Następnego
ranka, grupa egzorcystów - niezbyt zadowolona - szła na odprawę do szefa
Azjatyckiej Sekcji Naukowej – Baka Changa. Mana, jak zwykle unikał
jakichkolwiek spojrzeń. Aleksander
trzymał ręce w kieszeni spodni i szedł w milczeniu. Morii zwykle wdana w
jakąś błahą dyskusję nie odezwała się nawet słowem do towarzyszy, a w ręce
trzymała otwartą podkładkę i co chwila dopisywała kolejne słowa do raportu.
Amon ze szczerą nienawiścią spoglądał na zielonowłosego, pozostałą dwójkę
ignorował. Za nimi szedł Genzo z Lavim i Mei Ling.
Każdy
napotkany naukowiec starał się, jak najszybciej zniknąć z pola widzenia
pierwszej czwórki. Napięta atmosfera w grupie zdawała się nie mieć końca, a
nawet można by zaryzykować stwierdzenie, że dopiero w tej chwili przeżywa swoje
apogeum.
Pierwszy
wszedł do gabinetu Mana, a za nim reszta.
-
Witajcie, mam nadzieję, że u was wszystko w porządku. Proszę weźcie i dołączcie
swoje wyniki badań do raportów. Komui kazał wam je przekazać. Powinniście jak
najszybciej wrócić do Kwatery Głównej. – Powiedział do grupy nastolatków. – Ty,
Mei Ling też możesz iść z nimi lub tutaj zostać. Komui dał Ci wolną rękę.
-
Zostanę tutaj, tam i tak na niewiele się zdam – powiedziała brązowowłosa z
lekkim uśmiechem.
-
Dobrze, przekażę Twoją decyzję. A co do was, Bookmanów…
-
Również wrócimy do Londynu – odpowiedział stanowczo Lavi – dziękujemy za
gościnę, ale nic nas tutaj już nie trzyma.
-
Rozumiem, w takim razie jedyne, o co proszę to wyruszenie jeszcze dzisiaj.
Komui, chciał abyście wrócili tak szybko, jak to możliwe. – Zgromadzeni tylko
przytaknęli i po krótkim, „do widzenia”, wyszli z pomieszczenia.
***
Jadalnia
Przy
najbardziej oddalonym ze stolików siedział Mana, przed nim piętrzyły się
przeróżne dania, a obok znajdowała się dość porządna sterta brudnych talerzy.
-
Na pewno to wszystko zjesz? – Zapytał ze zdziwieniem Aleksander, gdy podszedł
do towarzysza.
-
Oczywiście – odburknął – nie widzę przeszkód.
-
Nie za dużo tego? Wiesz, żebyś się przypadkiem nie przejadł… - przerwało mu
wściekłe spojrzenie drugiego chłopaka.
-
Nie musisz się o mnie martwić. Potrafię o siebie zadbać. Nie jestem małym
dzieckiem – powiedział swoim zwykłym oschłym tonem. – To raczej mnie dziwi, jak
potrafisz wyżyć na takiej marnej porcji.
Aleksander
spojrzał na swoją tacę. Na obiad zamówił sobie talerz spaghetti. Nie wydawało
mu się to „marną porcją”, jednak kiedy porównał to z ilością jedzenia Many
zaczął się zastanawiać, czy naprawdę mu tyle wystarcza.
-
Mnie się wydaje, że to ty wpakowujesz w siebie o wiele za dużo – odpowiedział
na spokojnie blondyn.
-
Znajdziecie miejsce i dla mnie? – Zapytała Morii podchodząc do stolika.
-
Tutaj jest wolne – powiedział zielonooki wskazując miejsce po swojej prawej.
-
Dzięki – brązowowłosa zajęła wskazane miejsce – Mana nie przesadzasz z
jedzeniem, aby trochę? – Zapytała nieśmiało, odpowiedziało jej wściekłe
spojrzenie szarych oczu. – Coś nie tak?
-
Sam dobrze wiem, ile zjem! Nie potrzebuję, aby co chwila mi to wytykano! Jem
tyle ile muszę! – Oburzył się. – Mam inny tryb Innocence niż wy i mnie zwykła
dieta nie pasuje – powiedział zły wracając do posiłku.
-
O widzę, że znowu się obżerasz – usłyszał zielonowłosy nad sobą – żebyś tylko
się nie przejadł – powiedział drugi blondyn klepiąc piętnastolatka w plecy.
-
Jeszcze ku*wa Ciebie tu zabrakło – warknął przez zęby. – Przyszedł Aleksander,
coś tam powiedział, ale nie przeszkadza. Potem Tanaki, a teraz kurde ty! Czy
wyście się serio uwzięli na mnie? Nie dacie człowiekowi nawet spokojnie zjeść!
– Powiedział wściekły. Nie dokończone jedzenie podał Timcanpy’emu, a sam wziął
brudne talerze. – Do zobaczenia za godzinę. A może uda nam się nie spotkać –
odparł odchodząc od stolika.
-
Co go dzisiaj ugryzło? – Zdziwił się Alek patrząc za odchodzącym egzorcystą.
-
Zawsze taki był – odpowiedziała Morii. – Czemu on mi musi zawsze mówić po
nazwisku – mruknęła pod nosem.
-
Ale dzisiaj wyjątkowo jest podminowany – powiedział szesnastolatek nie słysząc
drugiej części wypowiedzi koleżanki.
-
A weź się nim nie przejmuj – powiedział Amon zabierając się za swój posiłek – niech
sobie myśli, że jakkolwiek nas obchodzi.
-
Zaczynam się zastanawiać – powiedział Aleksander – który z was jest bardziej
zapatrzony w siebie. Ty, czy Mana.
***
Grupa
egzorcystów w ciszy szła przez las. Żadne z nich się nie odezwało ani słowem.
Wszyscy wyostrzyli swoje zmysły do maksimum. Starali się wyłapać choćby
najcichszy, podejrzany szmer. Żadne nie chciało dać się zaskoczyć, złapać znowu
w pułapkę. Słońce skryło się za pobliskimi górami, gdy znajdowali się przy
ostatniej linii drzew. Nie zatrzymali się ani na chwilę, nawet gdy wyszli z
lasu. Egzorcyści szli teraz zwartą grupą przez pole. Lavi nie umiejąc już
dłużej wytrzymać tak ponurej atmosfery zaczął cicho pogwizdywać. Od opuszczenia
przez nich Azjatyckiej Sekcji wraz z zaległymi raportami Baka minęło półtorej
dnia. Przez cały ten czas byli w podróży nie zatrzymali się ani na moment,
dopiero, gdy znaleźli się w pobliżu polany, na której kilka tygodni wcześniej
drużyna Many rozbiła swój popołudniowy obóz w drodze do Sekcji Badawczej.
-
Hej, co powiedzie na odpoczynek? – Zagadnął Bookman. – Nie jesteśmy przecież
maszynami, nasze ciała potrzebują odpoczynku.
-
Zatrzymamy się w mieście, będziemy tam nad ranem – powiedział martwym tonem
zielonowłosy.
-
Nie mów mi, że nie odczuwasz żadnego zmęczenia. Trzymanie cały czas szybkiego
tempa i wyostrzonych maksymalnie zmysłów wykańcza człowieka psychicznie i
fizycznie. Tylko niepotrzebnie się nadwyrężymy. Sen to podstawa naszej
egzystencji, rozłożymy się pod tamtym drzewem i podzielimy się na warty. Tak mi
podpowiada rozsądek – powiedział rudowłosy.
-
Niech będzie, ja będę pilnował pierwszy – powiedział zrezygnowany szarooki i
zboczył ze ścieżki.
Półgodziny
później jego towarzysze już spali. Zielonowłosy siedział na pobliskim kamieniu
i sondował wzrokiem otoczenie. Co jakiś czas spoglądał na niebo pod pretekstem
ataku z góry, choć tak naprawdę oglądał gwiazdy. Przypominało mu to czas
spędzony z ojcem. Gdy tylko sobie je przypomniał z jego oczu poleciały
pojedyncze łzy. Szybko je otarł, ale smutek nadal emanował od jego osoby. Po
jakimś czasie podszedł do niego Lavi.
-
Jak tam, nie czujesz się zmęczony? – Zagadnął go.
-
C-co? A nie, nic mi nie jest – odpowiedział wyrwany z rozmyślań.
-
O czym tak myślisz?
-
O niczym.
-
Na pewno? Czy przypadkiem nie myślisz znowu o rodzicach? – Spytał lekko
poważnym tonem.
-
Niczego przed Tobą nie ukryję, co? – Spytał spuszczając głowę.
-
W końcu jestem Twoim ojcem chrzestnym, choć nie wiem za jakie grzechy – Mana w
odpowiedzi zaśmiał się pod nosem. – Czyli jednak poczucie humoru w Tobie nie
umarło.
-
Nie jest ze mną tak źle – powiedział poważniejąc.
-
Co Cię tak bardzo trapi, hę?
-
Lavi powiedz… a nieważne – odparł machając ręką – chcesz coś ode mnie?
-
Martwię się o Ciebie. Nie izolujesz się od otoczenia, prawda?
-
Nie wiem, co przez to rozumiesz – odparł kładąc głowę na kolana.
-
Czemu nie chciałeś, aby wiedzieli kim jesteś?
-
Po co mieliby wiedzieć? Przyda im się na coś ta wiedza? Wątpię. Moje
pochodzenie jest nieistotnym faktem, którego nie trzeba rozgłaszać.
-
Nie uważasz, że zachowujesz się, jakby Twoi rodzice nic dla Ciebie nie
znaczyli? Czy naprawdę masz im tak wiele do zarzucenia, że się ich wypierasz?
-
Nie wypieram się ich – odburknął.
-
Ale uważasz, że nie ważnym faktem jest to kim byli.
-
Allen Walker i Lenalee Lee byli najlepszymi egzorcystami. Jeden z najmłodszych
generałów w historii i użytkowniczka Serca. Tyle wystarczy wiedzieć, prawda?
Reszta przecież jest nieważna.
-
Nie zgodzę się. Dobrze znasz ich historię, która do najspokojniejszych nie
należy. – Mana zbył to stwierdzenie milczeniem. – Idąc dalej Twoim tokiem
rozumowania to czy wasza egzystencja też jest nie ważna? Również uważasz, że
bez znaczenia są wasze życia? Wolałbyś nie przyjść na świat?
-
Wtedy oboje by żyli – mruknął niewyraźnie pod nosem.
-
Nie usłyszałem – powiedział Lavi przykładając dłoń do ucha.
-
Wtedy by nie zginęli, pasuje?! – Powiedział podnosząc głos. Rudowłosy zobaczył
powstrzymywane łzy chłopaka, a Manie puściły wewnętrzne hamulce. – Gdyby mnie
nie było oboje żyliby szczęśliwie! Może nawet to wszystko by się już nie
działo. Może i ona mogłaby być z nimi – dodał szeptem. – Byliby szczęśliwą,
kochającą rodziną wiodącą spokojne życie. Spełniliby swoje marzenia.
-
Spokojnie – powiedział Bookman obejmując go ramieniem – nie sądziłem, że to tak
głęboko w Tobie siedzi – odparł zmęczonym głosem. – Nie obwiniaj się. To
naprawdę nie ma sensu.
-
Wiem o tym – głos Many stał się lekko zachrypnięty.
-
Idź się przespać, zmienię Cię. To właśnie Tobie potrzeba teraz, jak najwięcej
odpoczynku. Przecież psychicznie się wykończysz, a Twoi rodzice nie chcą na to
patrzeć – puścił oko do chłopaka.
-
Nie trzeba.
-
To nie była propozycja tylko rozkaz, naprawdę o wiele lepiej zrobi Ci sen, niż
siedzenie tutaj i rozpamiętywanie.
-
Niech Ci będzie – powiedział zrezygnowany zsuwając się z kamienia – spokojnej
nocy.
-
Wzajemnie.
***
-
Mana wstawaj! – Krzyknął ktoś koło zielonowłosego.
Zdezorientowany
przetarł tylko oczy. Nadal nic nie widział, a po chwili złapał go potężny atak
kaszlu. Poczuł, jak ktoś go podnosi z ziemi. Odepchnął pomocną dłoń i uważniej
się rozejrzał. Obok niego stał, któryś z chłopaków. Nie był w stanie dokładnie
określić, który to, bo otaczała ich gęsta mgła. Trująca mgła, zdał sobie z tego
sprawę widząc, jak jego towarzysz z całych sił przyciska sobie do ust skrawek
materiału.
-
Zostaliśmy zaatakowani, khy khy.
-
Kto zaatakował?
-
Nie wiem, hyy khe khe Amon był na warcie khe khe, a obudził mnie krzyk Morii,
khe khe – chłopak upadł na kolana ciągle kaszląc.
-
Hej, wszystko w porządku?
-
Ta, khe khe dam sobie radę. Znajdź tylko źródło tego dymu, khe khe. Postaram Ci
się pomóc khy khy.
-
Lepiej nic więcej nie mów – powiedział Mana podchodząc do towarzysza.
Założył
sobie jego ramię na kark i uważniej zaczął się przyglądać otoczeniu. Nie
widział nic niepokojącego, jednak kaszel jego towarzysza przybierał na sile. Zielonowłosy
postanowił najpierw znaleźć wyjście z mgły, a potem zastanowić się nad
położeniem. Sytuację miał jasną, dzięki Innocence mógł tu być bez przeszkód przez
dłuższy czas, ale jego towarzysz właśnie walczył o przetrwanie.
–
Możesz iść? Nic nie mów – dodał, gdy zauważył, że ten lekko odsłania usta.
Manie odpowiedział przytakujący ruch głową towarzysza. To Genzo albo Aleksander; przemknęło chłopakowi przez myśl. Jednak
długo nie zaprzątał sobie tym głowy, jako swój główny cel postanowił
wyprowadzić kolegę z tego dymu.
Na
tyle szybko na ile mogli chłopcy oddalali się od drzewa. Uszli nieduży kawałek
drogi, gdy chłopak opierający się o Manę potknął się o coś i wywrócił.
-
P-przepraszam, khe khe, ale już nie daję rady khy khy.
-
Cicho siedź – powiedział zielonowłosy biorąc go na plecy – nie gadaj, bo się
jeszcze zatrujesz.
Mana,
wolniej niżby chciał, szedł dalej. Ani na chwilę nie przystawał szczególnie, że
czuł jak jego towarzysz opada z sił. Zakładając go sobie na plecy zauważył, że kolega
miał aktywowane Innocence. Małe zielone światełko świeciło tuż przy jego
twarzy. Jednak jego blask był za słaby, aby potwierdzić coś więcej niż Mana sam
się zorientował. Walkera martwił fakt, że te światełko robiło się coraz
słabsze. Jeśli dobrze rozumiem, to dzięki
niemu w jakiś sposób filtruje sobie powietrze, jednak, gdy się dezaktywuje nie
zostanie mu więcej niż dwie minuty. Muszę się śpieszyć – pomyślał
zielonowłosy, któremu również dym zaczął dawać się we znaki. Półgodziny późnej
Mana dojrzał przerzedzenie wśród trującej chmury.
-
Zaraz stąd wyjdziemy – powiedział z dosłyszalną nutką entuzjazmu w głosie,
jednak, gdy spojrzał na stan towarzysza zamarł. Innocence już praktycznie nie
świeciło, a chłopak był nieprzytomny. – Te, nie zasypiaj, zaraz będziesz mógł
wziąć spokojnie oddech. - Mana przyspieszył kroku.
Tuż
przed wyjściem, gdy Innocence jego towarzysza zgasło drogę zastąpiły mu dwie
Akumy, które od razu go zaatakowały. Aktywując własną broń zrzucił chłopaka z
pleców. Starał się odbić każdy nadlatujący pocisk, ale nie udawało mu się.
Kilka trafiło w jego lewą rękę. Inne przeleciały gdzieś koło głowy. Mana starał
się powstrzymać wydostające się na powierzchnię wspomnienia. Tak, znał taką
sytuację, ale z całych sił starał się nie myśleć o przeszłości. Skupił się na
swojej obecnej sytuacji. Sprintem rzucił się do przodu na dwa potwory, które go
atakowały. Tą po prawej przeciął bez zastanowienia, druga zdążyła się odsunąć
zanim i ją dosięgnęło ostrze-dłoń chłopaka. Mana gonił ją przez kilka minut
zanim w końcu wbił swój nóż w ciało Akumy. Natychmiast po tym podszedł do
swojego towarzysza, którego niefortunnie zostawił gdzieś na ziemi. Na szczęście
szybko go znalazł. Wyjście z obłoku nie zajęło mu dużo czasu. Zanim jednak
pozwolił sobie na odpoczynek odszedł kawałek od gęstej chmury gazu. Z ciężkim
oddechem rzucił się na trawę, a co za tym idzie i swoim kolegą. Przewrócił go
tylko na plecy, aby swobodniej mógł oddychać i sam się położył. Z zamkniętymi
oczami czekał aż i jego oddech się unormuje.
------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak wam się podobał ten rozdział? ^_^
Będę wdzięczna za jakikolwiek komentarz!
Będę wdzięczna za jakikolwiek komentarz!
Ale to jest za krótkie! XD
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Rose, za krótkie, ledwo co zaczęłam czytać a się skończyło :< xD Rozdział fajny, słodko Mana :3 + Tanaki mnie nie wkurzała O.o ^^/
OdpowiedzUsuń