Słońce już od kilku godzin kryło się za horyzontem. Nocny firmament roił się od gwiazd. Dzisiejszego dnia księżyc nie ujawnił swojej obecności. Niebo wydawało się być obojętnym obserwatorem. Natomiast przyroda w dole nie zamierzała przymknąć oczu na nadchodzące wydarzenia. Wiatr wydawał ostrzegawcze dźwięki, zwierzęta się chowały i niekiedy wydawały niepewne pomruki. Cienie, z każdą chwilą się pogłębiały. Jednym słowem natura zmieniła miły bambusowy las za dnia, w scenerię horroru nocą.
Wśród
ciemności poruszały się trzy postacie. W tyle szła brązowowłosa dziewczyna,
która co jakiś czas musiała korzystać z pomocnej dłoni wyższego z blondynów.
Drugi, o oczach w jaśniejszym odcieniu zieleni i dłuższych, falowanych włosach,
szedł kilka metrów przed kompanami. Mundury od całej trójki miały liczne ślady
krwi oraz brudu. Szli tak szybko, jak tylko pozwalały im na to zranione
kończyny. Z lekkim zagubieniem i determinacją wypisanymi na zmęczonych
twarzach, uparcie robili kolejne kroki w głąb lasu. Ograniczali swoje ruchy do
absolutnego minimum, aby nie dokładać jeszcze większego bólu, który ani na
chwilę nie zelżał.
Czwarty
egzorcysta znajdował się na środku pewnej polany. Zgięty wpół próbując zbadać
swoją ranną nogę leżał na ziemi. Jego ciemnozielone włosy były sklejone potem i
krwią. Jego czarny płaszcz praktycznie nie istniał, a biała koszula została
zabarwiona szkarłatną cieczą. Twarz chłopaka była cała poharatana. Ciało
wyglądało na niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Jednak jego szare oczy z
olbrzymią nienawiścią, wpatrywały się w złote tęczówki dziewczyny kucającej tuż
przed nim. Miała na sobie krótką spódniczkę, wysokie podkolanówki w paski i
białą koszulkę. Jej włosy były granatowe i odstawały na boki, a skóra szara. Na
czole znajdowało się kilka znaków podobnych do rombów z wklęsłymi bokami, a
usta wygięła w pogardliwy uśmieszek. Z udawaną troską odgarnęła włosy z twarzy
piętnastolatka.
Za
nimi w odległości kilku metrów, o jeden z bambusów opierał się drugi członek
klanu Noah. Na głowie nosił biało-granatowy turban, a jego włosy były białe. Ze
znudzoną miną przypatrywał się siedzącej dziewczynie i różowej parasolce, która
latała obok niej.
Wiatr
zawiał odrobinę mocniej zrywając kilka liści, a członkini rodziny Noego
odsunęła się na odległość kilku kroków od egzorcysty.
-
Przyszedłeś sam? A gdzie są twoi przyjaciele? – Zapytała z udawaną troską. –
Jesteś w tak okropnym stanie, że nie wstaniesz o własnych siłach, prawda?
-
Z-zamknij się – odpowiedział. – Nie mam nikogo takiego, ała – powiedział, gdy
szturchnęła jego nogę.
-
Naprawdę nie masz nikogo kto by się o Ciebie martwił? Nie uwierzę Ci. Damonie,
jak myślisz za ile dotrą tutaj jego najdrożsi przyjaciele?
-
Pomyślmy… do godziny się pojawią. Tak mi się wydaje, Road – dodał chłopak
stojący w cieniu.
-
Czyli mam niecałą godzinę zabawy z nim sam na sam? – Zapytała rozradowana.
-
W-wybacz, że prze-przeszkodzę, a-ale nie mam ni-nikogo ta-takiego – powiedział
Mana.
-
Jakie urocze kłamstwo – zapiszczała siadając z powrotem tuż przed jego twarzą –
tylko, że twoje oczy nie potrafią kłamać, hihi. To kogo zaliczysz do bliskich
osób? – Chłopak nic nie odpowiedział. – Nikogo? Ale przecież jesteś
przyjacielem jednego z twoich kompanów, prawda?
-
Nie… wiem… o kim… mówisz… - wycedził przez zęby. Muszę grać na zwłokę, póki nie będę mieć dość sił na aktywację i oby ci
idioci tym razem nie wpadli na pomysł z pomocą, pomyślał.
-
Na prawdę? O ile dobrze pamiętam to nazywał się on Aleksander. Nie mówił ci on,
że jesteś jego najlepszym przyjacielem? A może dusisz w sobie myśli o tym, że
ktoś znowu może przez ciebie zg… - urwała wyczuwając chwyt chłopaka na swojej
szyi.
-
Po-powiedziałem… ć-ci… że… masz… ś-się… za-zamknąć – wycedził wściekły.
-
Nadal masz siłę, aby mi grozić? To zobaczmy, jak Ci pójdzie zabawa ze mną, co?
– Powiedziała uśmiechając się diabolicznie.
Po
chwili ową parę otoczyła nieprzenikniona czerń. Sylwetka dziewczyny stopiła się
z otoczeniem, więc wyglądało to tak jakby w tej ciemności znajdował się tylko
Mana. Spróbował się podnieść. Ze zdziwieniem stwierdził, że stanął wyprostowany
na obu nogach i nic go nie bolało. Co prawda nasłyszał się od starszych
egzorcystów o możliwościach Road Camelot, ale to był pierwszy raz, kiedy sam
miał możliwość stawienia jej czoła. Zdezorientowany zrobił nieśmiało kilka
kroków w przód.
-
Czego ode mnie chcesz!? – Zawołał.
-
Odrobiny rozrywki – usłyszał odpowiedź tuż za swoimi plecami – a zabawy
dostarczy mi to – dotknęła jego skroni – i to – dodała kładąc rękę po lewej
stronie klatki piersiowej chłopaka. – Nic mnie bardziej nie cieszy niż
oglądanie, jak powoli będę Cię łamać, hihihi.
-
Zamknij się – powiedział robiąc mocny zamach w tył ręką. Jednakże niczego nie
dotknął.
-
Porywczy jak ojciec – powiedziała stając tuż przed nim – wygrasz jeśli mnie
pokonasz.
-
W jaki sposób? – Spytał oschle.
-
Znajdź mnie – powiedziała prosto. – Znajdź mnie za nim Cię zabiję, hahaha –
podczas złowieszczego śmiechu sylwetka dziewczyny zlała się z mrokiem wokół
nich.
- Zobaczymy kto się będzie śmiać ostatni –
powiedział z przekąsem robiąc kolejne kroki w stronę wąskiej szparki, przez
którą widać było jasne światło.
Po
chwili chłopak znalazł się w małym pokoju. Naprzeciwko niego znajdowało się
okno, przez które wpadały promienie słoneczne. Jednak pomieszczenie nadal
chowało się w cieniu. Kiedy Mana się rozejrzał zauważył małą komodę, biurko
oraz łóżko. Pokój również do dużych się nie zaliczał, ale był bardzo
praktyczny. Dopiero po chwili zorientował się, że w fotelu pod oknem ktoś
siedzi, jak i że zna te pomieszczenie. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy
podszedł do nieruchomej postaci. Była to wysoka, młoda kobieta. Kiedyś o
nienagannej sylwetce, teraz prawie skóra i kości. Wyglądała przez okno, ale w
jej odbiciu widać było zapadnięte policzki, a pod oczami miała duże cienie. Wpatrywała
się w świat za szybą bez jakiegokolwiek zainteresowania. Wydawała się być
martwa. Jednak co jakiś czas odgarniała palcami swoje długie, ciemnozielone
włosy, które z bliska okazały się przetłuszczone. Z wyglądu przypominała raczej
postać wyjętą z horroru niż młodą matkę.
-
M-mamo? – Zapytał niepewnie chłopak, lecz kobieta się nie poruszyła. – Mamo,
wszystko w porządku?
-
C-co? – Zapytała zdezorientowana. – A to ty, Mana. Tak w porządku – powiedziała
z udawanym uśmiechem.
-
Na pewno? Nie wyglądasz za dobrze… przyniosę Ci coś do jedzenia –
piętnastolatek natychmiast odwrócił się do niej tyłem. Nie wiedział czemu, ale
miał złe przeczucia.
-
Przecież to Twój sposób na zmartwienia – powiedziała z udawanym śmiechem.
-
Tobie też nie zaszkodzi – odparł siląc się na wesoły ton jednocześnie łapiąc za
klamkę.
-
Mana, nie musisz. Sama za chwilę po coś pójdę. Nie musisz nigdzie iść –
podeszła do chłopaka i przytuliła od tyłu – stęskniłam się, wiesz?
-
Misja się trochę przedłużyła – odparł służbowym tonem. Coś jest nie tak… – pomyślał.
-
Oj synku – delikatnie pogłaskała go po głowie, po chwili chłopak się
zorientował, że ma ona nienaturalnie zimne dłonie – już dawno nie miałam żadnej
rozrywki.
-
O czym ty… - urwał przerażony.
Nie
minęła chwila, a Mana leżał powalony na ziemi. Zdezorientowany przewrócił się
na plecy, aby po chwili ujrzeć nad sobą własną matkę. Jej ciało w ogóle nie
przypominało ludzkiego. Zamiast najbliższej mu osoby zobaczyć potwora. Monstrum
stworzone z ciała ogromnego węża, mnóstwem rąk oraz na głowie czymś na kształt
ludzkiej czaszki z maską.
Ten
widok sparaliżował Manę całkowicie. Dobrze wiedział z jakiego to okresu. Był
świadomy jak bardzo zmieniła jej wygląd Road Camelot. Doskonale zdawał sobie
sprawę, że to co widzi zostało stworzone przez Noah. Jednak… obraz jego
ukochanej matki przemienionej w Akumę… osoby, która była ich wrogiem… która
sama przekonywała innych do pogodzenia się z najtrudniejszymi przeciwnościami
losu… która uratowała jego przed zamianą w Akumę jego ojca… która z całego
serca nienawidziła Earla… stała się jego zabawką.
-
T-to nie-niemożliwe. D-dlaczego… - pomimo starań zadrżał mu głos – ona nie
mogła… przecież ona… - urwał, gdy jedna z kończyn go złapała za gardło i dusząc
podnosiła na wysokość twarzy. – Nie… za… bi… ję… wła… snej… mat… ki… - wydukał.
-
W takim razie ona zabije Ciebie – odezwał się głos w jego podświadomości. Mana
zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Tylko nie wiedział co ma zrobić. To mimo
wszystko jest jego matka. -Walcz! – Usłyszał. Ale chłopak nie wiedział jak.
Z
przerażeniem zdał sobie sprawę, że brakuje mu tchu. Dobrze wiedział, że
powinien zaatakować. Jego ręka była gotowa do aktywacji. Jednak, Mana nie
potrafił się zmusić. Zabić własną matkę? Nie mieściło mu się to w głowie. Z
pomocą przyszedł instynkt przetrwania, który wbrew jego woli użył prawej ręki
chłopaka. Przez chwilę widział jasne światło, a potem upadł z łoskotem na
ziemię. Ostrożnie podniósł się na klęczki z szeroko otwartymi oczami. Mana
jeszcze nigdy nie przeżył takiego szoku. Z ledwością łapał oddech spoglądając
przerażony na gaz ulatniający się z resztek potwora.
-
C-co… to… do… cholery ma być?! – Wrzasnął, gdy jego oddech był tylko lekko
przyspieszony. – Odpowiadaj!
-
Hihihi, Mana po co się mnie pytasz. Przecież sam dobrze wiesz, że…
-
Zabiłem swoją matkę – dokończył bezbarwnie – nie, ja zabiłem Akumę. Zniszczyłem
potwora, który podawał się za nią – próbował sam siebie przekonać.
-
Mówisz, że zabiłeś Akumę, w jaką zamieniła się L… - urwała robiąc unik przed
wściekłym Maną.
-
Ona nie została waszą zabawką – powiedział z przekonaniem w głosie.
-
Jestem ciekawa, jak długo utrzymasz ten sposób myślenia – odpowiedziała
znikając w podłodze.
-
Czekaj, o co chodzi?! – Krzyknął za nią, ale nie musiał czekać długo na jej
odpowiedź, gdyż Noah snu odnowiła wcześniejszą scenę. Potem na nowo, i po raz
kolejny. Później mieszała, raz była to matka-akuma, a następny był
ojciec-akuma. Wszystkie te sytuacje odbywały się tak jakby ktoś co chwila
przewijał film do przodu i puszczał na nowo z drobnymi zmianami. Były to zmiany
w psychice chłopaka, który za każdym razem co raz boleśniej dowiadywał się, że
naprawdę groziła mu śmierć. A po kolejnych walkach odczuwał coraz większy ból.
Road Camelot zmieniała scenerię, a miejsca, w których ataki te następowały
prawie zawsze łączyły się z pozytywnymi wspomnieniami. Niestety po następnych
„zabójstwach”, gdy Mana wychodził z szoku i uświadamiał sobie swoje czyny,
zielonowłosy czuł, jak jest rozrywane jego serce.
-
Błagam, skończ to – wyszeptał zrozpaczony po kolejnej walce. Nie umiał stać.
Klęczał podpierając się rękami, a twarz skierował do ziemi. – Przestań już –
chłopak powstrzymywał łzy.
-
Z czym? – Zapytała zdziwiona granatowowłosa. – Przecież tak dobrze się bawimy…
- Bawimy?! – Zapytał wściekły.
-
Oczywiście, nie cieszysz się, że ich znowu widzisz? A do tego przecież
wykonujesz to, po co się urodziłeś. Czyż to nie są wspaniałe spotkania?
-
Bawisz się ludzkimi uczuciami – powiedział przez zęby, wstając z klęczek. –
Bawią Cię ludzkie zachowania. Uważasz, że to co robisz jest zabawne?! To może i
ja zacznę się bawić, Twoim kosztem!? – Krzyknął robiąc zamach w jej kierunku.
Dziewczyna się tylko odsunęła, a Mana z powrotem wylądował na podłodze.
-
Jesteś zabawny – odparła podnosząc jego brodę – masz takie śliczne, nienawistne
spojrzenie.
-
Zabiję Cię – powiedział ze stanowczością.
-
Myślisz, że dasz radę? Nawet Twój mistrz nie dał rady… - przytuliła się do
niego – czujesz moje ciepło? Nie jestem jakimś odmieńcem tylko człowiekiem.
Jestem tak samo ciepła, jak wy. Prawda, Ma-na?
Zielonowłosy
z początku nie wiedział co odpowiedzieć. Kotłowało się w nim. Mieszanka wielu
uczuć oraz odczuć zdawała się być wybuchową. Pytanie było tylko jedno – które
uczucia wygrają tą walkę? Wściekłość, nienawiść, szok, żal? Czy zrodzona
niepewność przez tą Noah, przeważy szalę? Czy chęć pomszczenia rodziny
wystarczy, aby się przemóc?
Mana
dobrze wiedział, że członkowie tamtego klanu wyglądają, jak ludzie. Wiedział,
że posiadają uczucia dzięki wspomnieniom Timcanpy’ego. Tyle, że zdobycie
informacji z drugiej ręki, w ogóle nie przekładało się na doświadczenie tego
wszystkiego na własnej skórze. Ich podobieństwa były duże, ale to właśnie w
nich, chłopak znalazł to czego szukał – odpowiedź.
-
Masz rację – zaczął zrezygnowanym głosem – mimo wszystko wy też jesteście
ludźmi.
-
Hihi, zrozumiałeś to? – Zapytała lekko zaczepnie.
-
Tak – odpowiedział poważnie – ale ty… czy ty wiesz, że ludzie też są w stanie
zabijać się nawzajem? – Spytał z diabolicznym uśmiechem jednocześnie przytknął
swoją prawą rękę do jej piersi. – Wiesz co się stanie jeśli ją wbiję –
stwierdził cały czas z uśmiechem obserwując reakcję przeciwniczki.
Road
Camelot na początku była zaskoczona. Nie wiedziała, że ten chłopak ma tak mało
wiary w ludzi. Jednak i jej odpowiedź nadeszła szybko. Po chwili wahania, jej
twarz przybrała na nowo wyraz figlarnej nastolatki. Nie minęła sekunda, a Mana
leżał na ziemi chwytając się za lewe ramię. Granatowowłosa natomiast trzymała w
swojej ręce kolorowy stożek z bardzo ostrym czubkiem, na którym była osadzona
ciemna ciecz. Krew.
-
Nie wiedziałam, że i ty potrafisz się bawić – powiedziała zlizując płyn – to co
gramy dalej? – To mówiąc zniknęła sprzed oczu chłopaka.
***
Godzinę
później zza najbliższej linii drzew wyszła trójka egzorcystów. Po ich wyglądzie
śmiało można było wnioskować o tym, że są prawie na skraju wyczerpania. Jednak
pomimo odniesionych ran stawiali pewne kroki. Pierwszym, co zauważyli, była ta
makabryczna scena. Zielonowłosy egzorcysta leżał na środku polany, a w powietrzu
roiło się od dziwacznych świec w kształcie stożków, czy też rożków do lodów.
-
Dzieje się tu coś dziwnego – powiedział Aleksander dotykając szpicu stożka –
ostre… lepiej uważaj co robisz – powiedział do Morii, która zaczęła iść w
stronę ciemnowłosego.
-
Uważam, spokojnie – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
Nagle
wszystkie świeczki obróciły się swoimi ostrymi stronami w kierunku
nieprzytomnego.
-
Jeszcze jeden krok, a go zabiję – rozległ się poważny głos.
-
Weźmiecie udział w zabawie – usłyszeli drugi.
-
Nie mamy czasu na żadne gierki – odpowiedziała Morii.
-
Uspokój się, będziemy musieli się włączyć. – Amon położył jej dłoń na ramieniu
– z Noah nie możemy dyskutować.
-
Jeden mądry w grupie – powiedziała Road pojawiając się tuż przed nimi –
Dołączycie jako widzowie, więc grzecznie stójcie – odparła z uśmiechem.
Chwilę
później trójka egzorcystów znalazła się w całkowicie innym miejscu Był to pokój
średniej wielkości, gdzie źródłem światła były świece i rozbłyski powstające
przez starcie dwóch osób. Białowłosy egzorcysta i wysoki czarnowłosy Noah, a na
ziemi nie daleko nich siedziało przestraszone ciemnozielonowłose dziecko.
-
To taki mały wstęp – powiedziała rozbawiona
Road. Chwilę po jej wypowiedzi sytuacja się zmieniła i to diametralnie. Białowłosy
mężczyzna posiadał teraz skórę członka klanu, a jego przeciwnikiem był…
-
To Mana… - zaczął Amon, jednak po chwili udało mu się dokończyć zdanie – i
mistrz…
-
Siedź cicho – syknęła granatowłosa
przebijając blondynowi ramię jedną ze świeczek.
Walka,
której przyjaciele Many byli świadkami miała się ku końcowi. Egzorcyści ze
zdziwieniem przyglądali się, jak wyżej wymieniony się wycofuje. Aleksandrowi wydawało się, że
chłopakowi spłynęło coś po policzku… To
nie może być łza… to na pewno pot, skarcił
się w myślach. Jednak im dłużej przypatrywał się walce tym dziwniej się czuł.
Spojrzał na pozostałą dwójkę. Morii wraz z Amonem wyglądali jakby z każdą
chwilą byli coraz bardziej zmęczeni. Sam Anioł zdał sobie sprawę, że zaczyna
nie odczuwać różnicy miedzy swoimi emocjami, a panującą atmosferą. Uczucie było
takie jakby on i to co go otaczało stawało się jednym. Zaczynał się zatracać w
iluzji Noah. Resztkami własnej, silnej woli aktywował Innocence. Spróbował
zaatakować Road od tyłu. Ta jednak wyczuła, że się do niej coś zbliża i zrobiła
szybki unik w ostatniej chwili. Powoli obróciła swoją głową w stronę trójki
egzorcystów. Zobaczyła, że dwoje z nich zaczyna poddawać się iluzji, jednak
ostatni patrzył na nią na wpół trzeźwymi oczami z aktywowaną bronią w ręce. Po
chwili ponownie zrobiła unik, ale i zaatakowała. Jedna z kolorowych świeczek
ugodziła chłopaka w lewe ramię.
-
Powiedziałam, żebyście byli grzeczni – powiedziała odwracając się tyłem.
Aleksander
chwycił się za bolącą kończynę. Z lekkim uśmiechem na twarzy skupiał się na
pulsującym uczuciu. Był przytomny, teraz wyczuwał, gdy próbowali atakować jego
umysł, a wtedy przyciskał do siebie mocniej krwawiącą rękę. Jedynie nie
wiedział, jak pomóc pozostałej dwójce, którzy powoli zaczęli naśladować ruchy
walczących. Gorączkowo próbował wymyślić sposób na ratunek. Wiedział, że
powinni aktywować własne Innocence, bo to ono pozwalało zachować rozsądek, ale
muszą też zdać sobie sprawę, że są manipulowani i atakowani jednocześnie.
Niestety jego, prawie nie sprawna, lewa ręka oraz zmęczone ciało nie pozwalały
mu na wykorzystanie pomysłów, na które wpadał.
W
między czasie sceneria się zmieniła. Zamiast iluzji walczących dwóch mężczyzn.
Tym razem z czarnowłosym mężczyznom walczyła ciemnowłosa kobieta. Nie byli już
w jakimś zaciemnionym pokoju, tylko na rynku opustoszałego miasta. Tuż za tą
dwójką na ziemi siedział Mana. Chłopak wyglądał jakby przed chwilą zrobił coś w
co nie może uwierzyć, lecz i do niego dotarła zmiana wydarzeń, gdy usłyszał
pierwsze odgłosy starcia. Podnosząc się z ziemi zobaczył dzielnie walczącą
wysoką, szczupłą kobietę o włosach w takim samym kolorze, jak jego. W ruchach dziewczyny
była widoczna złość. Aleksander nie zdążył mrugnąć, a Mana już jej pomagał. A
po dłuższej obserwacji zobaczył, że chłopak nie tyle jej asystuje co chroni.
Jednakże im dłużej walka trwała tym szybciej wymykała się spod kontroli
piętnastolatkowi. Nie nadążał za kobietą ani za ruchami mężczyzny. Szarooki
stawał się coraz bardziej nerwowy z każdym kolejnym unikiem i kontratakiem
kobiety. W pewnym momencie cała trójka zaatakowała. Podczas zderzenia pojawiło
się oślepiające słońce, a po nim… na samym środku rynku została dwójka
egzorcystów. Chłopak i kobieta. Nie było najmniejszego śladu mężczyzny. Mana ze
strachem spojrzał na swoją prawą rękę. Z jeszcze większą zgrozą spojrzał w
miejsce, w którym powinna znajdować się jego dłoń. Jego ostrze z Innocence było
utkwione w piersi kobiety. Wystraszony szybkim ruchem ją wyciągnął i przywrócił
pierwotny kształt. W tej samej chwili trysnęła krew. Chłopak nie zdążył nic
powiedzieć. Kobieta już była martwa. Odruchowo rzucił jej ciałem i cofnął się
kilka kroków. Potknął się i upadł. Cały czas miał wzrok utkwiony w jednym
punkcie. Patrzył na twarz kobiety. Zszokowaną twarz kobiety ze strużką krwi płynącą
z jej ust. Mana nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć na całe gardło, z oczu leciały
łzy. Chwytał się za głowę i z całych sił nią kręcił. Mana chciał tylko jednego,
wymazać to z pamięci. Zapomnieć. Odciąć się od tego. Nie zwracał uwagi na
otoczenie. Miał gdzieś co się z nim stanie. W duchu błagał tylko o to, aby ktoś
wypalił mu te wspomnienia kwasem. Usunął bezpowrotnie.
-
Naprawdę, aż tak rozpaczasz? – Zapytała przymilnym głosem Road. – Tak byli oni
dla ciebie ważni? To czemu ich zabiłeś?
-
Nie zabiłem ich, nie zabiłem… - szeptał.
-
Jak to nie, przecież na własne oczy widzieliśmy – powiedziała z uśmieszkiem na
ustach.
-
My? – Powtórzył bezmyślnie.
-
Tak, ja, Damon i twoi najbliżsi kompani – Mana na te słowa poniósł głowę, a
Camelot się lekko przesunęła. Dopiero w tamtej chwili chłopak zobaczył trójkę
swoich towarzyszy. Stojących z tyłu Amona i Morii oraz wolno idącego
Aleksandra.
–
Mówiłam, że macie tam grzecznie stać – powiedziała Noah wprawiając świeczki w
ruch. Anioł zdołał kilka odbić, inne go podrapały, a jeszcze inne utknęły w
jego ciele. Mana zaatakował dziewczynę tuż przed sobą. Dzięki temu kupił trochę
swobody Aleksandrowi, ale i zielonowłosy był w ciężkim stanie, więc sam też
oberwał. Jednak szarookiemu udało się ugodzić w granatowowłosą. Ta z
zaskoczeniem na twarzy wsiadła na parasolkę.
-
Panienko Road, czy wszystko w porządku, lero? – Zaskrzeczał przedmiot.
-
Tak wracamy – odpowiedziała otwierając przejście i przyciskając ranne ramię –
jeszcze się spotkamy. Nie zapominaj, że i ty masz wobec naszej rodziny dług.
Jak Twój ojciec – dodała z uśmiechem, kierując ostatnie świeczki w punkty
witalne blondyna i zniknęła wraz z towarzyszem.
Mana
w ostatniej chwili popchnął przyjaciela i sam wystawił się na ich atak. Upadł
na ziemię obok zielonookiego.
-
Wyglądasz, jak ser szwajcarski – odezwał się ciężko szarooki.
-
Ty też nie lepiej, po co mnie ratowałeś? Wyglądasz teraz koszmarnie –
powiedział prawie szeptem Polak.
-
Po… co…? – Odparł na granicy przytomności. – Musiałem wyrównać rachunki. Teraz
jesteśmy kwita – na twarzy piętnastolatka zamajaczyło coś na kształt uśmiechu
po czym stracił on kontakt z rzeczywistością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz