niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział Dwudziesty Pierwszy ~ Zabawa Road


Słońce już od kilku godzin kryło się za horyzontem. Nocny firmament roił się od gwiazd. Dzisiejszego dnia księżyc nie ujawnił swojej obecności. Niebo wydawało się być obojętnym obserwatorem. Natomiast przyroda w dole nie zamierzała przymknąć oczu na nadchodzące wydarzenia. Wiatr wydawał ostrzegawcze dźwięki, zwierzęta się chowały i niekiedy wydawały niepewne pomruki. Cienie, z każdą chwilą się pogłębiały. Jednym słowem natura zmieniła miły bambusowy las za dnia, w scenerię horroru nocą.

Wśród ciemności poruszały się trzy postacie. W tyle szła brązowowłosa dziewczyna, która co jakiś czas musiała korzystać z pomocnej dłoni wyższego z blondynów. Drugi, o oczach w jaśniejszym odcieniu zieleni i dłuższych, falowanych włosach, szedł kilka metrów przed kompanami. Mundury od całej trójki miały liczne ślady krwi oraz brudu. Szli tak szybko, jak tylko pozwalały im na to zranione kończyny. Z lekkim zagubieniem i determinacją wypisanymi na zmęczonych twarzach, uparcie robili kolejne kroki w głąb lasu. Ograniczali swoje ruchy do absolutnego minimum, aby nie dokładać jeszcze większego bólu, który ani na chwilę nie zelżał.

Czwarty egzorcysta znajdował się na środku pewnej polany. Zgięty wpół próbując zbadać swoją ranną nogę leżał na ziemi. Jego ciemnozielone włosy były sklejone potem i krwią. Jego czarny płaszcz praktycznie nie istniał, a biała koszula została zabarwiona szkarłatną cieczą. Twarz chłopaka była cała poharatana. Ciało wyglądało na niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Jednak jego szare oczy z olbrzymią nienawiścią, wpatrywały się w złote tęczówki dziewczyny kucającej tuż przed nim. Miała na sobie krótką spódniczkę, wysokie podkolanówki w paski i białą koszulkę. Jej włosy były granatowe i odstawały na boki, a skóra szara. Na czole znajdowało się kilka znaków podobnych do rombów z wklęsłymi bokami, a usta wygięła w pogardliwy uśmieszek. Z udawaną troską odgarnęła włosy z twarzy piętnastolatka.
Za nimi w odległości kilku metrów, o jeden z bambusów opierał się drugi członek klanu Noah. Na głowie nosił biało-granatowy turban, a jego włosy były białe. Ze znudzoną miną przypatrywał się siedzącej dziewczynie i różowej parasolce, która latała obok niej.
Wiatr zawiał odrobinę mocniej zrywając kilka liści, a członkini rodziny Noego odsunęła się na odległość kilku kroków od egzorcysty.
- Przyszedłeś sam? A gdzie są twoi przyjaciele? – Zapytała z udawaną troską. – Jesteś w tak okropnym stanie, że nie wstaniesz o własnych siłach, prawda?
- Z-zamknij się – odpowiedział. – Nie mam nikogo takiego, ała – powiedział, gdy szturchnęła jego nogę.
- Naprawdę nie masz nikogo kto by się o Ciebie martwił? Nie uwierzę Ci. Damonie, jak myślisz za ile dotrą tutaj jego najdrożsi przyjaciele?
- Pomyślmy… do godziny się pojawią. Tak mi się wydaje, Road – dodał chłopak stojący w cieniu.
- Czyli mam niecałą godzinę zabawy z nim sam na sam? – Zapytała rozradowana.
- W-wybacz, że prze-przeszkodzę, a-ale nie mam ni-nikogo ta-takiego – powiedział Mana.
- Jakie urocze kłamstwo – zapiszczała siadając z powrotem tuż przed jego twarzą – tylko, że twoje oczy nie potrafią kłamać, hihi. To kogo zaliczysz do bliskich osób? – Chłopak nic nie odpowiedział. – Nikogo? Ale przecież jesteś przyjacielem jednego z twoich kompanów, prawda?
- Nie… wiem… o kim… mówisz… - wycedził przez zęby. Muszę grać na zwłokę, póki nie będę mieć dość sił na aktywację i oby ci idioci tym razem nie wpadli na pomysł z pomocą, pomyślał.
- Na prawdę? O ile dobrze pamiętam to nazywał się on Aleksander. Nie mówił ci on, że jesteś jego najlepszym przyjacielem? A może dusisz w sobie myśli o tym, że ktoś znowu może przez ciebie zg… - urwała wyczuwając chwyt chłopaka na swojej szyi.
- Po-powiedziałem… ć-ci… że… masz… ś-się… za-zamknąć – wycedził wściekły.
- Nadal masz siłę, aby mi grozić? To zobaczmy, jak Ci pójdzie zabawa ze mną, co? – Powiedziała uśmiechając się diabolicznie.

Po chwili ową parę otoczyła nieprzenikniona czerń. Sylwetka dziewczyny stopiła się z otoczeniem, więc wyglądało to tak jakby w tej ciemności znajdował się tylko Mana. Spróbował się podnieść. Ze zdziwieniem stwierdził, że stanął wyprostowany na obu nogach i nic go nie bolało. Co prawda nasłyszał się od starszych egzorcystów o możliwościach Road Camelot, ale to był pierwszy raz, kiedy sam miał możliwość stawienia jej czoła. Zdezorientowany zrobił nieśmiało kilka kroków w przód.
- Czego ode mnie chcesz!? – Zawołał.
- Odrobiny rozrywki – usłyszał odpowiedź tuż za swoimi plecami – a zabawy dostarczy mi to – dotknęła jego skroni – i to – dodała kładąc rękę po lewej stronie klatki piersiowej chłopaka. – Nic mnie bardziej nie cieszy niż oglądanie, jak powoli będę Cię łamać, hihihi.
- Zamknij się – powiedział robiąc mocny zamach w tył ręką. Jednakże niczego nie dotknął.
- Porywczy jak ojciec – powiedziała stając tuż przed nim – wygrasz jeśli mnie pokonasz.
- W jaki sposób? – Spytał oschle.
- Znajdź mnie – powiedziała prosto. – Znajdź mnie za nim Cię zabiję, hahaha – podczas złowieszczego śmiechu sylwetka dziewczyny zlała się z mrokiem wokół nich.
-  Zobaczymy kto się będzie śmiać ostatni – powiedział z przekąsem robiąc kolejne kroki w stronę wąskiej szparki, przez którą widać było jasne światło.
Po chwili chłopak znalazł się w małym pokoju. Naprzeciwko niego znajdowało się okno, przez które wpadały promienie słoneczne. Jednak pomieszczenie nadal chowało się w cieniu. Kiedy Mana się rozejrzał zauważył małą komodę, biurko oraz łóżko. Pokój również do dużych się nie zaliczał, ale był bardzo praktyczny. Dopiero po chwili zorientował się, że w fotelu pod oknem ktoś siedzi, jak i że zna te pomieszczenie. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy podszedł do nieruchomej postaci. Była to wysoka, młoda kobieta. Kiedyś o nienagannej sylwetce, teraz prawie skóra i kości. Wyglądała przez okno, ale w jej odbiciu widać było zapadnięte policzki, a pod oczami miała duże cienie. Wpatrywała się w świat za szybą bez jakiegokolwiek zainteresowania. Wydawała się być martwa. Jednak co jakiś czas odgarniała palcami swoje długie, ciemnozielone włosy, które z bliska okazały się przetłuszczone. Z wyglądu przypominała raczej postać wyjętą z horroru niż młodą matkę.
- M-mamo? – Zapytał niepewnie chłopak, lecz kobieta się nie poruszyła. – Mamo, wszystko w porządku?
- C-co? – Zapytała zdezorientowana. – A to ty, Mana. Tak w porządku – powiedziała z udawanym uśmiechem.
- Na pewno? Nie wyglądasz za dobrze… przyniosę Ci coś do jedzenia – piętnastolatek natychmiast odwrócił się do niej tyłem. Nie wiedział czemu, ale miał złe przeczucia.
- Przecież to Twój sposób na zmartwienia – powiedziała z udawanym śmiechem.
- Tobie też nie zaszkodzi – odparł siląc się na wesoły ton jednocześnie łapiąc za klamkę.
- Mana, nie musisz. Sama za chwilę po coś pójdę. Nie musisz nigdzie iść – podeszła do chłopaka i przytuliła od tyłu – stęskniłam się, wiesz?
- Misja się trochę przedłużyła – odparł służbowym tonem. Coś jest nie tak… – pomyślał.
- Oj synku – delikatnie pogłaskała go po głowie, po chwili chłopak się zorientował, że ma ona nienaturalnie zimne dłonie – już dawno nie miałam żadnej rozrywki.
- O czym ty… - urwał przerażony.
Nie minęła chwila, a Mana leżał powalony na ziemi. Zdezorientowany przewrócił się na plecy, aby po chwili ujrzeć nad sobą własną matkę. Jej ciało w ogóle nie przypominało ludzkiego. Zamiast najbliższej mu osoby zobaczyć potwora. Monstrum stworzone z ciała ogromnego węża, mnóstwem rąk oraz na głowie czymś na kształt ludzkiej czaszki z maską.
Ten widok sparaliżował Manę całkowicie. Dobrze wiedział z jakiego to okresu. Był świadomy jak bardzo zmieniła jej wygląd Road Camelot. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to co widzi zostało stworzone przez Noah. Jednak… obraz jego ukochanej matki przemienionej w Akumę… osoby, która była ich wrogiem… która sama przekonywała innych do pogodzenia się z najtrudniejszymi przeciwnościami losu… która uratowała jego przed zamianą w Akumę jego ojca… która z całego serca nienawidziła Earla… stała się jego zabawką.
- T-to nie-niemożliwe. D-dlaczego… - pomimo starań zadrżał mu głos – ona nie mogła… przecież ona… - urwał, gdy jedna z kończyn go złapała za gardło i dusząc podnosiła na wysokość twarzy. – Nie… za… bi… ję… wła… snej… mat… ki… - wydukał.
- W takim razie ona zabije Ciebie – odezwał się głos w jego podświadomości. Mana zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Tylko nie wiedział co ma zrobić. To mimo wszystko jest jego matka. -Walcz! – Usłyszał. Ale chłopak nie wiedział jak.
Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że brakuje mu tchu. Dobrze wiedział, że powinien zaatakować. Jego ręka była gotowa do aktywacji. Jednak, Mana nie potrafił się zmusić. Zabić własną matkę? Nie mieściło mu się to w głowie. Z pomocą przyszedł instynkt przetrwania, który wbrew jego woli użył prawej ręki chłopaka. Przez chwilę widział jasne światło, a potem upadł z łoskotem na ziemię. Ostrożnie podniósł się na klęczki z szeroko otwartymi oczami. Mana jeszcze nigdy nie przeżył takiego szoku. Z ledwością łapał oddech spoglądając przerażony na gaz ulatniający się z resztek potwora.
- C-co… to… do… cholery ma być?! – Wrzasnął, gdy jego oddech był tylko lekko przyspieszony. – Odpowiadaj!
- Hihihi, Mana po co się mnie pytasz. Przecież sam dobrze wiesz, że…
- Zabiłem swoją matkę – dokończył bezbarwnie – nie, ja zabiłem Akumę. Zniszczyłem potwora, który podawał się za nią – próbował sam siebie przekonać.
- Mówisz, że zabiłeś Akumę, w jaką zamieniła się L… - urwała robiąc unik przed wściekłym Maną.
- Ona nie została waszą zabawką – powiedział z przekonaniem w głosie.
- Jestem ciekawa, jak długo utrzymasz ten sposób myślenia – odpowiedziała znikając w podłodze.
- Czekaj, o co chodzi?! – Krzyknął za nią, ale nie musiał czekać długo na jej odpowiedź, gdyż Noah snu odnowiła wcześniejszą scenę. Potem na nowo, i po raz kolejny. Później mieszała, raz była to matka-akuma, a następny był ojciec-akuma. Wszystkie te sytuacje odbywały się tak jakby ktoś co chwila przewijał film do przodu i puszczał na nowo z drobnymi zmianami. Były to zmiany w psychice chłopaka, który za każdym razem co raz boleśniej dowiadywał się, że naprawdę groziła mu śmierć. A po kolejnych walkach odczuwał coraz większy ból. Road Camelot zmieniała scenerię, a miejsca, w których ataki te następowały prawie zawsze łączyły się z pozytywnymi wspomnieniami. Niestety po następnych „zabójstwach”, gdy Mana wychodził z szoku i uświadamiał sobie swoje czyny, zielonowłosy czuł, jak jest rozrywane jego serce.
- Błagam, skończ to – wyszeptał zrozpaczony po kolejnej walce. Nie umiał stać. Klęczał podpierając się rękami, a twarz skierował do ziemi. – Przestań już – chłopak powstrzymywał łzy.
- Z czym? – Zapytała zdziwiona granatowowłosa. – Przecież tak dobrze się bawimy…
 - Bawimy?! – Zapytał wściekły.
- Oczywiście, nie cieszysz się, że ich znowu widzisz? A do tego przecież wykonujesz to, po co się urodziłeś. Czyż to nie są wspaniałe spotkania?
- Bawisz się ludzkimi uczuciami – powiedział przez zęby, wstając z klęczek. – Bawią Cię ludzkie zachowania. Uważasz, że to co robisz jest zabawne?! To może i ja zacznę się bawić, Twoim kosztem!? – Krzyknął robiąc zamach w jej kierunku. Dziewczyna się tylko odsunęła, a Mana z powrotem wylądował na podłodze.
- Jesteś zabawny – odparła podnosząc jego brodę – masz takie śliczne, nienawistne spojrzenie.
- Zabiję Cię – powiedział ze stanowczością.
- Myślisz, że dasz radę? Nawet Twój mistrz nie dał rady… - przytuliła się do niego – czujesz moje ciepło? Nie jestem jakimś odmieńcem tylko człowiekiem. Jestem tak samo ciepła, jak wy. Prawda, Ma-na?
Zielonowłosy z początku nie wiedział co odpowiedzieć. Kotłowało się w nim. Mieszanka wielu uczuć oraz odczuć zdawała się być wybuchową. Pytanie było tylko jedno – które uczucia wygrają tą walkę? Wściekłość, nienawiść, szok, żal? Czy zrodzona niepewność przez tą Noah, przeważy szalę? Czy chęć pomszczenia rodziny wystarczy, aby się przemóc?

Mana dobrze wiedział, że członkowie tamtego klanu wyglądają, jak ludzie. Wiedział, że posiadają uczucia dzięki wspomnieniom Timcanpy’ego. Tyle, że zdobycie informacji z drugiej ręki, w ogóle nie przekładało się na doświadczenie tego wszystkiego na własnej skórze. Ich podobieństwa były duże, ale to właśnie w nich, chłopak znalazł to czego szukał – odpowiedź.
- Masz rację – zaczął zrezygnowanym głosem – mimo wszystko wy też jesteście ludźmi.
- Hihi, zrozumiałeś to? – Zapytała lekko zaczepnie.
- Tak – odpowiedział poważnie – ale ty… czy ty wiesz, że ludzie też są w stanie zabijać się nawzajem? – Spytał z diabolicznym uśmiechem jednocześnie przytknął swoją prawą rękę do jej piersi. – Wiesz co się stanie jeśli ją wbiję – stwierdził cały czas z uśmiechem obserwując reakcję przeciwniczki.

Road Camelot na początku była zaskoczona. Nie wiedziała, że ten chłopak ma tak mało wiary w ludzi. Jednak i jej odpowiedź nadeszła szybko. Po chwili wahania, jej twarz przybrała na nowo wyraz figlarnej nastolatki. Nie minęła sekunda, a Mana leżał na ziemi chwytając się za lewe ramię. Granatowowłosa natomiast trzymała w swojej ręce kolorowy stożek z bardzo ostrym czubkiem, na którym była osadzona ciemna ciecz. Krew.
- Nie wiedziałam, że i ty potrafisz się bawić – powiedziała zlizując płyn – to co gramy dalej? – To mówiąc zniknęła sprzed oczu chłopaka.

***

Godzinę później zza najbliższej linii drzew wyszła trójka egzorcystów. Po ich wyglądzie śmiało można było wnioskować o tym, że są prawie na skraju wyczerpania. Jednak pomimo odniesionych ran stawiali pewne kroki. Pierwszym, co zauważyli, była ta makabryczna scena. Zielonowłosy egzorcysta leżał na środku polany, a w powietrzu roiło się od dziwacznych świec w kształcie stożków, czy też rożków do lodów.
- Dzieje się tu coś dziwnego – powiedział Aleksander dotykając szpicu stożka – ostre… lepiej uważaj co robisz – powiedział do Morii, która zaczęła iść w stronę ciemnowłosego.
- Uważam, spokojnie – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
Nagle wszystkie świeczki obróciły się swoimi ostrymi stronami w kierunku nieprzytomnego.
- Jeszcze jeden krok, a go zabiję – rozległ się poważny głos.
- Weźmiecie udział w zabawie – usłyszeli drugi.
- Nie mamy czasu na żadne gierki – odpowiedziała Morii.
- Uspokój się, będziemy musieli się włączyć. – Amon położył jej dłoń na ramieniu – z Noah nie możemy dyskutować.
- Jeden mądry w grupie – powiedziała Road pojawiając się tuż przed nimi – Dołączycie jako widzowie, więc grzecznie stójcie – odparła z uśmiechem.
Chwilę później trójka egzorcystów znalazła się w całkowicie innym miejscu Był to pokój średniej wielkości, gdzie źródłem światła były świece i rozbłyski powstające przez starcie dwóch osób. Białowłosy egzorcysta i wysoki czarnowłosy Noah, a na ziemi nie daleko nich siedziało przestraszone ciemnozielonowłose dziecko.
- To taki mały wstęp – powiedziała rozbawiona  Road. Chwilę po jej wypowiedzi sytuacja się zmieniła i to diametralnie. Białowłosy mężczyzna posiadał teraz skórę członka klanu, a jego przeciwnikiem był…
- To Mana… - zaczął Amon, jednak po chwili udało mu się dokończyć zdanie – i mistrz…
- Siedź cicho – syknęła granatowłosa  przebijając blondynowi ramię jedną ze świeczek.

Walka, której przyjaciele Many byli świadkami miała się ku końcowi. Egzorcyści ze zdziwieniem przyglądali się, jak wyżej wymieniony  się wycofuje. Aleksandrowi wydawało się, że chłopakowi spłynęło coś po policzku… To nie może być łza… to na pewno pot, skarcił się w myślach. Jednak im dłużej przypatrywał się walce tym dziwniej się czuł. Spojrzał na pozostałą dwójkę. Morii wraz z Amonem wyglądali jakby z każdą chwilą byli coraz bardziej zmęczeni. Sam Anioł zdał sobie sprawę, że zaczyna nie odczuwać różnicy miedzy swoimi emocjami, a panującą atmosferą. Uczucie było takie jakby on i to co go otaczało stawało się jednym. Zaczynał się zatracać w iluzji Noah. Resztkami własnej, silnej woli aktywował Innocence. Spróbował zaatakować Road od tyłu. Ta jednak wyczuła, że się do niej coś zbliża i zrobiła szybki unik w ostatniej chwili. Powoli obróciła swoją głową w stronę trójki egzorcystów. Zobaczyła, że dwoje z nich zaczyna poddawać się iluzji, jednak ostatni patrzył na nią na wpół trzeźwymi oczami z aktywowaną bronią w ręce. Po chwili ponownie zrobiła unik, ale i zaatakowała. Jedna z kolorowych świeczek ugodziła chłopaka w lewe ramię.
- Powiedziałam, żebyście byli grzeczni – powiedziała odwracając się tyłem.
Aleksander chwycił się za bolącą kończynę. Z lekkim uśmiechem na twarzy skupiał się na pulsującym uczuciu. Był przytomny, teraz wyczuwał, gdy próbowali atakować jego umysł, a wtedy przyciskał do siebie mocniej krwawiącą rękę. Jedynie nie wiedział, jak pomóc pozostałej dwójce, którzy powoli zaczęli naśladować ruchy walczących. Gorączkowo próbował wymyślić sposób na ratunek. Wiedział, że powinni aktywować własne Innocence, bo to ono pozwalało zachować rozsądek, ale muszą też zdać sobie sprawę, że są manipulowani i atakowani jednocześnie. Niestety jego, prawie nie sprawna, lewa ręka oraz zmęczone ciało nie pozwalały mu na wykorzystanie pomysłów, na które wpadał.

W między czasie sceneria się zmieniła. Zamiast iluzji walczących dwóch mężczyzn. Tym razem z czarnowłosym mężczyznom walczyła ciemnowłosa kobieta. Nie byli już w jakimś zaciemnionym pokoju, tylko na rynku opustoszałego miasta. Tuż za tą dwójką na ziemi siedział Mana. Chłopak wyglądał jakby przed chwilą zrobił coś w co nie może uwierzyć, lecz i do niego dotarła zmiana wydarzeń, gdy usłyszał pierwsze odgłosy starcia. Podnosząc się z ziemi zobaczył dzielnie walczącą wysoką, szczupłą kobietę o włosach w takim samym kolorze, jak jego. W ruchach dziewczyny była widoczna złość. Aleksander nie zdążył mrugnąć, a Mana już jej pomagał. A po dłuższej obserwacji zobaczył, że chłopak nie tyle jej asystuje co chroni. Jednakże im dłużej walka trwała tym szybciej wymykała się spod kontroli piętnastolatkowi. Nie nadążał za kobietą ani za ruchami mężczyzny. Szarooki stawał się coraz bardziej nerwowy z każdym kolejnym unikiem i kontratakiem kobiety. W pewnym momencie cała trójka zaatakowała. Podczas zderzenia pojawiło się oślepiające słońce, a po nim… na samym środku rynku została dwójka egzorcystów. Chłopak i kobieta. Nie było najmniejszego śladu mężczyzny. Mana ze strachem spojrzał na swoją prawą rękę. Z jeszcze większą zgrozą spojrzał w miejsce, w którym powinna znajdować się jego dłoń. Jego ostrze z Innocence było utkwione w piersi kobiety. Wystraszony szybkim ruchem ją wyciągnął i przywrócił pierwotny kształt. W tej samej chwili trysnęła krew. Chłopak nie zdążył nic powiedzieć. Kobieta już była martwa. Odruchowo rzucił jej ciałem i cofnął się kilka kroków. Potknął się i upadł. Cały czas miał wzrok utkwiony w jednym punkcie. Patrzył na twarz kobiety. Zszokowaną twarz kobiety ze strużką krwi płynącą z jej ust. Mana nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć na całe gardło, z oczu leciały łzy. Chwytał się za głowę i z całych sił nią kręcił. Mana chciał tylko jednego, wymazać to z pamięci. Zapomnieć. Odciąć się od tego. Nie zwracał uwagi na otoczenie. Miał gdzieś co się z nim stanie. W duchu błagał tylko o to, aby ktoś wypalił mu te wspomnienia kwasem. Usunął bezpowrotnie.
- Naprawdę, aż tak rozpaczasz? – Zapytała przymilnym głosem Road. – Tak byli oni dla ciebie ważni? To czemu ich zabiłeś?
- Nie zabiłem ich, nie zabiłem… - szeptał.
- Jak to nie, przecież na własne oczy widzieliśmy – powiedziała z uśmieszkiem na ustach.
- My? – Powtórzył bezmyślnie.
- Tak, ja, Damon i twoi najbliżsi kompani – Mana na te słowa poniósł głowę, a Camelot się lekko przesunęła. Dopiero w tamtej chwili chłopak zobaczył trójkę swoich towarzyszy. Stojących z tyłu Amona i Morii oraz wolno idącego Aleksandra.
– Mówiłam, że macie tam grzecznie stać – powiedziała Noah wprawiając świeczki w ruch. Anioł zdołał kilka odbić, inne go podrapały, a jeszcze inne utknęły w jego ciele. Mana zaatakował dziewczynę tuż przed sobą. Dzięki temu kupił trochę swobody Aleksandrowi, ale i zielonowłosy był w ciężkim stanie, więc sam też oberwał. Jednak szarookiemu udało się ugodzić w granatowowłosą. Ta z zaskoczeniem na twarzy wsiadła na parasolkę.
- Panienko Road, czy wszystko w porządku, lero? – Zaskrzeczał przedmiot.
- Tak wracamy – odpowiedziała otwierając przejście i przyciskając ranne ramię – jeszcze się spotkamy. Nie zapominaj, że i ty masz wobec naszej rodziny dług. Jak Twój ojciec – dodała z uśmiechem, kierując ostatnie świeczki w punkty witalne blondyna i zniknęła wraz z towarzyszem.
Mana w ostatniej chwili popchnął przyjaciela i sam wystawił się na ich atak. Upadł na ziemię obok zielonookiego.
- Wyglądasz, jak ser szwajcarski – odezwał się ciężko szarooki.
- Ty też nie lepiej, po co mnie ratowałeś? Wyglądasz teraz koszmarnie – powiedział prawie szeptem Polak.
- Po… co…? – Odparł na granicy przytomności. – Musiałem wyrównać rachunki. Teraz jesteśmy kwita – na twarzy piętnastolatka zamajaczyło coś na kształt uśmiechu po czym stracił on kontakt z rzeczywistością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz