Dzień zaczął się dla niej jak
zawsze. Pierwsze promienie słońca, które dotarły do jej twarzy, zmusiły ją do
otworzenia oczu. Z łagodnym westchnięciem usiadła na łóżku i przeciągnęła się
kilkakrotnie. Była przyzwyczajona do pobudki o tak wczesnej porze. Dzisiaj też
obudziła się wcześnie rano, choć dopiero co wróciła z misji. Wstała z łóżka i
ziewając rozejrzała się po pokoju. Skromne pomieszczenie z biurkiem, łóżkiem i
innymi niezbędnymi meblami. Jedynym dodatkowym był duży fotel, który trzymała
pod wysokim oknem. Na podłodze tuż przy drzwiach leżała walizka, którą tam
rzuciła poprzedniego wieczoru. Na oparciu krzesła wisiał niedbale odłożony
mundur dziewczyny. Chwyciła się za głowę, która ją przed chwilą rozbolała. Z
cichym stęknięciem zabrała z szafy świeże ubrania i weszła do łazienki. Małe
pomieszczenie z podstawowym wyposażeniem, wystarczającym , aby zmyć z siebie
trudy odbytej podróży i załatwić codzienne potrzeby. Egzorcyści wspólną mieli
jedynie pralnię, którą dzielili wszyscy mieszkańcy Kwatery Głównej.
Dziewczyna z niebywałą ulgą i
szczęściem zanurzyła się po nos w ciepłej wodzie. Czuła, jak jej zmęczone
ciało, nareszcie nabiera odpowiedniego dla siebie odpoczynku. Rozluźniła
wszystkie mięśnie i pozwoliła błądzić myślom, gdzie tylko chcą. Przestała myśleć
o obowiązkach, o ostatnich wydarzeniach i wszystkim, co mogłoby w jakiś sposób
ją wyciągnąć z tego błogiego stanu ducha. Uspokoiła oddech i cieszyła się
łagodnym zapachem soli do kąpieli. Mimowolnie wróciła pamięcią do ostatniego
zadania. Nie spiesząc się zmywała brud ze swojego ciała czując ulgę, że ma to
już za sobą. Cały tydzień spędziła w lesie, była odcięta od wsparcia i musiała
sama sobie poradzić. Gdy skończyły się jej zapasy, jadła to, co znalazła, piła
wodę ze źródła, gdy tylko miała na to szansę. Na palcach jednej ręki była w
stanie policzyć momenty, kiedy pozwoliła sobie na dłuższy, kilkugodzinny sen i
jakiś relaks. Choć i tak nie była to taka forma odpoczynku, jakiej
potrzebowała. Nerwy miła cały czas napięte. Nasłuchiwała jakiegokolwiek odgłosu
nie należącego do przyrody. Każdy chrzęst w trawie, trzask gałęzi, poderwanie
się ptaków do lotu odbierała jako potencjalną oznakę zagrożenia. Las był bardzo
gęsty, a to utrudniało zadanie. W ciemnościach nie widziała dobrze, więc
musiała zdawać się na instynkt w głównej mierze, gdyż nawet w południe
widoczność nie należała do najlepszych. Jak zawsze musiała pozbyć się Akum,
zabawek Earla zrodzonych z ludzkiej tęsknoty za bliskimi. Tym razem miała do
czynienia z cała gromadą stworów, na które jak magnes działała srebrna odznaka
egzorcystki mieniąca się nawet w najgorszym oświetleniu. Po pierwszym dniu walk
zorientowała się, że jest ich za dużo, jak dla jednego Apostoła, ale nie mogła
wezwać pomocy. Jej golem uległ uszkodzeniu już przy pierwszym starciu, co
spowodowało, że utraciła kontakt z Zakonem. Cały tydzień, od rana do późnej
nocy, musiała mierzyć się z przeciwnikami, którzy nie dawali ani chwili
spokoju. Każde jej działanie przynosiło odwet. Zniszczyła jedną, dwie kolejne
ją namierzyły, uciekła im, znalazły ją inne, zaatakowała, chybiła, robiła uniki
przed kontratakiem, lądowała na drzewach, w błocie, na trawie, czy w krzakach,
aby natychmiast się stamtąd podnieść i wrócić na pole walki. Wzbijała się
wysoko w niebo, aby z niesamowitą prędkością uderzyć w potwory i tym samym
zbliżając się do końca zadania. Problemem dla niej nie były ataki, czy poziomy
zaawansowania Akum, największą przeszkodą i utrudnieniem byłą ich ilość.
Znacznie wykraczała przeciętne zagęszczenie tych „istot” na jakimś obszarze. W dodatku
wszystkie jakby czekały tylko na nią. Czuła się jak w pułapce, jakby wpadła w
zasadzkę przygotowaną specjalnie dla niej. Nienawidziła tego uczucia osaczenia,
że jest czyjąś marionetką.
- To nie tak – powiedziała
głośno do siebie z głębokim westchnieniem.
Tamta
sytuacja nie różniła się niczym więcej oprócz ilością przeciwników. Przecież
zawsze to ona skupia uwagę. Musi, egzorcyści przyciągają uwagę otoczenia,
wyróżniają się z tłumu, aby chronić cywili, a ona jest jedną z nich. Ma ich
chronić przed niechybną śmiercią, przed złem, jakie na nich czyha. To jej
obowiązek, jej zadanie. Zaakceptowała je, choć nie było łatwo. Nigdy nie
zapomni ile poświęciła dla tego celu, czy też raczej, jak wiele ją to
kosztowało. Dzieciństwo nie wspominała najlepiej, bez rodziców, zabrana siłą od
brata, przechodziła psychiczne katusze więziona na terenie Zakonu. Tylko
dlatego, że je miała. Że już jako małe dziecko zsynchronizowała się z Innocence
oraz z powodu obsesji rządzącego organizacją. Tak, choć była już dorosłą
kobietą to obraz lub samo wspomnienie jego nazwisko budziło w niej strach o
wiele większy niż ten, który pojawiał się podczas misji, gdy kładła na szali
własne życie. Tak głębokie rany pozostawiają ślad na długo. Kilka lat temu,
znów się pojawił przerywając spokojne życie, jakie prowadziła z przyjaciółmi.
Pojawił się w najgorszym momencie, jaki mogła sobie wyobrazić. Byli w rozsypce,
dopiero co wrócili z największej bitwy tej wojny. Otarli się o śmierć, wszyscy
bez wyjątków. Nie zdążyli dojść do siebie, a on wprowadził jeszcze większy
chaos. Zaczął rozbijać ich grupę, a potem jak grom z jasnego nieba posypały się
inne złe wieści. Allen miał w sobie Czternastego, który zagrażał wszystkim –
egzorcystom jak i Noah w ten sam sposób – ją uznano za osobę, która posiada
Serce, zaczęły się ujawniać wszystkie brudy Zakonu, które swego czasu zostały
zamiecione pod dywan. Dopiero od jakiegoś roku panował względny spokój.
Cicho westchnęła i zaczęła się
ubierać. Nie miała pojęcia skąd u niej tak ponury nastrój. Od dawna nie spała
tak dobrze - bez żadnego koszmaru, a te polubiły ostatnio jej towarzystwo.
Zapięła zamek przy spódnicy i sprawdziła czy kurtka od munduru dobrze leży.
Poprawiła kilka ozdób na okryciu, po czym z uśmiechem spojrzała w lustro. Włosy
nareszcie jej odrosły, dwa, wysokie kucyki sięgały prawie do wcięcia w talii.
Lubiła je czesać, sama sobie bardziej się podobała z tą długością. Złapała się
na tym, że zastanawiała się nad makijażem. Śmiejąc się z tego tylko
potraktowała rzęsy tuszem.
Wyszła ze swojego pokoju i spokojnie
schodziła niżej. Przyswajała odgłosy budzącej się ze snu Kwatery Głównej.
Pochrapywania współtowarzyszy, szelest kartek, pospieszne kroki, to wszystko
odpędzało od niej złe myśli.
- Lenalee!
- Lavi, jak się masz? - Zapytała
rudzielca, który zmaterializował się tuż za nią.
- Nie narzekam, a jak Twoja
ostatnia misja? Martwiliśmy się.
- Poradziłam sobie nie najgorzej
- odparła wskazując zabandażowaną rękę - to tylko tak źle wygląda - dodała z
uśmiechem.
- To po co bandaż... z resztą to
nie mnie będzie to gryźć do następnego rana.
- Mój brat już to widział.
- Pewnie bez łez i tak się nie
obeszło.
- Mój brat jest nadopiekuńczy –
powiedziała zrezygnowana.
- Nie da się ukryć. Jakie plany
na dziś?
- Odpocząć. Pomożesz mi przy
roznoszeniu kawy? - Zapytała, gdy wraz z przyjacielem znalazła się przed
drzwiami do jadalni.
- Z chęcią, ale może najpierw
śniadanie?
- Czemu nie?
Dwójka egzorcystów weszła do
pomieszczenia z uśmiechami na twarzy, wymieniali się uwagami na różne tematy.
Niekoniecznie powiązanymi z ich pracą. Przy stolikach siedzieli przede
wszystkim naukowcy, korzystający z wykradzionych wolnych chwil od pracy oraz
poszukiwacze, którzy ładowali baterie przed podróżą albo odpoczywali po
powrocie. Lenalee podeszła z Lavim do lady zapominając o porannym nieprzyjemnym
samopoczuciu. Przywitał ich jak zawsze Jerry, wysoki mulat z dredami
zawiązanymi do tyłu, którego niepodzielnym królestwem była kuchnia. Zawsze z
wielką przyjemnością obsługiwał każdego, kto do niego przyszedł. Nie ważne o
jakiej porze dnia czy nocy. Jedyne, czego nie mógł znieść to drugiego szefa
kuchni, który kręciłby się w jego okolicy. Już raz to przerabiali i nie chcieli
tego powtarzać.
- Witajcie, co dla was?
- Jajecznica.
- Naleśniki z czekoladą -
powiedziała dziewczyna. Lavi puścił do niej oko, ale nic sobie z tego nie
zrobiła.
- Skończyłaś z dietą? A może
znalazłaś inny sposób na pozbywanie się nadmiernych kalorii... - zielonooki
poczuł obcas na swojej stopie.
- Oj, przepraszam - powiedziała
wyraźnie nie w humorze - nie jestem gruba. Potrafię o siebie zadbać. - Nadąsana
postawiła tacę na stół obok porcji kogoś innego.
- Lenalee, daj spokój, nie
chciałem Cię urazić - powiedział Lavi siadając naprzeciwko Chinki.
- Co tym razem powiedziałeś nie
tak? - Zapytał Crowley po krótkim powitaniu z przyjaciółmi.
- Tylko skomentowałem wybór
śniadania.
- Nie jestem pewien, czy tylko...
- wampir zawahał się pod koniec wypowiedzi. Wszyscy zauważyli, że Lee od
jakiegoś czasu o wiele bardziej uważała na swój wygląd niż wcześniej. Szybko
skojarzyli, że nie jest to zachowanie biorące się z powietrza. Była kobietą i
nikt tego nie negował, więc naturalne było że pewnych tematów nie poruszali.
Choćby tak prozaicznego, jak czyjaś dieta.
- Słyszałem, że wróciłaś późno w
nocy. Nie wolałabyś dłużej pospać? - Zapytał Arystar próbując odciągnąć uwagę
dziewczyny od drażliwego tematu.
- Nie, przyzwyczaiłam się do tak
wczesnej pobudki - powiedziała pałaszując stos naleśników stojący na tacy przed
nią, - a co Ciebie tak wcześnie obudziło?
- Mam coś do zrobienia -
odpowiedział wymijająco.
Trójka przyjaciół jadła spokojnie
dalej, a w miarę upływu czasu stołówka zaczęła się zapełniać innymi. W pewnym
momencie Lenalee podniosła się z miejsca i pożegnała z przyjaciółmi. Poszła
odstawić naczynia i weszła na zaplecze kuchenne, gdzie czekał na nią już
wcześniej przygotowany dzban na kawę. Uśmiechnęła się tylko w podzięce do
Jerry’ego i zaczęła przygotowywać świeży, czarny napój dla sekcji naukowej.
Część rozlała do kubków, a inną do dzbanka i wielkiego termosu, po czym
wstawiła wszystko na metalowy wózek. Wyszła z kuchni, nawet nie patrząc na
Laviego, który skakał wokół niej cały czas przepraszając.
- No dobra, już – powiedziała
śmiejąc się, gdy królik zaczął (dosłownie!) stawać na głowie, aby mu wybaczyła.
- Myślałem, że największym
klaunem jest Moyashi, ale jak widzę i ty zacząłeś się tak zachowywać – odezwał
się poważny głos zza filara.
- Yuu, dobrze Cię widzieć.
- Cześć Kanda.
- Nie nazywaj mnie Yuu, ty durnowaty
króliku – powiedział granatowowłosy podsuwając rudzielcowi ostrze swojej broni
pod brodę.
- No już, spokojnie – Lenalee
próbowała załagodzić sytuację. Udało jej się, Kanda schował swój miecz z cichym
prychnięciem i się oddalił.
- Ostatnio jest jeszcze bardziej
nerwowy niż zwykle.
- Może misje nie idą mu pomyślnie.
- Sądzę, że mu się raczej nie
podoba praca generała – powiedział Lavi.
- Może, Kanda zawsze wolał
samotny trening – powiedziała Lenalee wspominając, jak sama kilkakrotnie
zakłóciła mu spokój prowadząc monolog, gdy ten medytował.
- Szybko to jego ucznia tutaj nie
spotkamy. O ile któryś przy nim przeżyje – Junior westchnął ciężko.
- Nie będzie tak źle.
- O, Lenalee! – Odezwał się
zadowolony głos jednego z naukowców. To skutecznie zakończyło rozmowę
przyjaciół, którzy po chwili byli zajęci rozdawaniem kubków z parującą kawą.
Obeszli cały wydział, aby na końcu zawitać do gabinetu Komuiego.
- Przyniosłam Ci kawę… - zaczęła
spokojnie, gdy poczuła jak mężczyzna wiesza jej się na szyi. – Znowu zasnąłeś
przy telefonie, oj braciszku…
- Lenalee! Jak możesz mnie
zostawiać samegoooooooo! – Rozpłakał jej się na ramieniu, dziewczyna tylko
wzięła drewnianą deskę z wózka i uderzyła go w głowę.
- Zachowuj się – odparła urażona
– jestem już dorosła, mam prawo robić, co chcę.
- Przepraszam Lenalee, ale to
jedyny sposób, aby go obudzić – powiedział z przepraszającym uśmiechem Reever.
- Niestety, nie gniewam się –
odpowiedziała próbując strząsnąć Komuiego ze swojej kostki. – Nii-san, skończ
już!
Bite półgodziny zajęło im
uspokajanie dowódcy sekcji. Najpierw błaganiami, prośbami, aż w końcu Lenalee
musiała przystać na kilka żądań brata. Nie wszystkie jej się uśmiechały, ale
pomogły wrócić Komuiemu do jego poważniejszego siebie. Dopiero wtedy
zielonowłosa mogła spokojnie wyjść z gabinetu zostawiając go z Reeverem, który
jak co dzień musiał znosić wszystkie humory swojego szefa i przyjaciela. Lavi
szedł przez chwilę w ciszy. Gdy upewnił się, że oddalili się z egzorcystką na
bezpieczną odległość od pomieszczenia odważył się zadać pytanie, które
nurtowało go od pobudki Komuiego.
- Em, Lenalee… nie uważasz, że
Twój brat… dziwnie się zachował?
- Przecież zawsze tak robi –
powiedziała zdumiona pytaniem towarzysza.
- No tak, ale patrząc na to, że
ty i… no wiesz…
- N-nie powiedziałam mu –
powiedziała lekko zarumieniona – t-tak jest bezpieczniej.
- Dla niego?
- I dla mnie – powiedziała
poważniej – on nadal śledzi każdy ruch. Co wie mój brat to on prędzej czy
później też.
- To nie jest powód – powiedział
Lavi poważnie. Lenalee zatrzymała wózek na środku korytarza i zastanowiła się
nad dalszym ciągnięciem tej rozmowy. W końcu głośno westchnęła próbując się
uspokoić. Dobrze wiedziała w co się pakuje, więc czemu nadal się boi?
Potrząsnęła delikatnie głową, po czym wróciła myślami do uwagi młodego
Kronikarza.
- Dobrze wiesz, czemu lepiej
trzymać takie rzeczy w sekrecie – odpowiedziała – taką podjęliśmy wspólnie
decyzję i tego się trzymamy. Co prawda zachowanie mojego brata też ma na to
duży wpływ...
- Komui groźniejszy od Noah –
zaśmiał się Lavi. Lenalee również się roześmiała.
Z uśmiechem na twarzy wróciła do
kuchni oddając wózek. Potem z lżejszym sercem udała się w stronę świetlicy.
Przechodząc obok biblioteki usłyszała czyjąś rozmowę. Ciekawa zajrzała do
środka, aby dowiedzieć się o co chodzi. O tej porze biblioteka świeciła raczej
pustkami, więc szybko znalazła dwójkę, która zrobiła całe zamieszanie. Pomiędzy
regałami w jednym z krańców biblioteki, stały dwie młode osoby. Białowłosy
chłopak i dziewczyna z czarnymi włosami w kitlu. Stali do niej tyłem.
Dziewczyna zaaferowana wpatrywała się w coś co pokazywał jej chłopak.
- Podoba Ci się? – Zapytał
egzorcysta z nadzieją.
- Oh, jejku jest prześliczny!
Masz naprawdę dobry gust, Allen! – Odpowiedziała dziewczyna podnosząc do góry
błyskotkę. Był to mały pierścionek. Lee wydała zduszony krzyk i wycofała się
zanim, którekolwiek z tej dwójki zdążyło ją zauważyć. Cała się trzęsła, ominęła
szerokim łukiem świetlicę zapominając całkowicie o spokoju, jaki ogarniał ją
jeszcze parę minut temu. Była jednym wielkim kłębkiem emocji i nerwów. Nie
wiedziała, które weźmie nad nią górę, ani kiedy to nastąpi. Szła nachmurzona
prosto przed siebie. Dopiero spotkanie z Mirandą pomogło jej się opanować na
tyle, że ludzie nie uciekali, gdy znaleźli się w jej polu widzenia.
- Lenalee, co się dzieje? –
Zapytała zmartwiona przyjaciółka.
- Lou Fa się dzieje –
odpowiedziała chłodno.
- Chodź, porozmawiamy na
osobności – Lotto otoczyła przyjaciółkę ramieniem i zaprowadziła do swojego
pokoju. Dopiero tam puściła tama. Płacząca egzorcystka usiadła na łóżku
przytulając się do poduszki. – Co się stało? Znowu miałyście sprzeczkę? –
Zapytała Miranda siadając obok fioletowookiej.
- Żeby to była kłótnia –
powiedziała naburmuszona – to jest wojna i przegrałam.
- W jaki sposób? – Brunetka
spytała zaskoczona. Lee opowiedziała jej co zobaczyła w bibliotece.
- Jak ten dureń śmiał! Co w niej
niby jest takiego?! Nie dba o siebie, siedzi cały dzień za biurkiem, leni się i
jedyne, co jej wychodzi to maślane oczy do Allena – powiedziała wściekła Lena
wyżywając się na poduszce.
- To pewnie nic takiego – Lotto
próbowała uspokoić przyjaciółkę.
- To był pierścionek Mirando.
Srebrny PIERŚCIONEK! – powiedziała dobitnie.
- Przynajmniej spróbuj ochłonąć.
Spotkaj się z nim i spróbuj wyjaśnić sytuację…
- Nie mam zamiaru się z nim
dzisiaj widzieć – odparła zła kładąc się na łóżku – niech zginie i przepadnie.
- Nie myślisz tak, swoją drogą to
Allen nie miał wrócić dopiero jutro?
- Tak zapowiedział Komuiemu –
odezwała się Chinka z głową w poduszce – widocznie udało mu się wcześniej, aby
się spotkać z tą suką.
- Eh… jestem pewna, że to
nieporozumienie – powiedziała Lotto głaszcząc Lenalee po głowie – zapytaj go,
na pewno wszystko Ci wytłumaczy.
- Nie chcę słuchać jego
wyjaśnień, wiem co widziałam. Ty z Mariem nie masz problemów – powiedziała
naburmuszona.
- No cóż, nasze sytuacje są
różne, zgodzę się… ale nie trać wiary. Na pewno jest tego inne wytłumaczenie.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni.
- Co mówisz? – Egzorcystka
podniosła się na łokciach.
- Żebyś zbyt pochopnie nie
spisywała go na straty. Może to naprawdę tylko zbieg jakiś okoliczności? Nigdy
nic nie wiadomo. – Ciemnowłosa zastanowiła się nad propozycją przyjaciółki.
Była na niego zła, czuła się okropnie z tym co widziała, ale rzeczywiście miała
za mało informacji, aby być przekonana w stu procentach o jego winie. Jednak
zakochana kobieta jest zdolna do wszystkiego, a ona była zadurzona po uszy, tak
samo jak Lou Fa.
- Nic nie usprawiedliwia takiego
zachowania – powiedziała na głos butnie – jestem na niego zła i nic tego nie
zmieni. – Miranda tylko cicho westchnęła i zaczęła rozmowę na inny temat.
Lenalee z początku się dąsała, ale ostatecznie wciągnęła się w rozmowę o
ubraniach i innych pierdołach. Z pokoju przyjaciółki wyszła dopiero późnym popołudniem,
na obiad.
W jadalni było pełno ludzi, więc
gdy szła z tacą uważnie rozglądała się za jakimkolwiek wolnym miejscem.
Przeczesywała wzrokiem cały obszar stołówki, gdy zobaczyła, jak młody Hearst
wymachuje do niej przyjaźnie ręką. Odmachała mu ruszając w tamtym kierunku.
Siedział przy jednym z ostatnich stołów, przy których ostało się kilka wolnych
miejsc.
- Witaj Lenalee.
- Cześć Timothy – pozdrowiła go
radośnie – co słychać?
- Byłem ostatnio w sierocińcu –
powiedział zajadając zupę – a u Ciebie?
- Wczoraj wróciłam z misji cała
poobijana, co słychać u Matki Przełożonej?
- Można się przysiąść? – Zapytał
łagodny głos innego chłopaka.
- Proszę – odpowiedział młody
egzorcysta przesuwając się odrobinę. Chwilę później obok niego znajdowała się
wysoka sterta talerzy pełnych jedzenia. – Zmarła kilka miesięcy temu, ale w
sierocińcu już wszystko w porządku – zrelacjonował chłopak niezauważalnie
smutniejąc.
- Przykro mi, przyjmij moje
kondolencje – powiedziała kobieta łapiąc chłopca za dłoń.
- Dziękuję. A co z Panem
Generałem? – Zapytał trójoki nowo przybyłego do stołu.
- Nadal nie jestem przyzwyczajony
do tego tytułu – powiedział białowłosy, który już miał zjedzoną połowę potraw,
które ze sobą przyniósł – a tak to nie ma większej różnicy.
- No jasne, że nie ma, casanowo –
mruknęła pod nosem dziewczyna. Szarooki spojrzał na nią zdziwiony, ale ona go
zignorowała. Jadła dalej skupiona na własnym posiłku.
- Coś się stało, Lenalee?
- Nic takiego, wszystko po
staremu – odpowiedziała nie podnosząc wzroku.
- Na pewno? Jak na dłoni widać,
że coś Cię trapi…
- Wszystko w porządku, imbecylu
jeden! – Odparła głośniej zaciskając dłonie w pięści. – Dziękuję za posiłek –
wstała od stołu i z niedojedzoną potrawą udała się do miejsca, gdzie odkładali
brudne naczynia.
- Fiu… ciekawe co ją tak
rozjuszyło – powiedział zaskoczony Timothy.
- Żebym ja to wiedział –
dopowiedział Walker śledząc wzrokiem dziewczynę. Gdy zniknęła z jadalni wrócił
do jedzenia, ale nie miał już takiego apetytu, jak wcześniej. Po
skończonym posiłku Allen udał się na salę treningową. Był zatopiony w myślach.
Lenalee wyraźnie była na niego zła, a on nie miał pojęcia czemu. Przecież
zobaczył się z nią dopiero na stołówce. Wchodząc na salę zobaczył długowłosą
egzorcystkę zawzięcie walczącą z wyimaginowanym przeciwnikiem. Pot lał się praktycznie
z niej całej. Nieśmiało wszedł do pomieszczenia, ale nie wiedząc zbytnio, co
robić dalej stanął pod ścianą i ją obserwował. Zawsze podziwiał, że potrafiła
zachować tyle gracji w każdym swoim ruchu. Z wyglądu mogła przypominać zwykłą,
delikatną kobietę, ale on wiedział, że lepiej z nią nie zadzierać. W pewnym
momencie Lenalee odwróciła się w jego stronę i zgrabnie wylądowała tuż przed
nim.
- Coś chcesz?
- Em… ja… - zabrakło mu słów,
zimne spojrzenie jej oczu skutecznie pozbawiło go mowy. Jednak po chwili się
opamiętał – chciałem z Tobą o czymś porozmawiać.
- Jestem zajęta.
- Później, na osobności.
- Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać.
- O co Ci chodzi, ewidentnie
jesteś na mnie zła. Nie masz zamiaru mi powiedzieć czemu? – Zapytał z wyrzutem
zatrzymując ją przed wyjściem.
- Dobrze wiesz czemu. Widziałam
rano Ciebie i Lou Fę w bibliotece. Więc, wydaje mi się, że nie mamy już o czym
rozmawiać – powiedziała chłodno i wyniośle. Trzęsąc się ze złości opuściła salę
zostawiając chłopaka samego.
- Lenalee! – Zawołał za nią, ale
ona już zniknęła z zakrętem. – Co ja mam teraz zrobić? – Zapytał swojego golema
wyciągając z kieszeni płaszcza małe, czarne, eleganckie pudełeczko.
czyżby to były wspomnienia o Allenie i Lenalee ? bo z tego co pamiętam to oni nie żyją ? ale ciekawe jest to jak potoczyły się losy starszych egzorcystów za nim pojawiła się młodzież :) pozdrawiam i czekam na więcej fanka 12 :)
OdpowiedzUsuńTak, to są krótkie wspominki ^^
UsuńEch, Lena, Lena. Założę się, że wszyscy dookoła wiedzą, o co chodzi, ale nic nie mówią. Naprawdę... Choć Allen nie lepszy widzę. Nie "co mam teraz zrobić", tylko trzeba to zrobić i już.
OdpowiedzUsuńLavi jak zwykle zero wyczucia, chociaż prędzej takich tekstów spodziewałabym się po Kandzie, bo ten to w ogóle nie wie, jak z kobietami rozmawiać.
Miło, że postanowiłaś poświęcić trochę czasu również przeszłości. Fajna odskocznia, choć szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdybyś na początku rozdziału zaznaczyła, że cofamy się w czasie. Potem wątpliwości się rozwiewają, ale to taka drobna uwaga.
Czekam na następny i pozdrawiam
Laurie