poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział Trzydziesty Piąty ~ Kuzynostwo


W głowie miała chaos. Jak zawsze, gdy dopadła ją panika. Obce miasto, obcy ludzie. Język znajomy, rodzinny, ale nie dodający otuchy. Tłum śpieszących się ludzi. Znowu wytykali ją palcami. W sumie to nie tyle ją, co tarczę zegara, którą miała doczepioną do prawego ramienia. Ale dla brązowowłosej nie było to w tym momencie wielką różnicą. Zgubiła swój bagaż, więc musiała się z tym liczyć. Jej brązowe oczy były zmęczone i wyzierała z nich panika wymieszana z rozpaczą. Poprawiła swój szalik, jedyne, co zostało jej z okrycia. Pocierała swoje dłonie dmuchając w nie, co jakiś czas. Zima w Niemczech w tym roku była sroga, a ona miała na sobie tylko swój mundur. Wysokie buty, czarne rajstopy, krótką spódniczkę, której połowy nie było widać przez dłuższą część płaszcza zapinanego pod szyją z długimi rękawami. Pomimo jego przystosowania do tej pory roku, to na dłuższy okres czasu się nie sprawdzał. Z resztą, jakie ubranie ogrzeje człowieka, który przez ostatnie dwa tygodnie chodził po dworze ani razu nie zaglądając do jakiegoś budynku? Od głodu ratowały ją resztki suchego prowiantu, który zawsze chowała do małej, materiałowej torebeczki przyczepionej do wewnętrznej strony płaszcza.

Do miasta weszła bocznymi uliczkami, aby uniknąć spotkania z większą ilością ludzi. Sama nie byłaby w stanie nikogo ochronić, a przez przypadek mogła by sprowadzić kłopoty na bogu winnemu przechodnia.  Błądziła nimi przez większość dnia aż późnym wieczorem dotarła na rynek miasta. Na jednym z końców prostokątnego placu widniała wysoka białą wieża zegarowa. Dzwon powoli wybijał dziewiątą. Kobieta głęboko odetchnęła siadając na schodach prowadzących do budynku. Była zmęczona. Zbliżał się jej limit – dwanaście dni bez snu, jeszcze dwie noce miała w zapasie zanim nie będzie mieć ani krzty energii w sobie. Oparła głowę o chłodny mur, powoli na wpółsennymi oczami patrolowała przestrzeń przed sobą. Wszystko przykryte warstwą białego puchu, po niebie przemykało kilka chmur, wiał słaby, ale bardzo mroźny wiatr. Egzorcystka wzdrygnęła się gdy ją dosięgnął, pozbyła się dzięki temu senności zaczynającej zasiedlać jej umysł. Wstała z ziemi i otrzepała mundur ze śniegu, szronu z ubrania nie umiała się już pozbyć. Zrobiła kilka ostrożnych kroków przed siebie. Później, odrobinę pewniejsza, zaczęła iść dalej. Gdzieś w oddali usłyszała świst nocnego pociągu, który dotarł na stację. Szła w głąb miasta oddalając się od rynku nieśpiesznym krokiem. Kilkakrotnie musiała chwytać się pobliskich murów, aby nie upaść, gdy trafiała na zlodowaciałą ziemię. Skręcając za jeden z rogów nie zauważyła zamrożonej kałuży. Poślizgnęła się, jej lewa stopa poleciała do góry, uderzyła plecami o bruk, głowa na jej szczęście wylądowała w zaspie śnieżnej, jej Innocence ześlizgnęło się z ramienia upadając kilka metrów dalej.

- Ałałała… - powiedziała podnosząc się ostrożnie.

Ledwo, co udało się jej wstać znów stracił równowagę. Podłamana na duchu i ciele , podjęła kolejne próby podniesienia się z ziemi. Tym razem najpierw zbadała czubkiem buta, teren wokół siebie, gdy udało jej się znaleźć odpowiednio stały grunt wstała uważając na najmniejsze oznaki utraty równowagi. Otrzepała się ze śniegu, stękając po trochu z bólu. Ostrożnie stawiała każdy swój krok, szła po swoją broń, która wpadła w inną zaspę, kilka metrów dalej od niej. Schyliła się, aby ją podnieść, gdy jej uszu doszedł pewien metaliczny odgłos. Kliknięcie broni tuż za jej plecami i dobrze jej znany, rechoczący śmiech jej wrogów.

***

Dwóch blondynów ubranych w czarne płaszcze opuściło stację kolejową i szło spokojnie drogą prowadzącą do miasta.
- A… A.. apsik!
- Ile to już będzie… czterysta lat.
- Dz-dzięki – odparł niższy z nich z nietęgą miną – dłu… długo jeszcze pójdziemy?
- Raczej nie, popraw sobie szalik.
- Yhm.
- Rany, ty na serio musisz mieć słabą odporność – powiedział ciemnooki, gdy jego towarzysz kichnął parokrotnie pod rząd.
- Ba… ba… ba… a psik! Bardzo śmieszne – odparł jasnooki wycierając nos chusteczką – początek marca, a nie czuć żadnej zmiany. Aciu!
- Co racja, to racja.
Szli przez jakiś czas słuchając dźwięków otoczenia. Ciche trzaski śniegu pod ich stopami, głośne, zmęczone oddechy podróżnych za nimi, jak i ich samych oraz coraz częstsze odgłosy kataru niższego z zielonookich. Śpieszyli się na tyle, na ile mogli. W pewnym momencie „lokaty” złapał za ramię towarzysza.
- Coś się dzieje?
- N-nie, ty-tylko muszę złapać od-oddech – powiedział tuż przed wydmuchaniem nosa.
- Znowu Ci się pogarsza, zaraz dojdziemy i będziesz mógł odpocząć - powiedział chłopak patrząc przed siebie.

Znajdowali się już na jednej z brukowanych ulic prowadzących na główny plac miasta. Niewiele dzieliło ich od wymarzonego odpoczynku. Wiatr nie dawał im się już tak we znaki, co znacznie ułatwiało podróż. Jednak młodszy z podróżników nie czuł się już najlepiej. Uczepił się ramienia towarzysza i tylko dzięki jego pomocy szedł prosto. Przeszli tak kawałek drogi, gdy na chwilę zerwał się mocniejszy wiatr. Zdmuchnął on im kaptury z głów przyprawiając ich o ciarki.
- C-co to było?
- Pewnie nic ważne… - Amon przerwał w pół słowa. Jego uszu doszedł kobiecy krzyk – słyszałeś?
- T-to ch-chyba stamtąd. Apsik!
- Sto lat – mruknął Tray nie patrząc na towarzysza.
- Hej! G-gdzie ty… psik! Idziesz?! Psik! Mó… mówię do Ciebiee ciu! – Wołał za nim młodszy towarzysz, gdy egzorcysta bez wyjaśnień zniknął w pobliskiej uliczce.

Pomimo cieknącego nosa i nadchodzącej gorączki, z mało wesołym nastawieniem, Anioł pobiegł w tym samym kierunku, co drugi chłopak.  Dotarcie na miejsce zajęło mu więcej czasu niż przypuszczał. Co chwilę musiał przerywać bieg, a to żeby wydmuchać nos albo złapać oddech, albo aby oprzeć się o mur dla zachowania równowagi. Do tego zaczynało mu się kręcić w głowie, bieg rozgrzewał jego ciało, łapała go gorączka, a temperatura otoczenia też mu nie sprzyjała. Zanim dogonił przyjaciela, Aleksander czuł się o wiele gorzej niż przed kilkoma dniami. Znalazł się na rozstaju dróg. Główna pozwalała iść dalej prosto, a druga lekko skręcała w prawo i prowadziła w dół. Blondyn oparł się o róg ceglanego budynku i wziął kilka głębokich oddechów. Starał się uspokoić własny organizm. Musiał pomyśleć nad wyborem drogi, a nawracający ból głowy połączony z zawrotami mu tego nie ułatwiał. Sprawiało to tak nie miłe odczucie, że chłopak czuł się jakby miał zaraz zwrócić swój ostatni posiłek. Chwycił się za brzuch zakrywając usta dłonią. Lekko zamglonym wzrokiem szukał jakiegoś miejsca, aby usiąść. Niestety, wszędzie leżała gruba warstwa śniegu. Uderzył w niego znowu zimny wiatr pozbawiając go ostatnich sił. Przewrócił się lądując ponownie w zaspie śnieżnej. Chciał się podnieść, ale nie umiał. Obraz mu się rozmywał, nie potrafił nawet zobaczyć własnej, wyciągniętej przed siebie dłoni. Nie zauważył nawet kiedy stracił przytomność.

W tym samym czasie…

Amon biegł przed siebie prowadzony przez intuicję. Słyszał za sobą nawoływanie kolegi, ale niezbyt się tym przejął. Stwierdził, że Aleksander ma tyle oleju w głowie, aby gdzieś na niego zaczekać. Taką miał nadzieję, dlatego go ignorował. Według własnej oceny sytuacji nie miał czasu na zastanawianie się, na opracowywanie planu, dodatkowo w tej chwili, w swoim towarzyszu widział tylko przeszkodę. Tray biegł przez zaśnieżoną uliczkę tak szybko, jak tylko potrafił. Dobiegając do rozwidlenia usłyszał głośnie trzaski. Ruszył w tamtym kierunku bez namysłu. Wiatr zwiał mu kaptur z głowy i poluzował szalik, ale chłopak nie przejął się tym, pruł dalej przez zaspy – w jedną nawet wpadł, gdy nie patrzył pod nogi. Wreszcie dotarł do źródła hałasu. Jego oczom ukazała się Akuma atakująca samotną kobietę. Ofiara turlała się to w jedną to w drugą stronę po zaśnieżonej ziemi unikając kontaktu z długimi pazurami, które co chwila przecinały powietrze uderzając z zabójczą prędkością o ziemię. Okrągła tarcza zegara leżała w zaspie śnieżnej po lewej stronie Amona, jednocześnie jakieś półtora metra za plecami potwora. Brązowowłosa nie zauważyła nadchodzącej pomocy, wpatrywała się w przeciwnika zwinnie unikając kolejnych uderzeń. Egzorcysta długo się nie zastanawiał, podszedł jak najciszej i jak najbliżej Innocence u jego stóp, równocześnie wyciągając z kieszeni płaszcza własną broń. Zarzucił tarczę na ramię, a potem przyłożył srebrny flet do ust.

- Aktywacja – powiedział cicho zanim dmuchnął w ustnik.

Potwór wyczuwając, że coś się zmieniło odwrócił się w jego kierunku. Akuma poziomu drugiego, która wyglądała jak ożywiona postać jokera z kart do gry zagrzechotała swoimi dzwoneczkami u czapki próbując ich dźwiękiem zdezorientować przeciwnika. Chłopak jednak się nie dawał i dalej wygrywał własną melodię. Miał zamknięte oczy, a jego twarz wyrażała największe skupienie. Gdy skończył coś na kształt wstępu spojrzał na potwora wyzywająco. On w odpowiedzi wyciągnął przed siebie swoje szponiaste dłonie. Wysokie, chude cielsko było w tym momencie wyprostowane i górowało nad pobliskimi domami. Z metalicznym rechotem, stwór wziął potężny zamach lewą ręką. Amon się tym nie przejął i dalej grał na instrumencie. Nie przerywał ani na moment, nawet gdy szpony znalazły się kilka centymetrów od jego twarzy po czym znieruchomiały. Atakujący nie wiedział co się dzieje, machał czapką błazna na wszystkie strony, szum dzwoneczków rozchodził się coraz dalej i dalej. Miranda, która podniosła się z ziemi zakrywała swoje uszy, jakby to mogło ją uchronić od natrętnego dźwięku, który dostawał się do jej umysłu. Tray jednak nic sobie z tego nie robił, Akuma doprowadzona do wściekłości ponowiła zamach. Przynajmniej spróbowała, zdziwiona spojrzała na swoje ciało. Lewej ręki już nie było, prawa również się rozsypywała pod napływem zielonej stróżki światła, która oplatała już praktycznie całą Akumę. Wściekły demon pochylił się do przodu chcąc zmiażdżyć chłopaka, jednak zanim dotarł do znienawidzonego przez siebie człowieka, zniknął. Ciało potwora się rozsypało uciszając tym samym echo dzwonków, które rozchodziło się po mieście.

- Wszystko w porządku? – Zapytał blondyn podając kobiecie rękę.
- T-tak, dziękuję – powiedziała ostrożnie przekraczając zlodowaciały kawałek ziemi – gdybyś nie przyszedł nie wiem ile by to trwało.
- Na szczęście przejeżdżaliśmy przez okolicę – zaśmiał się chłopak.
- My?
- Jestem z Aleksandrem, musimy się pośpieszyć, bo biedak się rozchorował.
- Rozumiem – odpowiedziała zmartwiona kobieta.

Dwójka egzorcystów wracała tą samą drogą, którą wcześniej szedł chłopak. Nie wiał już wiatr, co znacznie ułatwiło im poruszanie się mróz nie dawał się tak we znaki, jak i śnieg nie sypał się za kołnierze okryć. Szybko znaleźli miejsce, w którym młodszy z chłopców leżał w śniegu.

- Aleksandrze! – Krzyknęła wystraszona Miranda podbiegając do blondyna.

O mały włos sama by się obok niego nie wyłożyła, jednak zachowały się w niej resztki równowagi i tylko klęknęła przy nim. Ostrożnie go złapała i odwróciła na plecy. Przyłożyła swoją dłoń do jego czoła, było rozpalone. Widziała, jak się trzęsie, jak poruszają się jego oczy pod zamkniętymi powiekami. Delikatnie się nachyliła nasłuchując. Amon w tym czasie próbował otrzepać kolegę z takiej ilości śniegu jakiej tylko mógł.
- Musimy go stąd zabrać – powiedziała kobieta delikatnie podnosząc chłopaka do pozycji siedzącej.
- To się rozumie – Tray zarzucił sobie rękę kolegi na szyję – tylko nie mamy zbytnio gdzie się zatrzymać…
- Spokojnie, ja o to zadbam – powiedziała lekko się uśmiechając i podnosząc z ziemi trzy, brązowe walizki. – Najpierw  nocleg, potem lekarz – odparła pewnie, ale w jej oczach była nieukrywana troska o najmłodszego członka grupy.
- W takim razie prowadź – odparł zielonooki przepuszczając kobietę przodem.

Dwa dni później

Aleksander przetarł zaspane oczy z głośnym ziewnięciem. Jego oczom ukazał się sufit z drewnianych belek. Podniósł się do pozycji siedzącej, ale chwilę później z jękiem opadł na poduszki. Strasznie kręciło mu się w głowie. Zamknął oczy łapiąc się za czoło, miał nadzieję, że to ustąpi zanim zrobi mu się niedobrze. Odetchnął kilka razy głębiej nadal zakatarzonym nosem. Chwilę później przy akompaniamencie głośnego a-psik! do pokoju weszła Miranda przy asyście Amona.

- Wstałeś już – powiedział odstawiając parującą zupę na stolik obok smarkającego chłopaka.
- Jak się czujesz, młody?
- Bywało gorzej, stary – odpowiedział lekko pociągając nosem Aleksander.
- Zanim zjesz, muszę Ci sprawdzić temperaturę – powiedziała kobieta podając choremu termometr – musisz go chwilę trzymać pod pachą.
- Co mi jest? – Zapytał siadając przy wsparciu Amona.
- Trochę poważniejsze przeziębienie… - zaczął starszy z egzorcystów.
- Otarł się o zapalenie płuc, Amonie – powiedziała poważnie egzorcystka – na szczęście doktor stwierdził, że nie trzeba zabierać Cię do szpitala, więc spędzimy w tym pensjonacie kilka tygodni, aż nie wydobrzejesz dostatecznie do naszej podróży do Londynu.
- Więc nie masz się czym przejmować, zaopiekuję się Tobą, jak na starszego brata przystało.
- Gorączka spadła odrobinę – powiedziała kobieta odczytując temperaturę z termometru – starszy brat? – Dodała zaciekawiona.
- Eh… długa historia – odparł wymijająco Aleksander, na co oczy Mirandy z poważnych zrobiły się zaciekawione.
- Mamy sporo czasu, więc możemy opowiedzieć – odparł Amon klepiąc młodszego kolegę po plecach. Ten o mało, co nie wylądował twarzą w zupie, którą Miranda mu podała.
- Chcesz mi zafundować jeszcze poparzenie? Nie lepiej by było to opowiedzieć później…
- Miranda jest tu teraz, z resztą to nie jest nic strasznego.
- No niby tak, ale daj wydobrzeć – na podkreślenie swoich słów wydmuchał nos w chusteczkę.
- Sam opowiem, jak nie jesteś na siłach do prowadzenia rozmowy, młody.
- Przestań mnie tak nazywać – powiedział zrezygnowany – wszystko zaczęło się od naszej ostatniej wspólnej misji, udaliśmy się do jednego z niemieckich miasteczek przy wschodniej granicy.
- Dokładnie, mieliśmy znaleźć tam sprzedawcę dusz. Dość szybko wpadliśmy na jego trop.
- Szkoda tylko, że podczas szukania śladów wpadałem prawie we wszystkie zaspy i przemokłem tak, że żadna sucha nitka się nie ostała – wtrącił z przekąsem Aleksander.
- Złapałem go na gorącym uczynku.
- Po czym pozwolił mu zbiec, abym zobaczył na własne oczy tworzenie Akumy. Taki z niego opiekun – skwitował Alek. Miranda tylko delikatnie się uśmiechnęła, gdy zobaczyła, jak Amon daje delikatnego kuksańca w bok zielonookiemu.
- Dobrze wiedzieć, z czym ma się do czynienia – powiedziała na spokojnie przerywając walkę na spojrzenia chłopaków.
- Masz całkowitą rację, widzisz, ona to rozumie.
- Ale dałeś temu chłopcu zginąć.
- To wojna, ofiary są nieuniknione…
- Nie zasłaniaj się. To nie usprawiedliwia takie go zachowania – powiedział Aleksander z ostrością w głosie.
- No spokojnie – kobieta w kroczyła do rozmowy, by załagodzić spór – powinniśmy, mimo wszystko, chronić ludzi przed takimi zdarzeniami. Jestem pewna, że Amon nie zachowuje się tak za każdym razem, a to była wyjątkowa sytuacja…
- Oczywiście, że tak nie robię – oburzył się – no, ale wracając do Twojego pytania, Mirando. Rozprawiliśmy się z Akumą i poszliśmy złapać człowieka odpowiedzialnego za ostatnie napady.
- Okazało się, że to był jego własny Ojciec – powiedział Aleksander. Pomiędzy trójką zebranych nastąpiła krótka cisza. Miranda z troskliwością spojrzała na Traya. Przez kilka minut jedynymi odgłosami w pokoju był ciężki oddech chorego przerywany kolejnymi porcjami zupy, tykanie zegara oraz trzepot trzech golemów, które zawsze im towarzyszyły.
- Rodziny się nie wybiera – powiedział w końcu Amon, aby przerwać niezręczną atmosferę.
- No, niestety – dodał Aleksnder sięgając po kolejną chusteczkę.
- Złapaliście tego mężczyznę, jak rozumiem i co dalej?
- Tak po prawdzie to go nie złapaliśmy. Wróciliśmy tylko do mojego domu i tam odbyliśmy poważną rozmowę.
- Raczej kłótnię – sprostował Alek – i to nawet nie małą. Miałeś podbite oko, a Twój ojciec też nie lepiej wyglądał.
- Z takim człowiekiem inaczej nie można rozmawiać. Najpierw go wypytałem dlaczego to robi i próbowałem od tego odwieść. Mimo wszystko to mój Ojciec i nie chciałem, żeby się zajmował takimi rzeczami – schował swoją twarz w dłoniach. Amon spoważniał całkowicie – jednak on nie zamierzał rezygnować. Podsunął mi nawet pod nos listę kolejnych ofiar. 
- Ja w tym czasie byłem w innym pokoju – powiedział Aleksander na spokojnie – kiedy wszedłem do pokoju, gdzie oni się kłócili trafiłem akurat na ten moment. Ta lista… składała się z bardzo wielu nazwisk – dodał chłopak zbierając myśli i oddech do dalszej rozmowy. – Większość z tych osób była na listach ludzi zaginionych. Obaj byliśmy tym wstrząśnięci.
- Chciałem mu przywalić i to tak porządnie. Ale zanim zdążyłem zrobić cokolwiek… ten, jak gdyby to było coś zwyczajnego, ot taka lista zakupów, odwrócił się w kierunku Anioła i stwierdził, że mu kogoś przypomina. Odebrało mi mowę. Przez chwilę panowało milczenie, a chwilę później wytykał Aleksandrowi wszystkie geny matki.
- I ty wówczas zacząłeś się śmiać jak małe dziecko – dodał z przekąsem chłopak odstawiając pustą miskę na stolik. – Mogę zapewnić, że nawet bez tego było to żenujące… - obaj blondyni skrzywili się na samo wspomnienie.
-  Co się takiego stało? To, że dziecko jest podobne do rodzica jest przecież normalne – powiedziała łagodnie Miranda.
- Tak, całkowicie, ale zaczął mówić o mnie jak o… rzeczy. Najpierw wyliczył wszystkie cechy, jakie mam wspólne z matką włosy, rysy twarzy i tym podobne, a potem zaczął oceniać. Ile mógłbym dostawać za noc, gdybym był kobietą – jasnooki uderzył zły pięścią w stół.
- W tamtym momencie jemu pierwszemu puściły hamulce – odparł Amon, jakby oznajmiał oczywistość – nie powiem, sprawiłeś mi trochę kłopotów – odparł łapiąc się za ramię – ale udało mi się go uspokoić, znaczy Aleksandra, zanim zrobił cokolwiek złego.
- Pobiłem go – powiedział oschle Anioł.
- Sam bym to zrobił, grunt, że powstrzymałem Cię zanim użyłeś swojej broni.
- Innocence nie skrzywdzi ludzi.
- Jeśli je aktywujesz, bez niej to tylko kawałek metalu na sznurku, mimo wszystko. Jednak dzięki Twojej akcji udało nam się go unieruchomić do przyjazdu policji, którą wezwaliśmy.
- I od tamtej pory, Amon uwziął się na mnie.
- Oj, nie przesadzaj, Aleksandrze – odparł blondyn przysuwając go bliżej siebie – w końcu jesteśmy kuzynami, w dodatku jestem od Ciebie starszy oraz mam dłuższy staż, jesteśmy w jednej ekipie, dlatego śmiało możesz mnie nazywać starszym bratem!
- Niestety – odpowiedział chłopak garbiąc się pod ciężarem przyjaciela – mógłbyś mnie zostawić w spokoju.
- Oj, daj spokój to przecież nic takiego – Amon wyszczerzył swoje zęby w szerokim uśmiechu.

Dalsze usilne próby Anioła odseparowania się od przyszywanego brata nie przynosiły żadnego efektu. Z delikatnym uśmiechem na twarzy, Miranda obserwowała ich poczynania. Siedziała na krześle obok i cicho przyglądała się scenie, gdzie dwóch chłopców sprzecza się między sobą w przyjaznej atmosferze. Ostrożnie wstała z miejsca i opuściła pokój niezauważona przez tamtą dwójkę. Zaśmiała się pod nosem, gdy przypomniała sobie swoje, pierwsze kroki jako egzorcystka.


- To dobrze, że dzieci mają zawsze tyle energii w sobie – powiedziała do siebie idąc w głąb korytarza.

------------------------------------------------------
No i jest~! Mam nadzieję, że wam się spodobał ten rozdział :>
Teraz zacznę studia, więc rozdziały pewnie będą pojawiać się w różnorakich odstępach czasowych... postaram się z jednym na miesiąc wyrabiać >.<

1 komentarz:

  1. cieszę się że wreszcie udało ci się dać kolejny rozdział :) dobrze że z Aleksandrem jest już można powiedzieć że w porządku chodź jeszcze trochę poleży w łóżku :) czekam więc na kolejny rozdział i życzę powodzenia na studiach :) fanka 12 :)

    OdpowiedzUsuń