wtorek, 24 września 2013

Rozdział Szesnasty ~ Z życia egzorcystów



Do pokoju Komuiego wszedł właśnie Reever.

- Coś się stało?
- Nic takiego, tylko kolejne papiery – powiedział Venham pokazując teczkę w ręce – teraz to ja się muszę wyspowiadać z tego co robimy.
- I tak odciążam Cię sprawą egzorcystów, abyś nie miał tylu papierzysk ile ja kiedyś – odpowiedział Komui upijając łyk czarnego napoju z kubka – eh… dawno nie piłem tak dobrej kawy. Pokaż co tutaj masz?
- Nic wielkiego, przegląd wydatków za ten tydzień i zaopatrzenia. Znowu ich wszystkich rozesłałeś na krańce świata?
- Zaraz na krańce – westchnął fioletowowłosy znad dokumentu – żeby nie było, że nie wiesz gdzie są to tutaj masz podział misji. – Podał przyjacielowi jedną z kartek.
- Dzięki, zobaczmy… Miranda z Kandą udali się do Egiptu, Marie i Timothy w Stanach, Morii z Amonem przez Rosję do Chin, a Mana z Aleksandrem najpierw do Indii, a później spotkanie z Tanaki i Tray’em… ciekawe rozwiązania. Po co jadą do Chin?
- Dokładniej to jadą do Mei Ling.
- Chcesz wycisnąć coś dokładniejszego z przepowiedni?
- To pośrednio – przyznał rację szef Zakonu, - ale dodatkowy powód to jej ochrona.
- Ochrona?
- Jak myślisz, kiedy dotrze wiadomość do Noah, że nasza wróżbitka nadal przepowiada przyszłość?
- Pewnie już są w drodze – odpowiedział Reever po krótkim namyśle. – Nie uważasz, że nastawienie Many powoli się zmienia?
- Wątpię – powiedział Komui stawiając podpis pod pierwszym z dokumentów – powiedziałbym raczej, że jeszcze bardziej chce się odizolować.
- Mnie się wydaje, że powoli wraca ten mały chłopiec, który tyle psocił u nas na dole.
- Hahaha – zaśmiał się szczerze Komui – jego roboty były lepsze od moich!
- Dlatego zakazaliśmy mu się nimi zajmować – powiedział z pochmurną twarzą Reever. – Był gorszym konstruktorem niż ty!
- Ma to w genach – znowu zaśmiał się Komui.
- Szefie chyba nie schodzisz na dół po cichu, prawda? – Zapytał podejrzliwie brązowowłosy mężczyzna.
- Nie – odpowiedział mu poważnie rozmówca – mimo wszystko mam mnóstwo roboty. Watykan każe mi codziennie spisywać co się dzieje. Nie mam czasu, aby zbudować kolejne Komuriny – powiedział smutno.
- I chwała Bogu – wyszeptał Wenham.

***

Pomimo, iż pokój był zabałaganiony to nowy Bookman zaskakująco łatwo się poruszał. Co chwila zerkał tylko w tył zły na ucznia, który co chwila uderzał nogą w stosy książek, albo nadeptywał na jakieś kartki. Po entym odgłosie niezdarności Genza, Lavi nie wytrzymał.
- Czy ty już żadnych niewerbalnych znaków nie umiesz odczytywać? Trochę uważaj jak chodzisz! Te książki nie mają żadnych kopii, choć się zastanawiam, czy nie powinieneś ich napisać jeszcze raz…
- Co?! Ale La…
- Nie, nie, nie – powiedział rudzielec kręcąc przecząco głową – nie jestem już Lavim, tylko Bookmanem zakoduj to w końcu!
- Lavi czy Bookman to przecież ty i chyba nie ma różnicy jak się do Ciebie zwraca, prawda?
- A czy masz jakikolwiek szacunek do swojego mistrza? – zapytał rudzielec z założonymi rękami.
- Sam mówiłeś do poprzedniego staruszku… ała! – Powiedział czarnowłosy chwytając się za głowę. – Za co, przecież powiedziałem prawdę.
- Jest pewna różnica między mną, a Tobą – powiedział poważnie. – Lepiej żebyś się w końcu zaczął mnie słuchać. Od dzisiaj mieszkasz ze mną. Więc swoje rzeczy dasz tam, gdzie były star… - przerwał na moment - …rszego Bookmana. Tam w komodzie – pokazał mebel po przeciwnej stronie pokoju. – A od dzisiaj zaczynasz poważniejszą naukę. Powoli będziesz zapamiętywał każdą z tych ksiąg po kolei, jednocześnie zapisując swoje własne.
- Za dużo tego…
- Nie marudź – powiedział wciskając mu kilka z nich na ręce – zaczniesz od czegoś prostego.
- Prostego? Ale La… Bookmanie to jest pięć ksiąg po jakieś… dwa tysiące stron!
- Nie przesadzaj – odpowiedział mu spokojnie rudowłosy siadając za biurkiem – to tylko nasze drzewo genealogiczne.
- Co, wszędzie pisze Bookman? Ale mi drzewo…
- Eh – westchnął załamany Lavi – są tam napisane ostatnie przezwiska Twoich poprzedników. Razem naszych pseudonimów uwzględniając tytuł Bookmana jest około pięćdziesięciu na każdego z nas. Więc Tobie będzie trzeba zmienić jeszcze… z dwa razy zanim mnie zastąpisz. To dobrze, bo mnie się nie śpieszy za staruszkiem. – Uśmiechnął się pod nosem. – No, ale koniec tej gatki, szybko się przepakuj i idziemy.
- Dokąd? – zapytał zrezygnowany uczeń.
- Jak to dokąd? Będziemy towarzyszyć przez jakiś czas Mirandzie i Kandzie, potem udamy się prosto do Chin, aby spotkać się z Twoimi znajomymi. Będą tam ważne informacje do zebrania. Jednak nie będziemy się ujawniać póki nie będzie to konieczne. W ciągu ostatnich dekad zbytnio zaczęliśmy ingerować w ten świat. Trzeba to teraz naprawić – powiedział wyglądając poważnie przez okno i poprawiając swój szalik.

***

Na statku płynącym w kierunku portu w Kairze.

- Ah, Kanda czujesz? Całkiem inny klimat niż na północy. – Powiedziała brunetka.
- Tylko nie wychylaj się za mocno, bo wylecisz – burknął jej towarzysz.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
- Nie jesteśmy tutaj dla podziwiania, mamy wykonać razem misję. – Powiedział samuraj.
- Tak, tak wiem – westchnęła oddalając się od barierki.
- Ile nam zajmie jeszcze podróż? – Zapytał Kanda dziewczynę siedzącą obok na ziemi w stroju poszukiwacza.
- Powinniśmy przybić do portu pod wieczór, panie generale. – Odpowiedziała z lekkim przestrachem.
- O tyle dobrze, a nasz cel będzie jak daleko stamtąd?
- Z informacji jakie mi podano, jakieś pół dnia drogi – powiedziała poważnie.
- Tyle chciałem wiedzieć, idę do kajuty – powiedział na odchodnym Kanda, schodząc pod pokład.
- Nie łatwo się z nim dogadać. Nie martw się – powiedziała Miranda do towarzyszki.
- Ale ja mam mu towarzyszyć póki nie przydzielą mu kogoś innego. Dodatkowo chyba mnie nie lubi – powiedziała zawiedziona Sasha.
- Ah, jeśli o to chodzi to wiesz… Kanda za niewieloma osobami przepada… - egzorcystka zaczęła nerwowo bawić się kosmykiem włosów. – Zauważyłam, że zaprzyjaźniłaś się z Maną…
- O ile można to nazwać przyjaźnią – odpowiedziała naburmuszona – nie zauważa on nikogo poza sobą. Uważa się za wielkiego egzorcystę, a ledwo co sobie radzi.
- To… nie jest do końca prawda – powiedziała Miranda – on… miał ciężkie dzieciństwo.
- Gdy był młodszy nie zachowywał się w ten sposób.
- S-skąd wiesz? – Zapytała zdezorientowana Miranda.
- Znam go jakieś sześć lat. Spotkaliśmy się w moim rodzinnym mieście, gdy odbywał ostatnie dni szkolenia. Dzień przed ich pojawieniem się straciłam rodziców. Akuma ich zabiła, ale o tym dowiedziałam się później. Brat nie chętnie opowiedział o ataku, który odbył się w nocy, kiedy spałam. Do teraz nie za bardzo wiem, jak zginęli… ale pamiętam dobrze jak się czułam. Byłam taka smutna i to Mana mnie powstrzymał przed popełnieniem największego z błędów. – Powiedziała Sasha niemalże grobowym tonem.
- Chciałaś ożywić rodziców? – Zapytała delikatnie Miranda.
- Tak i chyba tylko Mana to zauważył. Generał Walker był zajęty moim bratem. Cóż wytłumaczenie mu tej absurdalnej sytuacji trochę mu zajęło. W tym samym czasie zakolegowałam się z Maną. Pokazał mi swoją broń, bawiliśmy się, śmialiśmy… było miło. Ani razu nie udawał… no ale jak można udawać gdy ma się po kilka lat?
- No tak –  odparła brązowowłosa, - ale niedługo potem zginęli jego rodzice. Takie wydarzenia… wpływają na psychikę, nawet my się nie umiemy pozbierać… - powiedziała Miranda patrząc smutnym wzrokiem na horyzont.

***

Na skraju jednego z chińskich miast znajdowało się duże jezioro, które zaopatrywało miasto w wodę. Nad jego brzegiem siedziała szczupła kobieta średniego wzrostu. Jej włosy były rozpuszczone i klęcząc wpatrywała się w lustro wody. Po chwili włożyła ręce do wody i wyciągnęła z niej kryształową kulę. Wzięła ją delikatnie w obie dłonie i zaczęła wycierać za pomocą materiału wziętego z domu.
- Jednak moje przepowiednie nadal się sprawdzają – powiedziała podnosząc przedmiot na wysokość oczu. – Dwadzieścia lat temu nie pomyślałabym nawet, że je jeszcze odzyskam. Mam nadzieję, że tym razem zdążą przed NIMI. – To mówiąc schowała kulę do skurzanej torby i szybkim krokiem oddaliła się od jeziora.
Przez całą drogę do domu obawiała się, że ktoś ją śledzi. Jednakże nie odwróciła się ani razu. Nawet, kiedy wróciła do swojego pokoju nie wyciągała kuli tylko schowała ją razem z torbą. Przebrała się i położyła do łóżka. Zapadając w sen zdała sobie sprawę, iż wpadła w trans spowodowany kontaktem z Innocence.

Pośród wszechogarniającego mroku wyłowiła postać wysokiej kobiety, która najpierw miała jasną karnację oraz blond włosy, lecz po chwili jej skóra zszarzała, a włosy przybrały kruczą barwę. Ściągając swoje przeciwsłoneczne okulary uśmiechnęła się do niej szyderczo i władczo wyciągnęła rękę w stronę wróżbitki. Jednakże ta wizja szybko się rozmyła i zastąpiła ją inna. Czworo młodych ludzi. Dwóch blondynów z czego jeden miał włosy do ramion i jasne zielone oczy, a drugi krótko ostrzyżone z oczami o ciemnozielonych tęczówkach. Towarzyszyła im złotooka brunetka oraz chłopak z bardzo ciemnymi, zielonymi włosami oraz szarymi oczami. Pierwsza trójka się o coś sprzeczała, lecz ostatni spokojnie szedł do przodu. Wszyscy mieli na sobie czarne stroje.

Mei ling szybko podniosła się do pozycji siedzącej. Otwierając oczy zdała sobie sprawę, iż jest już ranek. Powoli wysunęła się spod kołdry. Podeszła do okna i delikatnie odchyliła okiennice. Wychylając się lekko przez otwór uporządkowała swoje senne wizje. Po pierwsze do miasta przybędzie pięciu podróżników. Czwórka nastolatków z Zakonu i jedna kobieta należąca do klanu Noego. Najbardziej bała się właśnie jej. Lulu Bell, Noah potrafiącej zmieniać swój wygląd. Chinka zadrżała w porannym słońcu na wspomnienie owej postaci. To ona pozbawiła ją zdolności przepowiadania przyszłości na jakieś dwadzieścia lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz