wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział Dwódziesty Ósmy ~ Decyzja


Grupka zmarzniętych egzorcystów przemierzała szybkim krokiem zaśnieżone podwórko przed wejściem do budynku należącego do Zakonu. Z nieba padał gęsty śnieg, dlatego ich czarne mundury aktualnie były całe białe, a policzki wszystkich podróżnych pokrywały czerwone plamy.

- Do jasnej cholery! Czemu mi nikt nie powiedział, że jak będziemy wracać to się zima zacznie?! – Warknął zielonowłosy chłopak wchodząc do  budynku.
- Nikt z nas się nie przygotował na ponad półroczną wyprawę – powiedział spokojnie szesnastoletni blondyn. – Możesz trochę z tonu spuścić.
- Jaaaaaakiiii ziiiiąąąąbbb – zająkała się brązowowłosa towarzyszka – nna szczęścieeee już jeeesteeśmy w dooomu. - Dodała ucieszona.
- Zdarzają się tutaj większe mrozy – powiedział następny blondyn. – Teraz będzie ledwo minusowa temperatura. Co teraz zrobimy? – Zapytał.
- Tak durne pytanie mogłeś zadać tylko ty, Tray – odparł wyniośle Mana, strząsając dalej śnieg ze swojego płaszcza – oczywiste jest, że musimy od razu się stawić u Komui’ego.
- Ja musiałbym jeszcze raz przejrzeć raport  – powiedział lekko zakłopotany Aleksander.
- Nie mów, że jeszcze go nie skończyłeś pisać – powiedział oschle Mana w kierunku kolegi. – Jestem ciekawy na co swój czas tak trwonisz.
- Eto… - zająkał się.
- Ja tam najpierw muszę wziąć ciepłą kąpiel. Nie jestem przyzwyczajona do tak niskich temperatur.
- Dobry pomysł, odprawa nie uciecze, a lepiej pokazać się szefowi w jak najlepszym stanie. Mam cały mundur przemoczony. Trzeba by przebrać je na suche, bo się przeziębimy.
- Aż tacy delikatni jesteście? – Zapytał wyniośle Mana. – To nic, przynamniej nie będziecie przeszkadzać – odparł ruszając szybkim marszowym krokiem w głąb korytarza.
- Chyba się z nim dość dobrze zżyliście – zagadnął Bookman.
- Zżyliśmy? Niech nas pan nie rozśmiesza – powiedziała zdenerwowana Morii. – Z takim imbecylem i w dodatku egoistą nie mam zamiaru utrzymywać bliskich stosunków.
- Niby ktoś miałby być jego przyjacielem? – Zdziwił się Amon. – Jego śmierć nikogo by nie obeszła. Wręcz moglibyśmy odetchnąć z ulgą.
- To chyba lekka przesada… - zaczął Aleksander.
- A tam, przesada. Jaka przesada. Nikt go nie lubi, każdy z nas go ledwo toleruje. Jest egoistą i rozpuszczonym bachorem. Kto by lubił taką osobę? – Po tych słowach, Amon i Morii ruszyli w głąb korytarza.
- I znowu będą się dzielić na dwa obozy – powiedział ciężko Anioł – i co ja teraz zrobię?
- Nie rozumiem po co w ogóle próbujesz być neutralny – odparł Genzo stając obok niego. – Powinieneś wiedzieć po czyjej stronie stoisz.
- No niby tak, ale…
- Jakie znowu A- - urwał chłopak czując mocne uderzenie w głowę od mistrza.
- Weź się nie wymądrzaj. Akurat takiej bezstronności powinieneś się uczyć – zgromił go Lavi. – A co do Ciebie, egzorcysto… naprawdę nie powinieneś iść taką drogą. Stanie pośrodku będąc całkowitym egzorcystą nie jest ani proste, ani wskazane. – Odparł spokojnie patrząc w zielone oczy chłopaka. – Wy, egzorcyści, musicie mieć jasno określone wartości i relacje. W tym momencie można Cię posądzić, że rozmyślasz nad zdradą – powiedział puszczając mu oko. – Chociaż i tak wszyscy wiedzą, że jesteś po naszej, ogólnej stronie. Genzo, rusz się – zwrócił się do swojego ucznia - masz jeszcze sporo do roboty.
- Tak jest – odparł posępnie czerwonooki kierując się za nauczycielem.

Aleksander w odpowiedzi spojrzał tylko w okno. Na tle witrażu zobaczył odbicie swojej sylwetki. Niewyraźny czarny kształt wśród kolorowych plam. Na ten widok się zamyślił. Rozumiał, co mu chciał przekazać Bookman, w pewnym sensie to samo powiedział mu kiedyś Mana oraz wytknął Amon, ale… chłopak nie potrafił się szybko zdecydować. Nie, on w ogóle nie potrafił się zdecydować po czyjej stronie stanąć. Chce być egzorcystą! Naprawdę chce nim być, ale… chyba sam do końca nie wiem jeszcze, co się za tym wszystkim kryje. Blondyn westchnął głęboko i poszedł w tym samym kierunku, co inni.

***

W gabinecie Komui’ego.

Wysoki, fioletowowłosy mężczyzna siedział za biurkiem i z uwagą studiował teczkę, którą  przyniósł mu młody egzorcysta. Chłopak zniecierpliwiony przenosił ciężar ciała z nogi na nogę. Nie mógł usiąść, gdyż było to oficjalne składanie raportu i bez zgody dowódcy nastolatek nie mógł nic zrobić. W końcu, gdy jego zniecierpliwienie sięgało zenitu, szef zamknął teczkę i wsparł głowę na splecionych dłoniach. Był to znak, że mężczyzna porządkuje myśli.
- Usiądź – powiedział na spokojnie, zielonowłosy posłuchał polecenia i usiadł na krześle naprzeciwko. – Teraz rozumiem obawy Baka – westchnął głęboko – jak się czujesz?
- Tak samo jak zawsze – odburknął młodzik.
- Jesteś pewien? Nie boli Cię częściej głowa? Albo ręka? Nie masz jakichś zawrotów głowy? Utrata przytomności? Problemy z koncentracją? – Drążył temat dalej.
- Nie, wszystko w porządku – odpowiedział powstrzymując złość.
- Oj, Mana przede mną niczego nie ukrywaj. Zwłaszcza przede mną – pogroził chłopakowi palcem. – Wiesz, czemu Cię pytam. I to co się stało nie było zwykłą walką. Mam nadzieję, że jesteś świadomy tego, w jak wielkim niebezpieczeństwie byliście.
- Nie praw mi morałów. Takie nasze życie – odpowiedział beznamiętnie szarooki.
- Uparty, jak zwykle – westchnął głęboko – nie mógłbyś choć raz pokazać, że zadanie Cię przerosło?
- Przerosło? Niby jak? – Odparł wyniośle.
- Normalnie, jak nie fizycznie to może psychicznie – odpowiedział dobitnie – i nie tym tonem młody człowieku.
- Tak, szefie – powiedział z naciskiem na drugie słowo
- Martwisz mnie. Czemu jesteś tak niemiły? Zrobiliśmy Ci coś?
- Mówiłem, żebyś nie zaczynał rodzicielskich gadek – odpyskował egzorcysta.
- Lavi mi powiedział o tym, co Cię trapiło podczas powrotu. – Powiedział poważnie Komui patrząc znad okularów na piętnastolatka, praktycznie ignorując jego wypowiedzi. – Wiem, że nie jest Ci lekko i że sporo spraw spoczywa na Twoich barkach….  Ale uważam, że najwyższy czas zamknąć rozdział o Twoich rodzicach. Jeśli nadal będziesz to rozpamiętywał to nie wyniknie z tego nic dobrego. Rozumiem Twój ból. I to nie tylko ze względu na matkę – powiedział z uśmiechem dobrego wujka – ze względu na Twojego ojca również. Wiem, co to znaczy stracić rodzinę w młodym wieku, ale… ty nie jesteś sam. I dobrze o tym wiesz.
- Tak, tak wiem – odpowiedział na odczepnego – mogę już iść?
- Nie, siedź – powiedział ostro – czy naprawdę masz zamiar oszukiwać wszystkich których znasz? Dobrze Cię znam. Mana, jesteśmy rodziną! – Komui podniósł głos widząc niewzruszoną minę chłopaka. – Twoi rodzice chyba by umarli ze wstydu, gdyby zobaczyli Twoje zachowanie!
- To dobrze, że nie żyją, co nie? – Powiedział oschle.
- Ech… - westchnął mężczyzna przykładając sobie rękę do czoła – wiem, że Twoi rodzice mieli coś nie coś za uszami, ale nigdy bym się nie spodziewał, że to TY przejmiesz ich najgorsze cechy… Zrozum chłopcze, że się o Ciebie martwię. Z resztą nie tylko ja. Na prawdę, takie życie w samotności na dobre Ci nie wyjdzie. Nie po to Cię wysyłam na misje z kompanami, abyś się na nich wyżywał.
- Mówisz, że ta grupka trzech czy czterech idiotów, durni i tym podobnych mam traktować, jak kogoś na kim mogę w stu procentach polegać?! Chyba śnisz! Z takimi niedorajdami nie można pracować! Bezmózga, banda debili. – Powiedział wściekły.
- Jak zwykle zabawny – odpowiedział z przekąsem Komui – a tak szczerze? Nie polubiłeś się z kimś?
- Niby jak! Takich idiotów miałem polubić?! Przecież z nimi jak z dziećmi! Nic nie zrobią, a jak próbują to tylko spaprają robotę na całej linii! I nic tylko pytają i pytają. Jakby sami nie mogli swoich mózgów użyć! Może Aleksander, jakoś tam rusza swoją mózgownicą, ale to i tak za mało! – Powiedział zdenerwowany. – Poza tym, przestań szukać mi przyjaciół. Nie chcę ich i nie potrzebuję ich! Sam o siebie mogę zadbać! Niczyja opieka nie jest mi potrzebna!
- Jesteś pewny? Bo ja uważam, że nie poradzisz sobie ze wszystkim sam. Jesteś jeszcze pisklakiem w porównaniu do tego, co potrafią osoby z otoczenia Twoich rodziców i o sto lat za młody, żeby móc twierdzić, że jesteś samowystarczalny. Naprawdę nie idziesz dobrą ścieżką. Nie możesz zamykać się na świat i ludzi. Ktoś Ci to już chyba powiedział, co nie?
- Yhm – powiedział na odczepnego – szkoda tylko, że i ta osoba się nie wyłania z cienia. Poza tym zapomniałeś o czymś wujku – powiedział Mana podchodząc na drzwi – ja MUSZĘ się z tym wszystkim zmierzyć sam. To do następnej odprawy – niedbale machnął do tyłu ręką i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Tak, do zobaczenia – westchnął Komui – co się z Tobą stało… byłeś takim miłym dzieckiem. Nie potrafię Ci już przemówić do rozumu… chyba już nikt nie da rady – odparł obracając się w fotelu w stronę okna. Na parapecie stało kilka ramek ze zdjęciami. W oko wpadła mu jedna w szarej oprawce. Znajdowała się tam trójka dzieci. Dwie dziewczynki i chłopak. Dwoje z nich się śmiało. – Chociaż… chyba jest jedna osoba, która może coś zdziałać. Szkoda tylko, że ich drogi się tak mocno rozeszły…

***

Mana wszedł do swojego pokoju cały roztrzęsiony. Rzucił swój płaszcz, nawet nie patrząc, gdzie upada. Rozpiął koszule i skierował się do szafy. Wyciągnął ubrania na zmianę i poszedł wziąć prysznic. Podczas kąpieli próbował się uspokoić, ale nie wiele to dało. Tuż po wyjściu i założeniu czystych ubrań nadal czuł wściekłość krążącą po jego ciele. Usiadł na łóżku, po czym szybko wstał i zaczął chodzić w kółko. Kiedy podchodził do biurka to zawsze walnął w nie pięścią. Co siadał to wstawał. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Wiedział, że powinien być w tej chwili na badaniach, ale nie mógł się przemóc żeby tam zejść. Koniec końców po kilku godzinach uspokoił swoje emocje na tyle, że mógł ze spokojem zejść do lekarki.
Po drodze ku swojemu niezadowoleniu spotkał Amona. Jednak starszy kolega nie miał ochoty rozmawiać z młodszym towarzyszem. Pozdrowili się tylko wzajemnymi, wrogimi spojrzeniami i bez słowa weszli do infirmerii. Tam pielęgniarki od razu zaprowadziły chłopców do odpowiednich sal na odpowiednie testy.

Mana z kwaśną miną wychodził ze szpitala, gdy wpadła na niego Morii.
- Do jasnej cholery, Tanaki patrz, gdzie leziesz! – Odwarknął zrzucając dziewczynę z siebie i szybko wstając.
- To boli, wiesz? – Powiedziała chwytając się za ramię, którym uderzyła o podłogę, gdy chłopak nią „rzucił”.
- Jak jesteś tak delikatna, to nie mam pojęcia, co tutaj jeszcze robisz – odparł oschle idąc dalej korytarzem – osoby takie, jak ty nie powinny się tu w ogóle znajdować.
- Tak się składa, panie mądraliński, że z własnej woli tu nie przyszłam! – Wydarła się. – Wracam z odprawy. Komui kazał mi powiadomić Ciebie i Amona, że jutro jedziemy na misję.
- O jak miło – powiedział blondyn wychodząc zza drzwi. – W końcu się przekonamy, który z nas był lepszym uczniem generała, co dzieciaku? – Odpowiedział zielonooki biorąc jedną z teczek od Morii. Mana po usłyszeniu słowa „dzieciak” stanął w miejscu, po czym powoli obrócił się na pięcie.
- Pewnie Tray, mam Cię zabić na miejscu, czy wolisz ustronne miejsce? – Zapytał chłodno podchodząc do blondyna. Jego prawa dłoń przybrała nienaturalny kształt ostrza miecza. – Wszyscy dobrze wiedzą, że jestem lepszym egzorcystą od Ciebie. A co do Twojej osoby – powiedział patrząc groźnie na brązowowłosą – Z pewnością coś poprzeinaczałaś. Nie mogę iść na misję z takimi debilami – odparł wyrywając akta dziewczynie z rąk. Odwrócił się do nich tyłem i cały roztrzęsiony ze złości szedł dalej korytarzem.

Kiedy skręcił za róg zaczął przeglądać papiery. Ku swoim większym nerwom okazało się, że Tanaki mówiła prawdę i naprawdę musi jechać na misję z Amonem i Chinką. Wściekły rzucił raportami o ziemię. Przeklinając pod nosem schylił się, aby je pozbierać.

Najpierw Komui pieprzy o tym, jak to ja się zachowuję, a potem wysyła mnie na jedną misję z największym idiotą Zakonu i jego fanką! Do cholery jasnej! – Nerwowym krokiem skierował swoje kroki do wyjścia. – Jasna cholera! Nie mogliby mnie wszyscy zostawić w spokoju!

Cały roztrzęsiony Mana nie zważał na otoczenie. W swojej złości zapomniał nawet, że ubrał letni mundur, a znajdował się tuż przy bocznym wyjściu do ogrodu. Nagle poczuł, jak ktoś go ciągnie za tył kołnierza. Zaskoczony i wściekły egzorcysta uderzył plecami o posadzkę. Otwierając na powrót oczy zobaczył obok siebie ucznia Bookmana.
- Po cholerę mi w drogę włazisz?! – Odwarknął zielonowłosy wstając. – Dopiero co z badań wracam. Dałbyś mi spokój.
- Niby czemu? – Zapytał czerwonooki.
- Ot tak, po prostu – odwarknął Mana opierając się o przeciwną ścianę – po prostu zachowałbyś się, jak na Twoich pobratymców przystało i tylko obserwował.
- No cóż… niektóre informacje trzeba zdobyć za pomocą rozmowy – odpowiedział spokojnie odgarniając włosy z czoła.
- Jakie znowu informacje, do cholery! – Warknął Walker. – Wiesz nawet za dużo, więc nie wiem czego byś jeszcze chciał się dowiedzieć.
- Na przykład… dlaczego postanowiłeś ich wmieszać w tą całą sytuację?
- Nie wiem o jakiej sytuacji mówisz – udawał nic nie wiedzącego.
- Dobrze wiesz! – Podniósł głos Genzo. – To co się stało na polanie raczej do zwykłej potyczki nie należało.
- A skąd to niby możesz wiedzieć?! – Odpyskował. – Jesteś Bookmanem, Twoje zadanie powinno ograniczać się do siedzenia za biurkiem i pisaniem kolejnych wydarzeń, o których się dowiesz. O pracy egzorcystów akurat masz małe pojęcie.
- Nie powiedziałbym….
- Zamknij się! – Wrzasnął. – Sami kilkadziesiąt lat temu współpracowaliście z Noah. Nie mam zamiaru wam ufać!
- Laviemu ufasz – wytknął rozmówca.
- On to co innego – powiedział pod nosem – Lavi zbytnio się odsunął od tego kim ma być. Jeśli mam być szczery to Bookman jest o wiele bardziej Egzorcystą. Walczył na Edo i to go pogrążyło jako Kronikarza – powiedział oschle.
- Mówisz, że nie powinniśmy się angażować, tak? Ale gdyby nie to, że wciąż pomagamy to nie wiem, co by się stało z WAMI – odpowiedział Genzo akcentując ostatnie słowo.
- Dalibyśmy sobie jakoś radę – odwarknął szarooki i przez dłuższy moment, chłopcy siłowali się na spojrzenia.
Jako pierwszy poddał się Mana.
- Po cholerę tracę tutaj z Tobą czas. Mam mnóstwo ważniejszych rzeczy na głowie niż durne przepychanki słowne z Tobą.
- A jakież to ważne sprawy czekają na panicza Walkera? – Zapytał lekko kpiąc sobie z chłopaka. – Chyba, że w końcu zacząłeś się nią przejmować.
- Czyli o to Ci cały czas chodzi? Teraz to wszystko jasne! Wierny piesek lata za rozkazami swojej pani! Weź powiedz jej, że ma się odczepić.
- Tak ładnie mówisz o swojej bliskiej znajomej? – Mana stanął, jak wryty.
- O kim ty mówisz? – Zapytał zielonowłosy z podejrzliwym spojrzeniem.
- No o Sashy, a o kim innym miałbym mówić? Chyba, że znasz inną dziewczynę z którą mógłbym mieć jakiś kontakt. I nie jestem niczyim psem! Coś między wami chyba jest co? Bo mówiła, że tęskni. – Powiedział na luzie wyraźnie drwiąc z młodszego rozmówcy.
- Niech no Cię tylko dorwę! – Warknął Mana rzucając się na kolegę.

Genzo w obronie przed atakującym wyciągnął swój miecz z pochwy. Chwilę później można było usłyszeć metaliczny dźwięk zderzenia się ze sobą dwóch mieczy. Chłopcy odskoczyli od siebie, aby po chwili znowu się zderzyć i znowu. Czarnowłosy bez żadnych problemów odpierał kolejne ataki wytrąconego z równowagi ciemnowłosego przeciwnika. Mana widząc szyderczy uśmiech na twarzy czerwonookiego oraz słysząc, co chwila docinki w stylu: „Stać Cię tylko na tak słaby atak?”, „To na prawdę wszystko co potrafisz?”, „ I ty się WALKER nazywasz?” wpadał w coraz większą furię. To powodowało, że celował na oślep nie przemyślał ani jednego zamachu, ani jednego ruchu. Nie zdawał się nawet na instynkt. Po prostu wyłączył myślenie i walił na oślep. Miał tylko jeden cel. Zetrzeć z twarzy młodego Bookmana ten drwiący uśmiech. Po piętnastu minutach walki z włączonym Innocence miał dość marnowania takiej ilości energii i rzucił się do walki wręcz. Mocne uderzenie prawym sierpowym wybiło z rytmu starszego chłopaka, który upadł na ziemię i wypuścił broń. Jednak nie był on tak niedoświadczony, jak Amon. Zaraz po upadku wstał i złapał szarookiego za nadgarstki. Z zablokowanymi rękami egzorcysta mocno odbił się od ziemi i kolanami uderzył młodego kronikarza w brodę robiąc salto w powietrzu. Jednak tuż po wylądowaniu zostały mu podcięte nogi. Zdezorientowany upadł na ziemię, aby po chwili poczuć uderzenie w głowę. Z sykiem podciął nogi stojącemu nad nim chłopakowi i po chwili tarzali się obaj po ziemi waląc sobie nawzajem w twarz rękami.

W tym samym czasie Aleksander krążył bez celu po Kwaterze. Był ubrany w zimowy uniform i po ponad dwugodzinnym spacerze tam i  we w te, postanowił wyjść na dwór. Kierował się do bocznego wyjścia, gdy usłyszał odgłosy bijatyki. Szybkim krokiem, niemalże biegiem ruszył w tamtym kierunku. Kiedy dotarł na miejsce zobaczył jak Genzo i Mana z pogniecionymi, prawie porozrywanymi ubraniami stoją na chwiejących się nogach. Oboje jednak mieli na twarzach wypisaną chęć mordu. Zanim znów skoczyli sobie do gardeł Aleksander dopadł Walkera od tyłu i odciągnął siłą od młodego Bookmana, który nadal nie tracił nastolatków z oczu.

- Do jasnej cholery. Puszczaj mnie, gnojku!
- Te, spokojniej! – Odezwał się blondyn. – Tyłek Ci ratuje!
- Od-wal-się – wycedził Mana przez zęby.
- To ty się najpierw uspokój! – Krzyknął.
- Nie wrzeszcz mi do ucha!
- Ty mi wrzeszczysz non stop! – Odwarknął blondyn rzucając zielonowłosym o ziemię. – Do jasnej ciasnej. Opanuj się człowieku! – Powiedział wyprowadzony z równowagi. Podniósł leżącego za przód koszuli i przystawił go sobie do twarzy. – Jak ma Cię ktokolwiek szanować, gdy tak się zachowujesz?!
- Nie praw mi kazań! – Powiedział szarpiąc się szarooki. – To moje sprawy Anioł, nie potrzebuję niańki!
- No mnie się wydaję, że jednak jej potrzebujesz. – Powiedział  uderzając go w lewe policzko i puszczając. – Nie wiem o co poszło, ale… mundur hańbisz wdając się w takie potyczki! Do jasnej cholery, jesteś egzorcystą czy nie?! Wyglądasz jak jakiś bandyta! Odrobinę godności! Ty Genzo tak samo. Nie wiem ile masz lat, ale żeby dać siebie i jego doprowadzić do takiego stanu?! Spodziewałem się więcej po uczniu Bookmana – powiedział zielonooki spuszczając z tonu. – Czemu to zawsze ja muszę Cię uspokajać Mana… to naprawdę żadnej przyjemności mi nie daje – westchnął.
- Nikt Cię nie prosi o takie rzeczy – powiedział wyżej wymieniony ocierając krew lecącą z ust – sam się wpychasz z buciorami w takie sprawy.
- No cóż Mana od zawsze potrzebował opiekunki, Nie dziwota, że teraz i opiekuna musiał sobie znaleźć – odparł na spokojnie Genzo opierając się nonszalancko o ścianę.
- Że jak?! – Wrzasnął Mana i gdyby nie Aleksander, znowu rzuciłby się na Bookmana.
- Uspokój się, Walker! Nie dawaj mu więcej powodów do satysfakcji! A ty Genzo, lepiej byś się zamknął. – Aleksander odsunął szarookiego na długość swoich ramion. – Uspokoisz się wreszcie narwańcu jeden? Czy mnie też zamierzasz pobić.
- Nie mam nic przeciwko. Mam dość was wszystkich – powiedział wściekle jednak było widać, że chłopak zaczął nad sobą panować. – I na serio mam wielką ochotę, żeby choć raz porządnie Ci przysolić. – Odparł zginając lewą dłoń w pięść z zamiarem uderzenia kolegi.
- STARCZY TEGO?! – Krzyknął Reever. – Ja tu sobie obchód ze spokojem robię i co zastaję? Dwóch chłopców wyglądających jakby z jakiegoś rowu wyciągniętych i trzeciego, który sam zaraz ma oberwać. Co to ma znaczyć?! Genzo, Mana i Aleksander marsz zaraz do szefa! I żadnych wymówek! Wstyd mi za was! – Powiedział naukowiec wściekły. – Żeby trójka dobrze wychowanych młodych ludzi tak się zachowywała. To jest niedorzeczne!

***

- No nie powiem, zawiodłem się na całej waszej trójce – powiedział poważnie starszy mężczyzna stojąc tyłem do biurka, wyglądając z okna. – Myślałem, że macie więcej oleju w głowie. Najbardziej mnie zdziwiło, że ty też brałeś w tym udział Aleksandrze. Już prędzej spodziewałbym się Amona…
- Ja chciałem tylko Manę powstrzymać. – Przerwał blondyn ze spuszczoną głową.
- …a to że wasza kłótnia przerodziła się w tak haniebną bójkę to również nie mieści mi się w głowie – ciągnął Komui ignorując wypowiedź chłopaka. – Nie wiem, co w was wstąpiło, ale powinniście się wstydzić. Żeby zachowywać się jak jacyś prostacy. Najchętniej bym was odizolował na jakiś czas… powiedzmy na tydzień, ale nie ma niestety takiej możliwości – westchnął ciężko.
- Mnie, tam na misję z tamtymi idiotami się nie śpieszy – burknął Mana.
- Lavi i tak przygotował dla mnie mnóstwo roboty… - dodał Genzo.
- Czemu i mnie oskarża, ja tylko przerwałem ich bijatykę. – Mruknął pod nosem Aleksander.
- Niestety nie mogę was od izolować, bo Walker rusza jutro na misję. Młody Bookmanie, ty też ponoć masz gdzieś wyruszyć z obecnym Bookmanem, a Ciebie Anioł też wysyłam w służbową podróż. Jeśli usłyszę od waszych współtowarzyszy choćby jedną skargę. Jedną, choć maluteńką na temat waszego złego zachowania… to zawieszę na miesiąc w służbie. I to wszystkich. – Trójka wyprostowała się natychmiast. Ich oczy zrobiły się wielkie, a usta otworzyły się w niemym zaprzeczeniu. – Może odpowiedzialność zbiorowa was czegoś nauczy.

Pierwszy głos odzyskał Mana.
- Ale jak to?! Nie możesz nas zawiesić… ni-niby jak?! T-to przecież nie możliwe!
- Właśnie, że możliwe Walker – powiedział poważnie Komui patrząc mu prosto w oczy. – Zawołam was do gabinetu, gdzie ładnie oddacie mi CAŁE wasze wyposażenie egzorcystów. Płaszcze, odznaki, golemy, Innocence i tym podobne. I nie myśl sobie, że nie ma możliwości, aby odizolować pasożytniczy tryb od użytkownika. Dodatkowo, zostaniecie zamknięci w pokojach i będę pozwalał wam wyjść z nich tylko trzy razy dziennie. Ażeby uniknąć jakiś nieplanowanych spacerów będziecie mieć straże. Jest to nieodwołalna decyzja.
- N-nie możesz… - wyrwało się Manie z ust.
- Przecież to prawie jak więzienie – zauważył Genzo.
- A jak mam traktować osoby, które czasowo nie są członkami Zakonu?
- Bez jaj – odezwał się Aleksander. – Przecież, jak się generał Tiedoll dowie... to mi chyba łeb ukręci… - chłopak oparł się o biurko dowódcy – wykluczeni z Zakonu…
- No to wszystko ustalone. Teraz proszę ładnie wrócić do siebie i bez żadnych kłótni.
Komui na znak, że skończył rozmowę zasiadł z powrotem za biurkiem i zajął się swoimi papierami. Pięć minut zajęło otrząśnięcie się z szoku. Powoli, nadal nie dowierzając opuścili pokój. Kiedy doszli do korytarza, gdzie znajdowały się ich sypialnie przystanęli. I po raz pierwszy od feralnej kłótni popatrzeli po sobie.
- T-to z kim jedziecie? – Zapytał Mana próbując uniknąć wzroku tamtej dwójki.
- Ja pewnie z samym Lavim, będzie się na mnie wyżywał, nie ma co – odparł gorzko Genzo spuszczając głowę.
- Ja z Timothym jadę gdzieś na południe, bodajże do Hiszpani, a ty? – Powiedział jeszcze zszokowany Aleksander.
- Mnie Komui dowalił najgorsze towarzystwo jakie tylko można, to znaczy…
- O tu jesteś Mana! Szukaliśmy Cię z Morii – słysząc ten głos zielonowłosy napiął się, jak struna od gitary. – Dostałeś burę od szefuńcia, co? A może próbowałeś się wypłakać na ramieniu wujka, hę? – Zapytał zaczepnie dwudziestoparoletni blondyn.
- Trochę szacunku – powiedział Mana najspokojniej jak umiał. – I nie potrzebuję się wypłakiwać na niczyim ramieniu. To właśnie z tą dwójką de… delikatnych stworzeń jadę na następną misję – powiedział patrząc na Anioła. Ten w odpowiedzi zbladł.
- To chyba możemy zacząć się pakować… - powiedział półszeptem.
- Coś mówiłeś, Aleksandrze? – Zapytała zaciekawiona brązowowłosa dziewczyna stojąca obok.
- Tylko tyle, że muszę iść się przygotować na misję. Na razie! I powodzenia! – Powiedział z udawanym uśmiechem pędem ruszając do siebie.
- Ja też już pójdę, Bookman na mnie czeka – odparł Genzo z zakłopotaną miną i poszedł śladem blondyna.
- Gdybyście mieli tyle ro… to znaczy czy moglibyście łaskawie zostawić mnie w spokoju do wyjazdu? – Powiedział Mana siląc się na jak najprzyjaźniejszy ton i również odszedł zostawiając zdziwionych Morii i Amona na korytarzu.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się podobało >.< następny rozdział za 3 tygodnie (niestety)
Jak zwykle czekam na wasze komentarze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz