wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział Trzydziesty Siódmy ~ Nieporozumienie


Dzień zaczął się dla niej jak zawsze. Pierwsze promienie słońca, które dotarły do jej twarzy, zmusiły ją do otworzenia oczu. Z łagodnym westchnięciem usiadła na łóżku i przeciągnęła się kilkakrotnie. Była przyzwyczajona do pobudki o tak wczesnej porze. Dzisiaj też obudziła się wcześnie rano, choć dopiero co wróciła z misji. Wstała z łóżka i ziewając rozejrzała się po pokoju. Skromne pomieszczenie z biurkiem, łóżkiem i innymi niezbędnymi meblami. Jedynym dodatkowym był duży fotel, który trzymała pod wysokim oknem. Na podłodze tuż przy drzwiach leżała walizka, którą tam rzuciła poprzedniego wieczoru. Na oparciu krzesła wisiał niedbale odłożony mundur dziewczyny. Chwyciła się za głowę, która ją przed chwilą rozbolała. Z cichym stęknięciem zabrała z szafy świeże ubrania i weszła do łazienki. Małe pomieszczenie z podstawowym wyposażeniem, wystarczającym , aby zmyć z siebie trudy odbytej podróży i załatwić codzienne potrzeby. Egzorcyści wspólną mieli jedynie pralnię, którą dzielili wszyscy mieszkańcy Kwatery Głównej.
Dziewczyna z niebywałą ulgą i szczęściem zanurzyła się po nos w ciepłej wodzie. Czuła, jak jej zmęczone ciało, nareszcie nabiera odpowiedniego dla siebie odpoczynku. Rozluźniła wszystkie mięśnie i pozwoliła błądzić myślom, gdzie tylko chcą. Przestała myśleć o obowiązkach, o ostatnich wydarzeniach i wszystkim, co mogłoby w jakiś sposób ją wyciągnąć z tego błogiego stanu ducha. Uspokoiła oddech i cieszyła się łagodnym zapachem soli do kąpieli. Mimowolnie wróciła pamięcią do ostatniego zadania. Nie spiesząc się zmywała brud ze swojego ciała czując ulgę, że ma to już za sobą. Cały tydzień spędziła w lesie, była odcięta od wsparcia i musiała sama sobie poradzić. Gdy skończyły się jej zapasy, jadła to, co znalazła, piła wodę ze źródła, gdy tylko miała na to szansę. Na palcach jednej ręki była w stanie policzyć momenty, kiedy pozwoliła sobie na dłuższy, kilkugodzinny sen i jakiś relaks. Choć i tak nie była to taka forma odpoczynku, jakiej potrzebowała. Nerwy miła cały czas napięte. Nasłuchiwała jakiegokolwiek odgłosu nie należącego do przyrody. Każdy chrzęst w trawie, trzask gałęzi, poderwanie się ptaków do lotu odbierała jako potencjalną oznakę zagrożenia. Las był bardzo gęsty, a to utrudniało zadanie. W ciemnościach nie widziała dobrze, więc musiała zdawać się na instynkt w głównej mierze, gdyż nawet w południe widoczność nie należała do najlepszych. Jak zawsze musiała pozbyć się Akum, zabawek Earla zrodzonych z ludzkiej tęsknoty za bliskimi. Tym razem miała do czynienia z cała gromadą stworów, na które jak magnes działała srebrna odznaka egzorcystki mieniąca się nawet w najgorszym oświetleniu. Po pierwszym dniu walk zorientowała się, że jest ich za dużo, jak dla jednego Apostoła, ale nie mogła wezwać pomocy. Jej golem uległ uszkodzeniu już przy pierwszym starciu, co spowodowało, że utraciła kontakt z Zakonem. Cały tydzień, od rana do późnej nocy, musiała mierzyć się z przeciwnikami, którzy nie dawali ani chwili spokoju. Każde jej działanie przynosiło odwet. Zniszczyła jedną, dwie kolejne ją namierzyły, uciekła im, znalazły ją inne, zaatakowała, chybiła, robiła uniki przed kontratakiem, lądowała na drzewach, w błocie, na trawie, czy w krzakach, aby natychmiast się stamtąd podnieść i wrócić na pole walki. Wzbijała się wysoko w niebo, aby z niesamowitą prędkością uderzyć w potwory i tym samym zbliżając się do końca zadania. Problemem dla niej nie były ataki, czy poziomy zaawansowania Akum, największą przeszkodą i utrudnieniem byłą ich ilość. Znacznie wykraczała przeciętne zagęszczenie tych „istot” na jakimś obszarze. W dodatku wszystkie jakby czekały tylko na nią. Czuła się jak w pułapce, jakby wpadła w zasadzkę przygotowaną specjalnie dla niej. Nienawidziła tego uczucia osaczenia, że jest czyjąś marionetką.
- To nie tak  – powiedziała głośno do siebie z głębokim westchnieniem.
Tamta sytuacja nie różniła się niczym więcej oprócz ilością przeciwników. Przecież zawsze to ona skupia uwagę. Musi, egzorcyści przyciągają uwagę otoczenia, wyróżniają się z tłumu, aby chronić cywili, a ona jest jedną z nich. Ma ich chronić przed niechybną śmiercią, przed złem, jakie na nich czyha. To jej obowiązek, jej zadanie. Zaakceptowała je, choć nie było łatwo. Nigdy nie zapomni ile poświęciła dla tego celu, czy też raczej, jak wiele ją to kosztowało. Dzieciństwo nie wspominała najlepiej, bez rodziców, zabrana siłą od brata, przechodziła psychiczne katusze więziona na terenie Zakonu. Tylko dlatego, że je miała. Że już jako małe dziecko zsynchronizowała się z Innocence oraz z powodu obsesji rządzącego organizacją. Tak, choć była już dorosłą kobietą to obraz lub samo wspomnienie jego nazwisko budziło w niej strach o wiele większy niż ten, który pojawiał się podczas misji, gdy kładła na szali własne życie. Tak głębokie rany pozostawiają ślad na długo. Kilka lat temu, znów się pojawił przerywając spokojne życie, jakie prowadziła z przyjaciółmi. Pojawił się w najgorszym momencie, jaki mogła sobie wyobrazić. Byli w rozsypce, dopiero co wrócili z największej bitwy tej wojny. Otarli się o śmierć, wszyscy bez wyjątków. Nie zdążyli dojść do siebie, a on wprowadził jeszcze większy chaos. Zaczął rozbijać ich grupę, a potem jak grom z jasnego nieba posypały się inne złe wieści. Allen miał w sobie Czternastego, który zagrażał wszystkim – egzorcystom jak i Noah w ten sam sposób – ją uznano za osobę, która posiada Serce, zaczęły się ujawniać wszystkie brudy Zakonu, które swego czasu zostały zamiecione pod dywan. Dopiero od jakiegoś roku panował względny spokój.
Cicho westchnęła i zaczęła się ubierać. Nie miała pojęcia skąd u niej tak ponury nastrój. Od dawna nie spała tak dobrze - bez żadnego koszmaru, a te polubiły ostatnio jej towarzystwo. Zapięła zamek przy spódnicy i sprawdziła czy kurtka od munduru dobrze leży. Poprawiła kilka ozdób na okryciu, po czym z uśmiechem spojrzała w lustro. Włosy nareszcie jej odrosły, dwa, wysokie kucyki sięgały prawie do wcięcia w talii. Lubiła je czesać, sama sobie bardziej się podobała z tą długością. Złapała się na tym, że zastanawiała się nad makijażem. Śmiejąc się z tego tylko potraktowała rzęsy tuszem.
Wyszła ze swojego pokoju i spokojnie schodziła niżej. Przyswajała odgłosy budzącej się ze snu Kwatery Głównej. Pochrapywania współtowarzyszy, szelest kartek, pospieszne kroki, to wszystko odpędzało od niej złe myśli.
- Lenalee!
- Lavi, jak się masz? - Zapytała rudzielca, który zmaterializował się tuż za nią.
- Nie narzekam, a jak Twoja ostatnia misja? Martwiliśmy się.
- Poradziłam sobie nie najgorzej - odparła wskazując zabandażowaną rękę - to tylko tak źle wygląda - dodała z uśmiechem.
- To po co bandaż... z resztą to nie mnie będzie to gryźć do następnego rana.
- Mój brat już to widział.
- Pewnie bez łez i tak się nie obeszło.
- Mój brat jest nadopiekuńczy – powiedziała zrezygnowana.
- Nie da się ukryć. Jakie plany na dziś?
- Odpocząć. Pomożesz mi przy roznoszeniu kawy? - Zapytała, gdy wraz z przyjacielem znalazła się przed drzwiami do jadalni.
- Z chęcią, ale może najpierw śniadanie?
- Czemu nie?
Dwójka egzorcystów weszła do pomieszczenia z uśmiechami na twarzy, wymieniali się uwagami na różne tematy. Niekoniecznie powiązanymi z ich pracą. Przy stolikach siedzieli przede wszystkim naukowcy, korzystający z wykradzionych wolnych chwil od pracy oraz poszukiwacze, którzy ładowali baterie przed podróżą albo odpoczywali po powrocie. Lenalee podeszła z Lavim do lady zapominając o porannym nieprzyjemnym samopoczuciu. Przywitał ich jak zawsze Jerry, wysoki mulat z dredami zawiązanymi do tyłu, którego niepodzielnym królestwem była kuchnia. Zawsze z wielką przyjemnością obsługiwał każdego, kto do niego przyszedł. Nie ważne o jakiej porze dnia czy nocy. Jedyne, czego nie mógł znieść to drugiego szefa kuchni, który kręciłby się w jego okolicy. Już raz to przerabiali i nie chcieli tego powtarzać.
- Witajcie, co dla was?
- Jajecznica.
- Naleśniki z czekoladą - powiedziała dziewczyna. Lavi puścił do niej oko, ale nic sobie z tego nie zrobiła.
- Skończyłaś z dietą? A może znalazłaś inny sposób na pozbywanie się nadmiernych kalorii... - zielonooki poczuł obcas na swojej stopie.
- Oj, przepraszam - powiedziała wyraźnie nie w humorze - nie jestem gruba. Potrafię o siebie zadbać. - Nadąsana postawiła tacę na stół obok porcji kogoś innego.
- Lenalee, daj spokój, nie chciałem Cię urazić - powiedział Lavi siadając naprzeciwko Chinki.
- Co tym razem powiedziałeś nie tak? - Zapytał Crowley po krótkim powitaniu z przyjaciółmi.
- Tylko skomentowałem wybór śniadania.
- Nie jestem pewien, czy tylko... - wampir zawahał się pod koniec wypowiedzi. Wszyscy zauważyli, że Lee od jakiegoś czasu o wiele bardziej uważała na swój wygląd niż wcześniej. Szybko skojarzyli, że nie jest to zachowanie biorące się z powietrza. Była kobietą i nikt tego nie negował, więc naturalne było że pewnych tematów nie poruszali. Choćby tak prozaicznego, jak czyjaś dieta.
- Słyszałem, że wróciłaś późno w nocy. Nie wolałabyś dłużej pospać? - Zapytał Arystar próbując odciągnąć uwagę dziewczyny od drażliwego tematu.
- Nie, przyzwyczaiłam się do tak wczesnej pobudki - powiedziała pałaszując stos naleśników stojący na tacy przed nią, - a co Ciebie tak wcześnie obudziło?
- Mam coś do zrobienia - odpowiedział wymijająco.
Trójka przyjaciół jadła spokojnie dalej, a w miarę upływu czasu stołówka zaczęła się zapełniać innymi. W pewnym momencie Lenalee podniosła się z miejsca i pożegnała z przyjaciółmi. Poszła odstawić naczynia i weszła na zaplecze kuchenne, gdzie czekał na nią już wcześniej przygotowany dzban na kawę. Uśmiechnęła się tylko w podzięce do Jerry’ego i zaczęła przygotowywać świeży, czarny napój dla sekcji naukowej. Część rozlała do kubków, a inną do dzbanka i wielkiego termosu, po czym wstawiła wszystko na metalowy wózek. Wyszła z kuchni, nawet nie patrząc na Laviego, który skakał wokół niej cały czas przepraszając.
- No dobra, już – powiedziała śmiejąc się, gdy królik zaczął (dosłownie!) stawać na głowie, aby mu wybaczyła.
- Myślałem, że największym klaunem jest Moyashi, ale jak widzę i ty zacząłeś się tak zachowywać – odezwał się poważny głos zza filara.
- Yuu, dobrze Cię widzieć.
- Cześć Kanda.
- Nie nazywaj mnie Yuu, ty durnowaty króliku – powiedział granatowowłosy podsuwając rudzielcowi ostrze swojej broni pod brodę.
- No już, spokojnie – Lenalee próbowała załagodzić sytuację. Udało jej się, Kanda schował swój miecz z cichym prychnięciem i się oddalił.
- Ostatnio jest jeszcze bardziej nerwowy niż zwykle.
- Może misje nie idą mu pomyślnie.
- Sądzę, że mu się raczej nie podoba praca generała – powiedział Lavi.
- Może, Kanda zawsze wolał samotny trening – powiedziała Lenalee wspominając, jak sama kilkakrotnie zakłóciła mu spokój prowadząc monolog, gdy ten medytował.
- Szybko to jego ucznia tutaj nie spotkamy. O ile któryś przy nim przeżyje – Junior westchnął ciężko.
- Nie będzie tak źle.
- O, Lenalee! – Odezwał się zadowolony głos jednego z naukowców. To skutecznie zakończyło rozmowę przyjaciół, którzy po chwili byli zajęci rozdawaniem kubków z parującą kawą. Obeszli cały wydział, aby na końcu zawitać do gabinetu Komuiego.
- Przyniosłam Ci kawę… - zaczęła spokojnie, gdy poczuła jak mężczyzna wiesza jej się na szyi. – Znowu zasnąłeś przy telefonie, oj braciszku…
- Lenalee! Jak możesz mnie zostawiać samegoooooooo! – Rozpłakał jej się na ramieniu, dziewczyna tylko wzięła drewnianą deskę z wózka i uderzyła go w głowę.
- Zachowuj się – odparła urażona – jestem już dorosła, mam prawo robić, co chcę.
- Przepraszam Lenalee, ale to jedyny sposób, aby go obudzić – powiedział z przepraszającym uśmiechem Reever.
- Niestety, nie gniewam się – odpowiedziała próbując strząsnąć Komuiego ze swojej kostki. – Nii-san, skończ już!
Bite półgodziny zajęło im uspokajanie dowódcy sekcji. Najpierw błaganiami, prośbami, aż w końcu Lenalee musiała przystać na kilka żądań brata. Nie wszystkie jej się uśmiechały, ale pomogły wrócić Komuiemu do jego poważniejszego siebie. Dopiero wtedy zielonowłosa mogła spokojnie wyjść z gabinetu zostawiając go z Reeverem, który jak co dzień musiał znosić wszystkie humory swojego szefa i przyjaciela. Lavi szedł przez chwilę w ciszy. Gdy upewnił się, że oddalili się z egzorcystką na bezpieczną odległość od pomieszczenia odważył się zadać pytanie, które nurtowało go od pobudki Komuiego.
- Em, Lenalee… nie uważasz, że Twój brat… dziwnie się zachował?
- Przecież zawsze tak robi – powiedziała zdumiona pytaniem towarzysza.
- No tak, ale patrząc na to, że ty i… no wiesz…
- N-nie powiedziałam mu – powiedziała lekko zarumieniona – t-tak jest bezpieczniej.
- Dla niego?
- I dla mnie – powiedziała poważniej – on nadal śledzi każdy ruch. Co wie mój brat to on prędzej czy później też.
- To nie jest powód – powiedział Lavi poważnie. Lenalee zatrzymała wózek na środku korytarza i zastanowiła się nad dalszym ciągnięciem tej rozmowy. W końcu głośno westchnęła próbując się uspokoić. Dobrze wiedziała w co się pakuje, więc czemu nadal się boi? Potrząsnęła delikatnie głową, po czym wróciła myślami do uwagi młodego Kronikarza.
- Dobrze wiesz, czemu lepiej trzymać takie rzeczy w sekrecie – odpowiedziała – taką podjęliśmy wspólnie decyzję i tego się trzymamy. Co prawda zachowanie mojego brata też ma na to duży wpływ...
- Komui groźniejszy od Noah – zaśmiał się Lavi. Lenalee również się roześmiała.
Z uśmiechem na twarzy wróciła do kuchni oddając wózek. Potem z lżejszym sercem udała się w stronę świetlicy. Przechodząc obok biblioteki usłyszała czyjąś rozmowę. Ciekawa zajrzała do środka, aby dowiedzieć się o co chodzi. O tej porze biblioteka świeciła raczej pustkami, więc szybko znalazła dwójkę, która zrobiła całe zamieszanie. Pomiędzy regałami w jednym z krańców biblioteki, stały dwie młode osoby. Białowłosy chłopak i dziewczyna z czarnymi włosami w kitlu. Stali do niej tyłem. Dziewczyna zaaferowana wpatrywała się w coś co pokazywał jej chłopak.
- Podoba Ci się? – Zapytał egzorcysta z nadzieją.
- Oh, jejku jest prześliczny! Masz naprawdę dobry gust, Allen! – Odpowiedziała dziewczyna podnosząc do góry błyskotkę. Był to mały pierścionek. Lee wydała zduszony krzyk i wycofała się zanim, którekolwiek z tej dwójki zdążyło ją zauważyć. Cała się trzęsła, ominęła szerokim łukiem świetlicę zapominając całkowicie o spokoju, jaki ogarniał ją jeszcze parę minut temu. Była jednym wielkim kłębkiem emocji i nerwów. Nie wiedziała, które weźmie nad nią górę, ani kiedy to nastąpi. Szła nachmurzona prosto przed siebie. Dopiero spotkanie z Mirandą pomogło jej się opanować na tyle, że ludzie nie uciekali, gdy znaleźli się w jej polu widzenia.
- Lenalee, co się dzieje? – Zapytała zmartwiona przyjaciółka.
- Lou Fa się dzieje – odpowiedziała chłodno.
- Chodź, porozmawiamy na osobności – Lotto otoczyła przyjaciółkę ramieniem i zaprowadziła do swojego pokoju. Dopiero tam puściła tama. Płacząca egzorcystka usiadła na łóżku przytulając się do poduszki. – Co się stało? Znowu miałyście sprzeczkę? – Zapytała Miranda siadając obok fioletowookiej.
- Żeby to była kłótnia – powiedziała naburmuszona – to jest wojna i przegrałam.
- W jaki sposób? – Brunetka spytała zaskoczona. Lee opowiedziała jej co zobaczyła w bibliotece.
- Jak ten dureń śmiał! Co w niej niby jest takiego?! Nie dba o siebie, siedzi cały dzień za biurkiem, leni się i jedyne, co jej wychodzi to maślane oczy do Allena – powiedziała wściekła Lena wyżywając się na poduszce.
- To pewnie nic takiego – Lotto próbowała uspokoić przyjaciółkę.
- To był pierścionek Mirando. Srebrny PIERŚCIONEK! – powiedziała dobitnie.
- Przynajmniej spróbuj ochłonąć. Spotkaj się z nim i spróbuj wyjaśnić sytuację…
- Nie mam zamiaru się z nim dzisiaj widzieć – odparła zła kładąc się na łóżku – niech zginie i przepadnie.
- Nie myślisz tak, swoją drogą to Allen nie miał wrócić dopiero jutro?
- Tak zapowiedział Komuiemu – odezwała się Chinka z głową w poduszce – widocznie udało mu się wcześniej, aby się spotkać z tą suką.
- Eh… jestem pewna, że to nieporozumienie – powiedziała Lotto głaszcząc Lenalee po głowie – zapytaj go, na pewno wszystko Ci wytłumaczy.
- Nie chcę słuchać jego wyjaśnień, wiem co widziałam. Ty z Mariem nie masz problemów – powiedziała naburmuszona.
- No cóż, nasze sytuacje są różne, zgodzę się… ale nie trać wiary. Na pewno jest tego inne wytłumaczenie. Jedna jaskółka wiosny nie czyni.
- Co mówisz? – Egzorcystka podniosła się na łokciach.
- Żebyś zbyt pochopnie nie spisywała go na straty. Może to naprawdę tylko zbieg jakiś okoliczności? Nigdy nic nie wiadomo. – Ciemnowłosa zastanowiła się nad propozycją przyjaciółki. Była na niego zła, czuła się okropnie z tym co widziała, ale rzeczywiście miała za mało informacji, aby być przekonana w stu procentach o jego winie. Jednak zakochana kobieta jest zdolna do wszystkiego, a ona była zadurzona po uszy, tak samo jak Lou Fa.
- Nic nie usprawiedliwia takiego zachowania – powiedziała na głos butnie – jestem na niego zła i nic tego nie zmieni. – Miranda tylko cicho westchnęła i zaczęła rozmowę na inny temat. Lenalee z początku się dąsała, ale ostatecznie wciągnęła się w rozmowę o ubraniach i innych pierdołach. Z pokoju przyjaciółki wyszła dopiero późnym popołudniem, na obiad.
W jadalni było pełno ludzi, więc gdy szła z tacą uważnie rozglądała się za jakimkolwiek wolnym miejscem. Przeczesywała wzrokiem cały obszar stołówki, gdy zobaczyła, jak młody Hearst wymachuje do niej przyjaźnie ręką. Odmachała mu ruszając w tamtym kierunku. Siedział przy jednym z ostatnich stołów, przy których ostało się kilka wolnych miejsc.
- Witaj Lenalee.
- Cześć Timothy – pozdrowiła go radośnie – co słychać?
- Byłem ostatnio w sierocińcu – powiedział zajadając zupę – a u Ciebie?
- Wczoraj wróciłam z misji cała poobijana, co słychać u Matki Przełożonej?
- Można się przysiąść? – Zapytał łagodny głos innego chłopaka.
- Proszę – odpowiedział młody egzorcysta przesuwając się odrobinę. Chwilę później obok niego znajdowała się wysoka sterta talerzy pełnych jedzenia. – Zmarła kilka miesięcy temu, ale w sierocińcu  już wszystko w porządku – zrelacjonował chłopak niezauważalnie smutniejąc.
- Przykro mi, przyjmij moje kondolencje – powiedziała kobieta łapiąc chłopca za dłoń.
- Dziękuję. A co z Panem Generałem? – Zapytał trójoki nowo przybyłego do stołu.
- Nadal nie jestem przyzwyczajony do tego tytułu – powiedział białowłosy, który już miał zjedzoną połowę potraw, które ze sobą przyniósł – a tak to nie ma większej różnicy.
- No jasne, że nie ma, casanowo – mruknęła pod nosem dziewczyna. Szarooki spojrzał na nią zdziwiony, ale ona go zignorowała. Jadła dalej skupiona na własnym posiłku.
- Coś się stało, Lenalee?
- Nic takiego, wszystko po staremu – odpowiedziała nie podnosząc wzroku.
- Na pewno? Jak na dłoni widać, że coś Cię trapi…
- Wszystko w porządku, imbecylu jeden! – Odparła głośniej zaciskając dłonie w pięści. – Dziękuję za posiłek – wstała od stołu i z niedojedzoną potrawą udała się do miejsca, gdzie odkładali brudne naczynia.
- Fiu… ciekawe co ją tak rozjuszyło – powiedział zaskoczony Timothy.
- Żebym ja to wiedział – dopowiedział Walker śledząc wzrokiem dziewczynę. Gdy zniknęła z jadalni wrócił do jedzenia, ale nie miał już takiego apetytu, jak wcześniej.  Po skończonym posiłku Allen udał się na salę treningową. Był zatopiony w myślach. Lenalee wyraźnie była na niego zła, a on nie miał pojęcia czemu. Przecież zobaczył się z nią dopiero na stołówce. Wchodząc na salę zobaczył długowłosą egzorcystkę zawzięcie walczącą z wyimaginowanym przeciwnikiem. Pot lał się praktycznie z niej całej. Nieśmiało wszedł do pomieszczenia, ale nie wiedząc zbytnio, co robić dalej stanął pod ścianą i ją obserwował. Zawsze podziwiał, że potrafiła zachować tyle gracji w każdym swoim ruchu. Z wyglądu mogła przypominać zwykłą, delikatną kobietę, ale on wiedział, że lepiej z nią nie zadzierać. W pewnym momencie Lenalee odwróciła się w jego stronę i zgrabnie wylądowała tuż przed nim.
- Coś chcesz?
- Em… ja… - zabrakło mu słów, zimne spojrzenie jej oczu skutecznie pozbawiło go mowy. Jednak po chwili się opamiętał – chciałem z Tobą o czymś porozmawiać.
- Jestem zajęta.
- Później, na osobności.
- Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać.
- O co Ci chodzi, ewidentnie jesteś na mnie zła. Nie masz zamiaru mi powiedzieć czemu? – Zapytał z wyrzutem zatrzymując ją przed wyjściem.
- Dobrze wiesz czemu. Widziałam rano Ciebie i Lou Fę w bibliotece. Więc, wydaje mi się, że nie mamy już o czym rozmawiać – powiedziała chłodno i wyniośle. Trzęsąc się ze złości opuściła salę zostawiając chłopaka samego.

- Lenalee! – Zawołał za nią, ale ona już zniknęła z zakrętem. – Co ja mam teraz zrobić? – Zapytał swojego golema wyciągając z kieszeni płaszcza małe, czarne, eleganckie pudełeczko.

3 komentarze:

  1. czyżby to były wspomnienia o Allenie i Lenalee ? bo z tego co pamiętam to oni nie żyją ? ale ciekawe jest to jak potoczyły się losy starszych egzorcystów za nim pojawiła się młodzież :) pozdrawiam i czekam na więcej fanka 12 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, Lena, Lena. Założę się, że wszyscy dookoła wiedzą, o co chodzi, ale nic nie mówią. Naprawdę... Choć Allen nie lepszy widzę. Nie "co mam teraz zrobić", tylko trzeba to zrobić i już.
    Lavi jak zwykle zero wyczucia, chociaż prędzej takich tekstów spodziewałabym się po Kandzie, bo ten to w ogóle nie wie, jak z kobietami rozmawiać.
    Miło, że postanowiłaś poświęcić trochę czasu również przeszłości. Fajna odskocznia, choć szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdybyś na początku rozdziału zaznaczyła, że cofamy się w czasie. Potem wątpliwości się rozwiewają, ale to taka drobna uwaga.
    Czekam na następny i pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń