niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział Dwudziesty Trzeci ~ Nazwisko Many


Dwa tygodnie po przebudzeniu Many i Aleksandra - jak i  zarazem tydzień po rozmowie Anioła z pozostałą dwójką - pozwolono wszystkim wznowić treningi. Młodzi nie tracili ani chwili i każdy wolny czas od badań lekarskich spędzali w specjalnie wyznaczonym miejscu, gdzie każdy z nich ćwiczył, kiedy im się podobało. Wielokrotnie zdarzało się, że ćwiczyli wszyscy w tym samym momencie, a potem całą grupą szli do stołówki. Jednak nie oznaczało to przyjaznych stosunków. Amon z Morii zawsze szli przodem i głośno rozprawiali o etyce egzorcystów. O dziwo za każdym razem, codziennie potrafili znaleźć inne zagadnienie, które warto byłoby rozpatrzyć. Aleksander starał się stronić od tych dyskusji, jednak za każdym razem udało im się od niego wyciągnąć parę zdań. Natomiast Mana szedł powoli z tyłu i z niewzruszonym wyrazem twarzy od niechcenia słuchał wymiany zdań. Od czasu do czasu rozmawiał z Genzo, a przynajmniej czarnowłosy próbował wciągnąć do byle jakiej rozmowy szarookiego.

Właśnie podczas jednego z treningów zdarzył się punkt kulminacyjny napiętej atmosfery w grupie.
- Znowu walka dwa na dwa? – Zapytał znudzony zielonowłosy odpinając prawy rękaw płaszcza.
- Masz coś przeciwko? – Zapytał wyniośle Amon. – Przecież jesteśmy jedną drużyną.
- W twoim rozumowaniu jest sprzeczność – odpowiedział spokojnie Aleksander rozplątując sznurek od jo-jo. – Skoro jesteśmy jedną drużyną to czemu mamy walczyć przeciwko sobie?
- Jest w tym prosta logika. Poznamy nasze słabe punkty. Dzięki temu będziemy w stanie lepiej chronić się wzajemnie.
- Coś w tym jest… - powiedział nie do końca przekonany
- Oj Aleksandrze, przyznaj się, że nie chcesz być z nim w grupie i po krzyku – powiedziała Morii.
- Nic takiego nie powiedziałem – lekko się oburzył.
- Przestań i tak wszyscy wiedzą – odparł klepiąc go po ramieniu Amon. Mana w tym samym czasie zatrzymał się i nastawił uszu.
- Nic nie wiecie. Uważam, że jest on jednym z lepszych egzorcystów i nie widzę przeszkód, aby walczyć po jego stronie.
- Nawet jeśli nic nie wiesz o nim? Nie sądziłem, Aleksandrze, że jesteś tak głupi aby swoje życie powierzać towarzyszowi, który pewnie ma szemraną przeszłość. Człowiekowi, który nie jest wart jakiegokolwiek zaufania.
- Uważasz, że mi nie można ufać? – Dołączył się do rozmowy Mana. – A co z Tobą? Naprawdę dziwię się, jak syn prostytutki może mówić takie rzeczy. Żeby tyle! Przecież sam byłeś złodziejem – powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- Dawno i nie prawda.
- Właśnie, że prawda – powiedział dobitnie Mana.
- Moja matka, była tym kim była, ja też mam swoje za uszami – odparł po chwili poważnie dwudziestopięciolatek. – Tyle, że mnie nie musiał przygarniać Zakon, nie to co ty. Podrzutek. Pewnie Twoja matka zmarła w jakimś rynsztoku, co?
- Odszczekaj to – powiedział poważnie Mana. Głowę miał spuszczoną, a jego ciało przeszywały dreszcze.
- Co? Drażliwy punkt? Twoja matka z pewnością nie mogła dużo osiągnąć i zginęła pewnie w jakiś błahy sposób. Ojciec tak samo. Twierdzisz, że oboje byli egzorcystami. Ale to oczywiste kłamstwo. Nie słyszałem nigdy o tym, aby jakaś para egzorcystów wzięła ślub i miała dziecko. Miranda i Marie są razem, faktycznie i nawet chodzą słuchy o ich zaręczynach. Lecz jest to jeden przypadek na milion. Poza tym na pewno byłaby gdzieś wzmianka o dziecku egzorcystów, nie uważasz? – Mana zbył to pytanie milczeniem, więc niezrażony Amon ciągnął wywód na oczach zdumionej pozostałej dwójki. – Dlatego sądzę, że jesteś zwykłym kłamcą, a Twoi rodzice byli nic nie wartymi ludźmi. Wymyśliłeś sobie bajeczkę o rodzicach egzorcystach, aby zapomnieć o wstydzie wynikającym z Twojego niskiego położenia, co?
- Zamknij się – powiedział przez zęby.
- Co proszę? Nawet manier Cię nie nauczyli? Jak się zwracasz do starszych – Tray podniósł rękę do uderzenia w głowę. Jednakże Mana miał już dość. Najpierw uniknął ciosu Amona, a potem kopnął go z całe siły w plecy. Blondyn zaskoczony stracił równowagę jednak nie upadł tylko wylądował na czworakach. Po chwili przeprowadził kontratak. Podciął Manie nogi i uderzył w twarz. Zielonoowłosy nie kazał długo czekać na swoją odpowiedz. Złapał zielonookiego za rękę i wykręcił mu ją do tyłu, po czym przywalił w głowę. Szybkim ruchem podciął nogi starszemu chłopakowi puszczając jego rękę. Zdezorientowany blondyn upadł na twarz. Szarooki przygniótł mu głowę swoim butem.
- Nie odzywaj się, jeśli nie masz o niczym pojęcia. To samo tyczy się was – rzucił do wystraszonej dwójki.
- Szlag ty… gnoju. – Powiedział przyciśnięty Amon.
- I kto teraz jest nie wychowany? – Zapytał zgryźliwie Mana. Po chwili słychać było cyniczne klaskanie.
- Niezły pokaz siły – powiedział spokojnie Genzo. – Generał Walker tego Cię nauczył?
- Czego chcesz? Nie jestem w nastroju na Twoje żarty. – Wziął nogę z włosów leżącego blondyna i odszedł kilka kroków. – Nie uczyłem się tego u generała. To tylko podstawy samoobrony.
- Rozumiem… jednak rozwiązania siłowe nie rozwiązują spraw tylko je potęgują.
- Zapamiętam sobie te słowa, uczniu Bookmana – powiedział mijając go przy wejściu. – Skończyłem już swój trening. Do zobaczenia – powiedział niedbale i udał się w głąb korytarza.
- Amon wszystko w porządku? – Zapytała Morii podchodząc do zakrwawionego blondyna.
- Nie jestem specjalnie ranny. Powstrzymywał się. – Odparł wycierając krew spod nosa.
- Co ty mówisz! – Powiedziała zaskoczona Tanaki podając jakieś chusteczki.
- Mana z łatwością mógłby go odesłać z powrotem do szpitala, jeśli by tylko chciał – powiedział spokojnie czerwonooki.
- Jestem w stanie w to uwierzyć – powiedział w szoku Alek. – Nie wiedziałem, że aż tak go drażni temat rodziny… ale sam bym się zachował podobnie, gdyby obrażano w ten sposób moich rodziców. Amon, przesadziłeś.
- Wcale nie, taka musi być prawda.
- Prawda? – Zapytał Genzo. – Śmieszne, jest mnóstwo rzeczy, o których się nie mówi w Zakonie. Morii już Ci wspomniała o jednym z takich tematów tabu, Amonie. A nawet wypaplała i drugi. – Posłał zaczepne spojrzenie w jej kierunku, ta w odpowiedzi opuściła głowę. - Jeśli chodzi o Manę… to i on ma silne powiązania z tego typu sprawami.
- Masz namyśli, że Mana… naprawdę wie o wiele więcej niż się wydaje? – Morii wciąż nie dowierzała.
- Tak – powiedział spokojnie Genzo potakując głową – jego życie nie jest tak proste, jak wasze.

***

- Znowu mnie poniosło – powiedział Mana siadając pod jedną ze ścian. – Dałem się głupio sprowokować. Ale chyba tym razem w dobrej sprawie, prawda? Zgodzisz się ze mną Timcanpy? – Złote stworzonko tylko przytuliło się do policzka chłopca. – Cieszę się, że Cię mam. – Na twarzy szarookiego pojawiło się coś na kształt smutnego uśmiechu.
- Nie powiesz mi chyba, że się rozklejasz, Mana – chłopak usłyszał obok siebie damski głos. Otworzył oczy i zobaczył, że przysiadła do niego rudowłosa dziewczyna o dziwnym wyglądzie. Na głowie miała fioletowy hełm z kilkoma zielonymi kablami. Jej dłonie przypominały większe rękawice kuchenne bez kciuka, a na ciele miała kanciaste, zielone linie. Na strój składał się stanik z dwóch fioletowych miseczek i krótkie spodenki w tym samym kolorze oraz wysokie buty.
- Cześć Fou – pozdrowił towarzyszkę – nie wiedziałem, że tutaj przyszedłem. Pewnie Ci przeszkadzam, co?
- No nie wiem. Smacznie sobie spałam, kiedy nagle zaczyna ktoś mi jęczeć nad uchem. – Powiedziała lekko zdenerwowanym tonem.
- Przepraszam, że Cię obudziłem. Nie chciałem.
- Wiesz… Allen też tutaj był w podobnym momencie swojego życia – odparła wstając, założyła sobie ręce za głowę i podjęła temat. – Choć był w gorszej sytuacji niż ty. To się nie poddał, nie tracił swojego celu. Chciał wrócić do swoich przyjaciół jak najszybciej. A ty, Mana? Nadal będziesz uciekał czy pójdziesz w jego ślady, pozbierasz się do kupy i znowu ruszysz do przodu? Jesteś niemowlęciem potrzebującym ochrony, czy prawie dorosłym, silnym facetem? Decyzja zależy do Ciebie. Pamiętaj, że nawet w największej ciemności znajdziesz światło. – Na jej twarzy pojawił się na krótko delikatny uśmiech.
- Masz rację, muszę się postarać. Dzięki Fou.
- Nie ma za co i odejdź stąd. Chcę iść dalej spać.
- Jasne, miłych snów starożytny strażniku – dodał, gdy dziewczyna znikała w ścianie.

***

Popołudnie

W Sali treningowej znajdował się tylko Mana. Zielonowłosy samotnie ćwiczył swoje ciosy na wyimaginowanym przeciwniku. Całkowicie odciął się od świata i zagłębiał się w swoich myślach. Każde niechciane uczucie wkładał w kolejne ruchy. Był to jego sposób na rozluźnienie, medytacja. Mana nie pamiętał kiedy zaczął tego typu ćwiczenia, ale nie przejmował się nimi. Stały się one częścią jego codzienności. Szczególnie teraz, gdy niechciani towarzysze, w mniej lub bardziej świadomy sposób przywoływali niemiłe wspomnienia. Niewinnymi pytaniami wyciągali mankamenty przeszłości. Chłopak z czasem nauczył się je puszczać płazem, ignorować ich pytania, ale dzisiejszego ranka Amon poruszył zbyt drażliwy temat. Szarooki wiele umiał zignorować, ale nie mógł puścić płazem obrażania jego rodziny. Po ponad godzinnym treningu, zmęczony podszedł do filaru i usiadł w jego cieniu. Oparł się o niego i zasnął ze zmęczenia. Nie wiedział ile spał, a obudziły go głosy czwórki jego znajomych.
- Ale Genzo… no nie daj się dłużej prosić. Powiedz nam jego nazwisko!
- Nic z tego Tanaki, nic wam nie powiem.
- Mówiłem – odezwał się pewnie Aleksander.
- Cicho. Nie rozumiem, jak nadal możesz kryć tego zdrajcę.
- Amon, a ty znowu swoje. Nie wiem, jak wielką urazę masz do Many, a on do Ciebie, ale naprawdę, wywołując ciągłe sprzeczki nic nie wskóracie.
- Mądry się znalazł – prychnął Amon – nie wymądrzaj się, bo się jeszcze przejedziesz. Musimy Mane przycisnąć do muru.
- Najgroźniejsze zwierzę jest w klatce – powiedział Genzo.
- Ale i najłatwiej je poskromić – odpowiedział Amon.
- Aleksandrze – do rozmowy na nowo włączyła się Morii – popatrz realnie. Chcemy tylko lepiej poznać osobę, z którą mamy do czynienia na co dzień. Dodatkowo nadal nam nie wyjaśnił tej sprawy z Road. Tego nie można przepuścić.
- No niby tak…
- Tutaj nie ma żadnych niedomówień. Nie możemy złożyć raportu póki nie dowiemy się wszystkiego. Musi nam powiedzieć, dlaczego ich zabił! Koniec kropka!
- Przecież już wam mówiłem, że…
- Aleksander, starczy – powiedział Mana wychodząc z cienia. Nie był zachwycony z tego faktu, ale jednak jego obowiązkowość wzięła górę – mają rację. Póki wam nie powiem o tych wydarzeniach nie złożycie raportu. Po pierwsze nikogo nie zabiłem. Obie sytuacje były stworzone przez chory umysł Road Camelot. – Powiedział poważnie opierając się o filar ze złożonymi rękami na piersi.
- Noah snu tworzy własną rzeczywistość, to każdy wie. – Postawił argument najstarszy z chłopców. – Nadal nie oczyściłeś się z zarzutów. Co jeśli pokazała nam prawdę, a ty próbujesz się teraz z tego wycofać?
- Będzie ciekawa rozmowa – powiedział czarnowłosy siadając na ziemi.
-  A po co miałbym to robić?! Komui i tak zna prawdę o tym, jak zginął generał Walker i m… Lenalee Lee – szybko poprawił się chłopak. – Jakbym was okłamał, on i tak znajdzie te kłamstwa. Oczywiście prawda również zależy od tego jak się na daną sprawę patrzy…
- Nie owijaj w bawełnę, tylko powiedz w końcu całą prawdę! – Amon podniósł głos. – Nie będziemy grać, jak nam zagrasz. Nie jesteśmy Twoimi pionkami.
- Jesteś tego pewny? – Zapytał zielonowłosy chłopak ze złośliwym uśmiechem.
- Ty… - blondyn wymierzył pięść w chłopaka.
- Amon, chwileczkę – przerwała zaaferowana Morii, której właśnie coś zaczęło świtać – Mana, czyli ta egzorcystka, którą pokazała Road… tą egzorcystką była Lenalee?
- Tak – powiedział cicho. Jego oczy stały się puste, a ciało zesztywniało. Wyglądał jakby sam bronił się przed własnymi reakcjami.
- Morii, po co Ci to… - zaczął Aleksander.
- Włosy – powiedziała szybko – Mana i ona mają ten sam, identyczny kolor włosów. Do tego ten kolor jest dość rzadki. Nawet w naszych stronach. – Spojrzenia wszystkich skupiły się na nastolatku. W odpowiedzi jego szare oczy zabłysły niebezpiecznie.
- Jednak potrafisz myśleć – powiedział sarkastycznie Mana – zacząłem sądzić, że w swojej głowie nic nie masz – zaśmiał się groteskowo.
- Bardzo zabawne. Ja sądzę, że raczej Twoja świeci pustkami. – Odpowiedziała wyniośle Morii.
- Durna Road, trzeba było się nie zastanawiać i po prostu ją zabić, gdy miałem więcej sił – powiedział ciemnozielonowłosy z głową odchyloną mocno w tył. – Przez jej grę nie mogę już dłużej was zwodzić. Nie mogę… być normalną osobą – powiedział półgłosem.
- O co Ci chodzi? Jak to, normalną osobą? – Zapytał zbity z tropu Amon.
- Taki jak wy. Osobą, która gdzieś się urodziła i skądś ją zabrano do Zakonu. Osobą, której rodzice są zwykłymi ludźmi. Której rodzina nie miała nigdy żadnego innego zmartwienia niż to co zjeść na śniadanie, obiad, kolację. Moja ręka i tak nie dałaby mi takiego życia. Gdyby moi rodzice byli jak wasi, od razu by mnie porzucili. A tak… moi rodzice nie żyją. Zginęli w walce. Zabici przez Tyki Mikka i Milenijnego Earla. Morii już widzi moje powiązanie z Zakonem. – Chłopak pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek pod nosem. – Mój kolor włosów nie jest codzienny, one nie są czarne, są czarnozielone i ten kolor noszę z dumą, jako pamiątka po mojej matce.
- Czy ty chcesz powiedzieć, że Lenalee Lee jest… to znaczy była… - Aleksandrowi zabrakło słów.
- Zgadza się. Jestem rodzonym synem Lenalee, siostrzeńcem Komuiego.

Trójka egzorcystów doznała szoku. Morii z Aleksandrem aż usiedli z wrażenia, Amon tylko oparł się o filar. Z szeroko otwartymi oczami i ustami wpatrywali się w piętnastolatka, który opierał się o filar obok. Nie widzieli jego oczu. Mana unikał ich wzroku całkiem świadomie. Zielonowłosy lekko przygryzł dolną wargę. Nikomu nie wyjawiał jeszcze swojego pochodzenia. Nigdy nie musiał tego robić. Dorastanie na terenie Kwatery Głównej i bliskie kontakty ze starszą grupą egzorcystów były dla niego naturalne. Żadne z nich nie zadawało pytań, bo po co skoro i tak wiedzieli kim on jest. Oni widzieli jego, a nie syna jego rodziców. Jednakże ta trójka… oni pojawili się w Zakonie nagle. Nie znają się długo, nadal są sobie obcy. On nie wie prawie nic o nich, oni nic nie wiedzieli o nim. Manie pasował ten układ, ale wraz z upływem dni, tygodni, miesięcy dowiadywali się o sobie nawzajem co raz więcej. Poznał rodzinę Aleksandra, dowiedział się, że Morii jej nie ma, a Amon stał się upierdliwym starszym kolegą, z którym łączy go mistrz. Piętnastolatek nie chciał tego zmieniać. Pasowało mu to, że nikt nic o nim nie wie, że jest sam, że odstaje od grupy. Jednak, mimo wszystko… zawsze w głębi duszy wiedział, że nadejdzie moment, w którym będzie musiał powiedzieć prawdę o sobie. Zostanie zmuszony wyjawić swoją tajemnicę.
- Nie powiem, że jest to nie tuzinkowa sytuacja – przyznał po chwili ciszy Aleksander.
- To chyba nic nadzwyczajnego, że kobieta ma dziecko – powiedział bezbarwnie Mana wzruszając ramionami.
- A ojciec? – Walnął prosto z mostu Amon. – Mówiłeś, że Twoi rodzice to egzorcyści. Zmarli egzorcyści. Znam czterech zmarłych mężczyzn; Sumana Darka, Arystara Crowleya, Mariana Crossa i naszego mistrza. Suman na pewno odpada, bo zmarł zanim którekolwiek z nas się urodziło, no może oprócz mnie… nie ważne, nadal zostaje trójka.
- Rozumiem do czego zmierzasz, Arystar nie był moim ojcem. Mój ojciec zmarł przed matką.
- Zostaje Cross i mistrz.
- Och, Amon skończ – powiedziała lekko poddenerwowana Morii – Mana – zwróciła się do drugiego chłopaka – czy możesz nam w końcu powiedzieć swoje nazwisko?
- Nie chce tego robić – odparł odwracając wzrok, na potkał wówczas wymowne spojrzenie Genza – czego? – Warknął.
- Jak już zacząłeś to skończ, takie jest twoje powiedzenie, prawda? – Odpowiedział uczeń Bookmana. W zielonowłosym zapałał gniew, ale szybko się uspokoił.
- Tak, sprawy trzeba doprowadzać do końca. – Przyznał niechętnie. – Dziwi mnie, że Amon jeszcze się nie domyślił. Tak skrupulatnie wypytywałeś o moje stosunki z mistrzem, tak bardzo byłeś w niego wpatrzony, a nie zauważyłeś prostego podobieństwa. – Zakpił sobie. – Po matce mam włosy, po ojcu oczy i nazwisko. Nie jestem żadnym Smithem chociaż moje nazwisko jest angielskie. Nazywam się Mana Walker i jestem synem Lenalee i Allena Walkerów.

W tym momencie młodzi doznali jeszcze większego szoku. Morii się nawet w głowie zakręciło i musiała dać ją między nogi, aby nie stracić przytomności. Amon po prostu osłupiał, wyglądał jakby właśnie ducha zobaczył. Aleksander również był pod wpływem głębokiego szoku, ale udało mu się zapanować nad reakcjami własnego ciała. Genzo przyłożył sobie rękę do ust, aby zasłonić śmiech z reakcji tamtej trójki.
- Fiu… - wreszcie udało mu się wyksztusić Aniołowi – no nieźle. Nie ma się co dziwić, że traktowałeś nas z góry – powiedział na spokojnie szesnastolatek – z takim rodowodem nic dziwnego.
- To i tak wiele nam nie pomaga - powiedział Amon, udając niewzruszonego – to że byli Twoimi rodzicami nie znaczy, że ich nie zabiłeś. Mój ojciec nie należy do dobrych osób i nawet teraz gdybym mógł, zabiłbym faceta. Więc bajeczka o tym, że rzekomo nazywasz się Walker i jesteś synem naszego mistrza nie robi na mnie większego wrażenia.
- Przed chwilą miałeś dość durny wyraz twarzy, który dość jednoznacznie pokazał, co o tym myślisz – powiedział niedbale Mana.
- Oczywiście, że wyglądałem na osobę w niezłym szoku. Nie wierzyłem, że stać Cię na takie kłamstwo. Dobrze wiem, że mistrz miał Cię za pupilka, ale rodowodu mi nie udowodnisz.
- Myśl, jak chcesz i co chcesz. Mnie to guzik obchodzi. Jedyne, co musisz przyjąć do wiadomości i uznać na stuprocentową prawdę to fakt, że ich nie zabiłem – powiedział dobitnie – inaczej nie stałbym tu przed wami. Mama zmarła od wyciągnięcia serca przez Tyki Mikka – powiedział dziwnie spokojnym głosem. Morii w tym momencie wydała zduszony okrzyk. – Tata został przebity mieczem Milenijnego. Tyle musicie wiedzieć do raportu. Na razie – odpowiedział niedbale podnosząc z ziemi płaszcz i oddalając się korytarzem.
- Wierzycie mu?
- Tak – odpowiedzieli zgodnie Tanaki z Aniołem.
- Ja nie.
- Czemu? – Zapytała Morii.
- Przecież to może być historyjka wyssana z palca.
- Amon, wątpię. Mana nigdy jeszcze nie opowiedział nam kłamstwa.
- Znów go bronisz? Bawisz się w jego adwokata, Aleksandrze?
- To raczej ty zachowujesz się, jak rozkapryszone dziecko, Amonie.
- Chłopaki przestańcie…
- Tanaki ty też?
- Tym razem Alek ma rację. Pomimo całokształtu swojego zachowania nigdy nas jeszcze nie okłamał.
- Ale…
- Dość – przerwał mu Aleksander – po prostu siedź już cicho, Amonie. Nie masz dowodów na jego kłamstwo, choć jedno wobec nas. – Blondyn podniósł się z ziemi i poprzeciągał przez chwilę. – Nie wiem, jak wy, ale chyba wrócę do siebie do pokoju. Mamy trochę rzeczy do przemyślenia, a i raporty same się nie uzupełnią.
- Ja też pójdę – powiedziała Morii wstając – Amon, daj mu już spokój. Wiemy wszystko, co chcieliśmy.
Dwójka egzorcystów udała się w głąb korytarza. Pozostała dwójka siedziała przez chwilę w milczeniu. W pewnym momencie Genzo wstał bez słowa i również udał się do swojego pokoju. Amon został sam w prowizorycznej Sali treningowej. Spróbował kilka ataków, ale nic mu nie wychodziło. Po nieudanej serii prób również ruszył w kierunku własnej kwatery.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Po dłuższej przerwie kolejny rozdział :D mam nadzieję, że was nie zawodzę.
Czekam na komentarze i do następnego rozdziału!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz