niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział Dwudziesty ~ Noah Lulu Bell


 Czwórka egzorcystów znajdowała się tuż za pierwszą linią drzew. Członkowie grupki usiedli wymownie w parach po dwóch przeciwnych stronach małej polanki. Z zachowanego dystansu było jasne, że relacje pomiędzy nimi nie były najlepsze. Słońce dopiero chyliło się ku zachodowi, ale drzewa już rzucały ciemne cienie.

- Smith wiesz może, którą mamy godzinę? – Odezwał się Amon.
- Sądzę, że jest gdzieś wpół do szóstej – odpowiedział niedbale – zabiję Cię za to nazwisko – warknął do drugiego blondyna.
- Ja je tylko zaproponowałem.
- A oni przyjęli – odpowiedział z przekąsem – nie mogłeś lepszego wymyślić?
- Powiedziałem pierwsze jakie mi namyśl przyszło, nie czepiaj się.
- A właśnie, że będę, Aleksandrze. Bo moje nazwisko brzmi całkowicie inaczej – powiedział grobowym tonem.
- To może je wyjaw, auć – powiedział zielonooki chwytając się za tył głowy – przecież żartowałem.
- Oddaj mu – odpowiedziała brązowowłosa – należy mu się… o kotek. Zgubiłeś się malutki? – Zapytała czarne zwierzątko, które otarło się o jej łydkę.
- Powinnaś bardziej uważać, co jeśli jest chory? – Zasugerował Aleksander.
- Kota się boisz? – Odpowiedział wyzywająco Amon.
- Nie – powiedział stanowczo – ale nie chcę aby się rozchorowała…
- Nie martw się, ma obróżkę widzisz – powiedziała podnosząc kota i pokazując zawiązaną fioletową kokardkę na złotym łańcuszku, na szyjce kota. Po chwili postawiła go z powrotem na ziemi. – Ale jakie ma dziwne znamię na główce – powiedziała wskazując jaśniejszą gwiazdę na jego czole.
- Może się nad nim znęcali i uciekł – powiedział zamyślony Amon.
- Tim, co jest? – Zapytał ciemnowłosy swojego golema, który groźnie wyszczerzył zęby w kierunku zwierzęcia.
- Nie wiem czego chce Twój zmutowany golem… - zaczęła Morii.
- Cicho bądź i odsuń się od tego zwierzaka – powiedział szarooki.
- Mana, co jest? – Zapytał zaniepokojony Aleksander.
- Każdy i to dosłownie, każdy kot od razu rzuca się na Timcanpy’ego – odpowiedział poważnie – a on udaje, że go nie widzi…
- Może jest na diecie – podsunął z lekkim uśmiechem Aleksander.
- Nie to… coś innego… czuję, że to nie jest normalny kot – piętnastolatek potrząsnął głową – nie potrafię tego sprecyzować… - złapał się za głowę.

Mana z ledwo skrywanym szokiem wpatrywał się w butelkowe oczy kota. Zwierzę w ogóle nie zmieniało pozycji, nie licząc przechylania łebkiem na boki. Jego zachowanie budziło w chłopcu największy strach. Doskonale wiedział, że nie ma takiego przedstawiciela dachowców, który nie połasiłby się na Timcanpy’ego, właśnie dlatego, gdy był mniejszy nazwał go latającą myszą… zielonowłosy potrząsnął głową. Co jest z tym kotem nie tak? Dlaczego mam wrażenie, że zaraz zwariuje od samego patrzenia na niego? Pytał sam siebie. Nie umiał znaleźć odpowiedzi, a im mocniej wytężał umysł tym mocniej czuł pulsujący ból w prawej ręce. Mana wyprostował się chwytając się za bolącą kończynę. Jego szare oczy ani na chwilę nie zmieniły obserwowanego obiektu. Ciągle wpatrywał się w nieruchomego, czarnego kota z dziwną gwiazdą na czole.
- Wszystko gra? – Zapytał Aleksander widząc pozę kolegi. Blondyn nie potrafił ukryć, że i jego zaczyna przerastać ta dziwna sytuacja. Nie wiedział jeszcze czemu, ale dziwne znamię kota wydawało mu się skądś znajome.
 Morii spełniła prośbę zielonowłosego, jednak nie zignorowała całkowicie jego reakcję. Amon również udawał, że nie widzi nic niezwykłego.

Chwilę później zerwał się wiatr, który poruszając liśćmi drzew i bambusów wydawał się wygrywać mroczną melodię. Po plecach egzorcystów przebiegły ciarki. Efekt ten spotęgował Timcanpy, gdy powiększył się do rozmiarów średniej wielkości piłki oraz zaczął atakować czarne zwierzę. Kot w odpowiedzi wydał coś na kształt niezadowolonego miauknięcia i zniknął wśród drzew. Egzorcyści trochę się rozluźnili, ale ponury nastrój pozostał.
- Co to miało być?
- Nie wiem Amonie – powiedziała z lekkim strachem w głosie Morii – czuję się, jakby… jakbym… czuję, że zbliża się coś…
- Strasznego – dokończył ze strachem w głosie drugi blondyn. Jak na zawołanie powiał jeszcze silniejszy wiatr.
- Przestańcie to był przecież tylko czarny kot, który zgubił się w lesie – powiedział Amon udając pewnego siebie – co niby może nas tutaj strasznego spotkać?
- Noah – powiedział poważnie Mana – gdzieś w pobliżu jest ktoś z klanu Noego.

Martwa cisza nastała w grupie. Cała czwórka kierowana intuicją podniosła się z ziemi i stanęła do siebie plecami. Morii wyciągnęła wachlarze z pokrowców, Amon z niecierpliwością ściskał flet. Lewa ręka Aleksandra cały czas wychylała się z rękawa kurtki po czym do niego wracała. Mana uważnym wzrokiem sondował najbliższe otoczenie jednocześnie próbując zapomnieć o okropnym uczuciu w prawej ręce, które mu nieustannie towarzyszyło.

Nie wiedzieli na co czekali. Po prostu z napiętymi nerwami do maksimum oczekiwali ataku. Stali w miarę blisko siebie, co sprawiało, że czuli swój wzajemny strach.

Wiatr szeleszczący w liściach, wydłużające się cienie drzew.

W ciszy Mana zrobił jeden krok, potem drugi w głąb lasu. Bez wahania, za nim ruszyła reszta, wraz ze swoimi bagażami. Im głębiej wchodzili w las tym częściej spotykali bambusy niż drzewa. W pewnym momencie się zatrzymali. Byli na wąskiej ścieżce, gdy zostali otoczeni przez poziomy drugie. Atak nastąpił od razu. Amon korzystając z fletu wygrał pieśń, która wytworzyła barierę między demonami, a egzorcystami. W między czasie pozostała trójka dokonała aktywacji. Starając się w miarę zsynchronizować najpierw Morii osłabiała przeciwników za pomocą wiatru po czym zza zasłony pojawiali się Aleksander z Maną. Powtarzali ten schemat przez dłuższy czas, gdy w pewnym momencie…
- Amon co się dzieje? – Zapytała zatroskana Morii, gdy chłopak zaczął urywać melodię.
- Strasznie zachciało mi się spać – odpowiedział zaspany – nie wiem co się dzieje…
- Czuję się podobnie – powiedział Aleksander – oczy same mi się zamykają…
- Chłopaki nie zasypiajcieeeeeeeeee - ziewnęła Morii – musimy dalej walczyć… - jednak dziewczyna nie potrafiła zrobić nawet kroku.
- Co wy aż tak słabi jesteście? Przecież to środek bitwy… - pouczał Mana, ale i jego głos stawał się senny, a chwilę później ugięły się pod nim nogi i padł nieprzytomny na ziemię.
- Pani Lulu Bell, podoba się? – Zapytała podekscytowana Akuma wynurzając się zza pobliskiego drzewa.
- Nie najgorzej – odparła wysoka kobieta zbliżając się do nieprzytomnej czwórki – w grupie są zbyt mocni. Od kogo zaczniemy? Może od Ciebie? – Zapytała retorycznie klękając przy zielonowłosym, położyła dłoń do czoła chłopca, która chwilę potem zaświeciła się lekkim fioletem. Następnie podeszła do Aleksandra i powtórzyła czynność. W ten sam sposób zajęła się również Morii i Amonem.
- Co mamy robić Lulu Bell-sama? – Zapytały Akumy, gdy kobieta ostatni raz się podniosła.
- Idźcie na swoje pozycje, macie jak najszybciej się nimi zająć.
- Jak sobie pani życzy.
 
***

- Moja głowa… - jęknęła Morii podnosząc się z ziemi.
- Wiecie w ogóle co się stało? – Zapytał oszołomiony Aleksander.
- Zdaje się, że zasnęliśmy – odpowiedział cierpko Mana – cholera jas…
- Zanim nas uraczysz wiązanką przekleństw, pozwól, że zadam wam pytanie. Czy nie zdziwiło was to, że jeszcze żyjemy?
- Amon ma rację – odezwał się Aleksander po chwili – przecież to nie jest normalne, aby Akumy zostawiły kogoś przy życiu… w szczególności jednego z nas…
- Właśnie wywołaliście wilka z lasu – mruknął niezadowolony Mana wskazując dwa szkielety wyłaniające się zza drzew.
- Więcej Earl ich nie ma, co? – powiedział Amon z przekąsem.
- Dwie?! Przecież w Polsce ledwo radziliśmy sobie z jednym poziomem trzecim, a tutaj są dwa! Nie damy rady – powiedziała wystraszona Morii.
- Tanaki obudź ducha walki – odparł z lekkim uśmiechem Aleksander – nasza zabawa dopiero się zaczęła.
- Wreszcie mówisz do rzeczy – dodał pod nosem Mana.

Jak na sygnał egzorcyści wrócili do wcześniejszego ustawienia. Jednak tym razem stanęli jeszcze bliżej siebie. Zielonowłosy szybko, ale jednocześnie stanowczo powiedział towarzyszom, co mają robić. Chwilę później zaczęła się jedna z najcięższych walk, jakie musieli stoczyć. Amon nadal zajmował się ich ochroną, a Morii, Alek i Mana na zmianę atakowali jedną bądź drugą Akumę. Jednak ich natarcia nie pozostawały bez odpowiedzi. Oba demony były ciężkimi rywalami. Pierwszy z przeciwników potrafił rozbić materię na atomy, a drugi przy pomocy części roślin próbował unieruchomić egzorcystów. Boscy Apostołowie nie mogli sobie pozwolić na ani jedną chwilę nieuwagi. Nie mieli czasu na odpoczynek. Po ich szybkim ataku musieli natychmiastowo robić uniki. Księżyc znajdował się już wysoko na niebie, gdy w pewnym momencie walki Morii została rzucona prosto w Amona.
- P-przepraszam – powiedziała odsuwając się od kolegi – nic Ci się nie stało?
- Na szczęście nic, a Tobie – odpowiedział biorąc z powrotem flet do ręki.
- Też w porządku, jestem jeszcze tylko w lekkim szoku.
- Te! Tanaki! Tray! To nie czas na pogaduchy! – Zawołał Mana robiąc uniki przed kolejnymi pędami roślin – wracać do roboty!
Ledwo Mana nakrzyczał na tamtą dwójkę, a po chwili razem z Aleksandrem został zmuszony do kontrataku. Jedną z Akum już prawie dorwali. Aleksander zawinął sznurek od jo-jo wokół jej szyi. W tym samym czasie Mana zachodząc ją od tyłu, jednym ruchem pozbawił demona głowy. Obaj chłopcy szybko odskoczyli od niszczejącego szkieletu. Szybkim ruchem schowali się w cieniu bambusów.
- Mana, powiedz, że to już koniec – wysapał blondyn.
- Chyba śnisz! Został jeszcze jeden – odpowiedział mu w podobny sposób.
- Wiesz może, jak długo trwa już ta walka?
- Ze trzy godziny lekko licząc. Słońca już dawno nie ma…
- Ile jeszcze wytrzymasz? – Zapytał z lekko uspokojonym oddechem Aleksander.
- Trochę ponad godzinę, o ile nie weźmie się za nas na poważnie – odparł spokojnie szarooki – a co z tobą? – Mana dobrze wiedział, że tylko dzięki wsparciu da radę cokolwiek zrobić w tej sytuacji.
- Jeśli będziemy trzymać to samo tempo, to również jakąś godzinę, ale sami we dwoje dużo nie zrobimy – odpowiedział poważnie wyglądając z kryjówki – Amon opada z sił, Morii tak samo… daję im jakieś półgodziny.
- To źle – podsumował Mana – w półgodziny to za żadne skarby nie damy rady. Tej Akumy nawet nie zadrapaliśmy w ciągu tych trzech godzin…
- Ładnie to tak pogaduszki sobie urządzać? - chłopakowi przerwała Morii, która razem z Amonem dołączyła do dwójki chłopców w jednym z najbardziej zacienionych miejsc.
- Lepiej patrz na siebie.
- Phi, co się dzieje wielkiemu Manie Akuma skopała tyłek?
- Jeśli chcesz zrobić coś pożytecznego, to idź i daj się jej zabić – powiedział szarooki wskazując sylwetkę Akumy na polanie.
- Sam więcej nie przynosisz pożytku. A gdzie się podziała Twoja pewność siebie? Wmawiałeś nam, że sam jesteś w stanie wszystko zrobić, a teraz szukasz kogoś do kogo mógłbyś się przyczepić. Uciekłeś za bambusy, jak pies ze skulonym ogonem.
- Dość! – Powiedział Aleksander zanim Mana zdążył się odezwać – proszę odłóżcie to na trochę. Aktualnie musimy pokonać Akumę trzeciego poziomu i nie jest nam na rękę śmierć kogokolwiek z nas, jak i wasze kłótnie. Jak ją pokonamy będziecie się kłócić ile wlezie. – Po tej wypowiedzi zapadła cisza.

Przez chwilę nie było słychać nic oprócz szelestu liści. Czwórka egzorcystów siedziała w ciszy i skupieniu, próbując dać jak najwięcej odpoczynku obolałemu ciału. Pozwolili sobie na przemycie wodą twarzy i tych ran, które zauważyli w słabym świetle księżyca. Jednak ten spokój nie trwał długo. Po jakiś dziesięciu minutach, poziom trzeci znowu wyzwał egzorcystów.
- Zaraz pokażę tej Akumie, gdzie znajdują się jej pobratymcy…
- Mana, spokojnie…
- Ty tylko spokojnie i spokojnie. Aleksandrze musimy coś zrobić – odparł poddenerwowany ciemnowłosy.
- Jak chcesz, to działamy tak jak poprzednio?
- A masz inny pomysł?
- Tylko się upewniam – zapewnił Aleksander – Amon, Morii dacie radę jeszcze choć przez chwilę nas wspierać?
- Możecie na nas liczyć – odpowiedziała Tanaki.

Godzinę później

Miejsce walki z wąskiej ścieżki stało się świeżo powstałą, małą polanką. Mana i Aleksander ostatkami sił bronili siebie i dwójkę towarzyszy przed poziomem trzecim. Akuma ciągle posuwała się w ich kierunku. Gdy zrozumiała, że ma tą czwórkę w garści na chwilę zaprzestała ataku.
- Jak się trzymacie? – Prawie wyszeptał Aleksander.
- Ja jeszcze – powiedział Amon – ale Morii…
- Tak jestem waszym najsłabszym ogniwem – jęknęła – ledwo stoję. Zaczyna mi brakować sił choćby na to, aby ruszać nogami.
- Powinniście się gdzieś schować – stwierdził zielonowłosy – ja jeszcze pociągnę z dziesięć minut…
- Czyli my dwaj zajmujemy Akumę, a wasza dwójka niech znajdzie sobie lepiej jakieś schronienie – powiedział Anioł.
- Nie uda się wam – powiedział demon, a po chwili egzorcystów zaczęły oplatać korzenie roślin.
Najpierw unieruchomiono im nogi. Potem górną część ciała. Morii i Amon przez zmęczenie zostali skrępowani niemal natychmiast. Tanaki jako pierwsza zaczęła się dusić. Mana i Aleksander próbowali się wyswobodzić jednak i ich pokłady energii były na wyczerpaniu. Cała czwórka zdawała sobie sprawę, że tylko i wyłącznie cud może ich ocalić. Szarooki walczył najdłużej z nich wszystkich, ale i on w pewnym momencie zaczynał tracić wiarę w to, że przeżyją. W momencie, kiedy zamierzał się już poddać zauważył coś nieprawdopodobnego. Szyja Akumy została zniszczona - zgnieciona przez białą dłoń. Oswobodzony chłopak zaskoczony wpatrywał się w znikającą, jasną plamę.
- C-co się stało? – Zapytał Amon. – Z Morii nie jest dobrze – dodał słysząc, jak dziewczyna z ledwością łapie powietrze.
- Połóż ją na plecy – powiedział Aleksander podchodząc do tamtej dwójki – odchylmy jej głowę do tyłu to powinno pomóc… Mana co ty robisz?
- M-muszę coś sprawdzić – odparł oszołomiony chłopak idąc powoli ścieżką w głąb lasu – niemożliwe… żeby on… Przecież to nie mógł być… to nie realne, aby… - w tym momencie chłopak zaczął biec.
- Hej! Zaczekaj! – Zawołał za nim Aleksander – Amon dasz radę tu z nią zostać?
- Nie jestem umierająca… - jęknęła Morii podnosząc się.
- Idź za nim, dogonimy was – odpowiedział drugi z blondynów, Alek nie czekał dłużej tylko od razu pobiegł za przyjacielem.

Mana jednak nie chciał, aby ktokolwiek za nim biegł. Nie obchodził go stan Morii i reszty. Nie miał najmniejszej ochoty posłuchać nawoływań Aleksandra. Jedyne czego chciał to dogonienia tamtej ręki. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był poważnie ranny. Ba, sam podejrzewał, że ma przynajmniej skręconą nogę, ale nie miało to dla niego znaczenia. Po co zajmować się zranioną kończyną, kiedy prawdopodobnie może znowu zobaczyć…

Instynkt chłopca wraz z intuicją również nie zamierzał odpuścić. Wszystko w zielonowłosym aż krzyczało, że to co robi jest niebezpieczne i lekkomyślne. Próbowało go nakłonić do zatrzymania się choćby na chwilę. Mana słyszał szepty w podświadomości: zaczekaj choćby na Aleksandra, pomyśl racjonalnie, uspokój się, przecież on nie żyje… Ale chłopak nie słuchał niczego. Nie miał zamiaru dopuścić do siebie tych głosów jak i Alka wołającego go po imieniu. Szarooki biegł prosto przed siebie. Nie chciał stracić okazji do ponownego spotkania z…
- Mana – usłyszał delikatny kobiecy głos – Mana, chodź tutaj. – Chłopak bez namysłu ruszył w stronę dobiegającego głosu. Chwilę później biegł za wysoką, szczupłą kobietą, która miała włosy tego samego koloru co on.
- Mana zatrzymaj się! – Wołał za nim przez całą drogę Aleksander.
Blondyn nie był daleko od młodszego towarzysza. Szesnastolatek nawet widział zjawę biegnącą przed drugim z chłopców. Jednakże i on nie zwracał uwagi na sygnały wysyłane przez jego własne ciało. W odpowiedzi potknął się o własną stopę.
- Tylko nie to, gdzieś ty poszedł Mana – jęknął Aleksander, gdy podniósł się z ziemi i nigdzie nie widział kolegi – tylko nie zrób czegoś głupiego…

***

Chwilę później Mana znalazł się na środku jakiejś polany. Przed nim w odległości kilku kroków nadal stała kobieta, ale inna niż ta, za którą tutaj przyszedł. Była podobnego wzrostu, ale miała czarne włosy.
- Kim jesteś?
- Twój golem wie – odpowiedziała odwracając się w stronę chłopca.
Mana zamarł. Zobaczył szarą skórę i już wiedział, że dał się złapać. Kobieta stojąca naprzeciw niego pochodziła z klanu Noego. Nie powiedziała nic więcej, a tylko wskazała go palcem. Chwilę później chłopaka oplotła jej dłoń, która nienaturalnie się wydłużyła.
- Więzy rodzinne są bardzo silne, prawda? – Zapytała uwięzionego chłopaka.
- Gha… - wydobyło się z ust Many razem z kilkoma kroplami krwi.
- Jesteś w okropnym stanie, więc moje zadanie się tu kończy – powiedziała  kobieta rzucając nim o ziemię.
- Kha, kha – kaszlał Mana, a gdy przyłożył dłoń do ust zdał sobie sprawę, że zamiast śliny ma krew w ustach. Dodatkowo ranna noga dała o sobie znać przeszywającym bólem, kiedy poczuł, że ktoś o nią zahaczył.
- Ups, nasz Mana jest w okropnie, ciężkim stanie – powiedziała udając troskę inna dziewczyna – czyżby ktoś rozbił mu głowę? Mam nadzieję, że dostarczysz mi podobnej ilości zabawy co twoi rodzice – powiedziała słodkim głosikiem.

Chłopak otworzył oczy, nawet nie wiedział kiedy je zamknął. Tyle że nie to go teraz martwiło. Gdyż nad rannym egzorcystą pochylała się inna, szara twarz. Twarz młodej dziewczyny, prawie kobiety. Twarz wykrzywiona w upiornym uśmieszku.

Twarz Road Camelot.

4 komentarze:

  1. Wowo *^* Doszłam do ostatniego rozdziału,super Ci wyszedł,Morii jest naprawdę wkurzająca,Aleksander to chyba najlepsza postać jak narazi ę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Ci się spodobało ^^

      Usuń
    2. Mogłabyś powiadamiać mnie o rozdziałach,ponieważ nie masz konta upublicznionego i nie mam jak w kręgi dodać? :) Nie wiem czy widać mój gmail,jak nie to podam stronkę albo gg gdzie będziesz mogła mnie informować,jak się zgodzisz oczywiście :D Jak chcesz mogę Ci zrobić ,,reklame'' bloga na fp :3

      Usuń
    3. Nie ma sprawy ;) za reklamę będę wdzięczna ^_^ a jak co to mogę Cię informować przez gg, bo mój gmail "jest dla sztuki" ;)

      Usuń