ma różnicy jak się do Ciebie zwraca, prawda?
- A czy masz jakikolwiek szacunek
do swojego mistrza? – zapytał rudzielec z założonymi rękami.
- Sam mówiłeś do poprzedniego
staruszku… ała! – Powiedział czarnowłosy chwytając się za głowę. – Za co,
przecież powiedziałem prawdę.
- Jest pewna różnica między mną, a
Tobą – powiedział poważnie. – Lepiej żebyś się w końcu zaczął mnie słuchać. Od
dzisiaj mieszkasz ze mną. Więc swoje rzeczy dasz tam, gdzie były star… -
przerwał na moment - …rszego Bookmana. Tam w komodzie – pokazał mebel po
przeciwnej stronie pokoju. – A od dzisiaj zaczynasz poważniejszą naukę. Powoli
będziesz zapamiętywał każdą z tych ksiąg po kolei, jednocześnie zapisując swoje
własne.
- Za dużo tego…
- Nie marudź – powiedział
wciskając mu kilka z nich na ręce – zaczniesz od czegoś prostego.
- Prostego? Ale La… Bookmanie to
jest pięć ksiąg po jakieś… dwa tysiące stron!
- Nie przesadzaj – odpowiedział mu
spokojnie rudowłosy siadając za biurkiem – to tylko nasze drzewo genealogiczne.
- Co, wszędzie pisze Bookman? Ale
mi drzewo…
- Eh – westchnął załamany Lavi –
są tam napisane ostatnie przezwiska Twoich poprzedników. Razem naszych
pseudonimów uwzględniając tytuł Bookmana jest około pięćdziesięciu na każdego z
nas. Więc Tobie będzie trzeba zmienić jeszcze… z dwa razy zanim mnie zastąpisz.
To dobrze, bo mnie się nie śpieszy za staruszkiem. – Uśmiechnął się pod nosem.
– No, ale koniec tej gatki, szybko się przepakuj i idziemy.
- Dokąd? – zapytał zrezygnowany
uczeń.
- Jak to dokąd? Będziemy
towarzyszyć przez jakiś czas Mirandzie i Kandzie, potem udamy się prosto do
Chin, aby spotkać się z Twoimi znajomymi. Będą tam ważne informacje do
zebrania. Jednak nie będziemy się ujawniać póki nie będzie to konieczne. W
ciągu ostatnich dekad zbytnio zaczęliśmy ingerować w ten świat. Trzeba to teraz
naprawić – powiedział wyglądając poważnie przez okno i poprawiając swój szalik.
***
Na statku płynącym w kierunku
portu w Kairze.
- Ah, Kanda czujesz? Całkiem inny
klimat niż na północy. – Powiedziała brunetka.
- Tylko nie wychylaj się za mocno,
bo wylecisz – burknął jej towarzysz.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
- Nie jesteśmy tutaj dla
podziwiania, mamy wykonać razem misję. – Powiedział samuraj.
- Tak, tak wiem – westchnęła
oddalając się od barierki.
- Ile nam zajmie jeszcze podróż? –
Zapytał Kanda dziewczynę siedzącą obok na ziemi w stroju poszukiwacza.
- Powinniśmy przybić do portu pod
wieczór, panie generale. – Odpowiedziała z lekkim przestrachem.
- O tyle dobrze, a nasz cel będzie
jak daleko stamtąd?
- Z informacji jakie mi podano,
jakieś pół dnia drogi – powiedziała poważnie.
- Tyle chciałem wiedzieć, idę do
kajuty – powiedział na odchodnym Kanda, schodząc pod pokład.
- Nie łatwo się z nim dogadać. Nie
martw się – powiedziała Miranda do towarzyszki.
- Ale ja mam mu towarzyszyć póki
nie przydzielą mu kogoś innego. Dodatkowo chyba mnie nie lubi – powiedziała
zawiedziona Sasha.
- Ah, jeśli o to chodzi to wiesz…
Kanda za niewieloma osobami przepada… - egzorcystka zaczęła nerwowo bawić się
kosmykiem włosów. – Zauważyłam, że zaprzyjaźniłaś się z Maną…
- O ile można to nazwać przyjaźnią
– odpowiedziała naburmuszona – nie zauważa on nikogo poza sobą. Uważa się za
wielkiego egzorcystę, a ledwo co sobie radzi.
- To… nie jest do końca prawda –
powiedziała Miranda – on… miał ciężkie dzieciństwo.
- Gdy był młodszy nie zachowywał się
w ten sposób.
- S-skąd wiesz? – Zapytała
zdezorientowana Miranda.
- Znam go jakieś sześć lat.
Spotkaliśmy się w moim rodzinnym mieście, gdy odbywał ostatnie dni szkolenia. Dzień
przed ich pojawieniem się straciłam rodziców. Akuma ich zabiła, ale o tym
dowiedziałam się później. Brat nie chętnie opowiedział o ataku, który odbył się
w nocy, kiedy spałam. Do teraz nie za bardzo wiem, jak zginęli… ale pamiętam
dobrze jak się czułam. Byłam taka smutna i to Mana mnie powstrzymał przed
popełnieniem największego z błędów. – Powiedziała Sasha niemalże grobowym
tonem.
- Chciałaś ożywić rodziców? –
Zapytała delikatnie Miranda.
- Tak i chyba tylko Mana to
zauważył. Generał Walker był zajęty moim bratem. Cóż wytłumaczenie mu tej
absurdalnej sytuacji trochę mu zajęło. W tym samym czasie zakolegowałam się z
Maną. Pokazał mi swoją broń, bawiliśmy się, śmialiśmy… było miło. Ani razu nie
udawał… no ale jak można udawać gdy ma się po kilka lat?
- No tak – odparła brązowowłosa, - ale niedługo potem
zginęli jego rodzice. Takie wydarzenia… wpływają na psychikę, nawet my się nie
umiemy pozbierać… - powiedziała Miranda patrząc smutnym wzrokiem na horyzont.
***
Na skraju jednego z chińskich
miast znajdowało się duże jezioro, które zaopatrywało miasto w wodę. Nad jego
brzegiem siedziała szczupła kobieta średniego wzrostu. Jej włosy były
rozpuszczone i klęcząc wpatrywała się w lustro wody. Po chwili włożyła ręce do
wody i wyciągnęła z niej kryształową kulę. Wzięła ją delikatnie w obie dłonie i
zaczęła wycierać za pomocą materiału wziętego z domu.
- Jednak moje przepowiednie nadal
się sprawdzają – powiedziała podnosząc przedmiot na wysokość oczu. –
Dwadzieścia lat temu nie pomyślałabym nawet, że je jeszcze odzyskam. Mam
nadzieję, że tym razem zdążą przed NIMI. – To mówiąc schowała kulę do skurzanej
torby i szybkim krokiem oddaliła się od jeziora.
Przez całą drogę do domu obawiała
się, że ktoś ją śledzi. Jednakże nie odwróciła się ani razu. Nawet, kiedy
wróciła do swojego pokoju nie wyciągała kuli tylko schowała ją razem z torbą.
Przebrała się i położyła do łóżka. Zapadając w sen zdała sobie sprawę, iż
wpadła w trans spowodowany kontaktem z Innocence.
Pośród wszechogarniającego mroku
wyłowiła postać wysokiej kobiety, która najpierw miała jasną karnację oraz
blond włosy, lecz po chwili jej skóra zszarzała, a włosy przybrały kruczą
barwę. Ściągając swoje przeciwsłoneczne okulary uśmiechnęła się do niej
szyderczo i władczo wyciągnęła rękę w stronę wróżbitki. Jednakże ta wizja
szybko się rozmyła i zastąpiła ją inna. Czworo młodych ludzi. Dwóch blondynów z
czego jeden miał włosy do ramion i jasne zielone oczy, a drugi krótko
ostrzyżone z oczami o ciemnozielonych tęczówkach. Towarzyszyła im złotooka
brunetka oraz chłopak z bardzo ciemnymi, zielonymi włosami oraz szarymi oczami.
Pierwsza trójka się o coś sprzeczała, lecz ostatni spokojnie szedł do przodu.
Wszyscy mieli na sobie czarne stroje.
Mei ling szybko podniosła się do
pozycji siedzącej. Otwierając oczy zdała sobie sprawę, iż jest już ranek.
Powoli wysunęła się spod kołdry. Podeszła do okna i delikatnie odchyliła
okiennice. Wychylając się lekko przez otwór uporządkowała swoje senne wizje. Po
pierwsze do miasta przybędzie pięciu podróżników. Czwórka nastolatków z Zakonu
i jedna kobieta należąca do klanu Noego. Najbardziej bała się właśnie jej. Lulu
Bell, Noah potrafiącej zmieniać swój wygląd. Chinka zadrżała w porannym słońcu
na wspomnienie owej postaci. To ona pozbawiła ją zdolności przepowiadania
przyszłości na jakieś dwadzieścia lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz