Lavi siedział ze spuszczoną głową
nad rozłożonymi notatkami. W tle słyszał marudzącego pod nosem Genza, który
skarżył się na swoją pracę. Szelest kolejno przewracanych kartek i pióra
skrobiącego papier działał na nowego Bookmana kojąco. Uczniem się nie
przejmował, jego umysł był zajęty całkiem innymi sprawami. Podpierając głowę na
złączonych dłoniach swoimi szmaragdowymi oczami uważnie czytał – sam nie
wiedząc po raz, który z kolei - krótkie zdanie: „Nie zapomnij o naszej dzisiejszej rozmowie”. Zdanie samo w sobie
nie kryło niczego. Ot taka przypominajka o spotkaniu. Jednak to właśnie ono
dręczyło rudowłosego od kilku godzin.
W końcu z ciężkim westchnieniem
wstał, przeciągnął się, a potem wygonił czarnowłosego chłopaka do łóżka. Tamten
w ponurym nastroju dokończył zdanie w książce, zamknął ją z hukiem, szybko
zabrał swoje przyrządy i znikł za drzwiami sypialni. Gdy Mężczyzna został sam w
pokoju znowu zasiadł za biurkiem jednak tym razem wpatrywał się w okno poddając
analizie spotkanie, które odbyło się kilka godzin wcześniej.
Genzo został w pokoju, który
wynajmowali i przepisywał księgi. Była to jego kara za wszczęcie bójki z Maną
Walkerem. Lavi natomiast, aby uprzykrzyć uczniowi życie wybrał się na spacer,
gdyż czerwonookiemu zabronił wychodzenia z pomieszczenia bez wyraźnego
pozwolenia.
Był środek dnia, niedawno minęła dwunasta, więc mężczyzna nie
wyróżniał się wśród tłumu. Całe niebo było zasłonięte chmurami, ale nie
zapowiadało się na śnieżycę. Bookman szedł główną ulicą nie obawiając się
ataków na swoją osobę. Oznakę apostołów – różany krzyż - skutecznie skrywał
szalik, a czarne poncho sięgające mu do kolan nie robiło większego zamieszania
w turystycznej miejscowości. Ze spokojem spoglądał na każdy mijany zaułek i z
udawaną ciekawością przyglądał się wystawom sklepowym. Właśnie wyglądał przez
szybę jednej z kawiarni, gdy usłyszał za sobą znajomy głos.
- Moje kondolencje z powodu
śmierci mistrza – odezwał się poważnie mężczyzna.
- Nie wypada ich nie przyjąć –
odpowiedział poważnie przytakując rozmówcy. Odwracając się od razu wiedział, z kim
ma do czynienia. Długi, czarny płaszcz, wysoki kapelusz w tym samym kolorze
oraz biała chusta związana przy szyi zamiast krawatu.
- Dużo czasu minęło od czasu
naszego ostatniego spotkania… może się przejdziemy? – Zapytał grzecznie.
- Nie mam nic przeciwko –
powiedział Lavi wiedząc, że żadna wymówka mu nie pomoże.
Mężczyźni szli dalej w dół ulicy
prowadząc nic niewiążącą rozmowę. Dla osoby postronnej wyglądało to na zwykły
spacer dwojga znajomych. Jednak wychodząc poza miasto…
- No cóż skoro uprzejmościom stała
się zadość, to przejdźmy do rzeczy, Bookmanie – powiedział mężczyzna zapalając
papierosa.
- Co Cię tu sprowadza Tyki Mikku?
– Zapytał poważnie Lavi trzymając się na dystans.
- Szczerze… - powiedział
wypuszczając dym z ust – to ty. Dostałem zlecenie – powiedział wymachując kartą
z czarnym jokerem. – Odkąd Milenijny dowiedział się, że Serce istnieje w głowę
zachodzi, jak je zabrać. No cóż, nie dziwię się.
- Do czego zmierzasz? – Zapytał
podejrzliwie rudowłosy.
- No cóż… nie będę obijał w
bawełnę. Nie lubię tego – odparł ciemnoskóry mężczyzna z poważną miną. – Nasz
ród, choć niechętnie zwraca się do Ciebie, jako do osoby neutralnej o…
informacje.
- Jakie informacje? – Spytał nie
zdradzając swojego zaniepokojenia.
– Chodzi nam o Serce. Chcemy
wszystkich informacji, jakie o tym krysztale posiada Zakon… no i oczywiście,
całej Twojej wiedzy na ten temat - odpowiedział Tyki zakopując w śniegu
niedopałek.
- I myślicie, że od tak wam
pomogę? – Powiedział z niedowierzaniem rudzielec.
- No cóż… jesteśmy przygotowani na
każdą ewentualność – odparł z cichym westchnieniem – wiemy niemal o każdym
ruchu Twojego podopiecznego. W każdej chwili możemy się go pozbyć. Oczywiście
jego zniknięcie od razu wywołałoby burzę w Zakonie… chyba wiadomo, z jakiego
powodu?
- Tak – powiedział przez zęby Lavi
czując, jak zostaje z każdą chwilą przyparty do muru.
- Na początek, czy mógłbyś
powiedzieć…
Bookmana z rozmyślań wyrwało
walenie w drzwi. Z bardzo ciężkim westchnieniem wstał od stołu. Przeczesał
swoje włosy palcami ze znużeniem, po czym zaczął iść w kierunku hałasu, który
rozległ się ponownie.
- No już idę! Przecież się nie
rozdwoję! – Powiedział, gdy łomot zabrzmiał po raz trzeci w przeciągu pięciu
minut. – Czego dusza prag… - powiedział zdenerwowany urywając w połowie na
widok przybyszy.
Przed sobą zobaczył trójkę
nastolatków, którzy ledwo stali na nogach. Ciemnowłosy chłopak miał podbite oko
i kilka mniejszych ran na twarzy. Najwyższy z całej trójki również najlepiej
nie wyglądał. Włosy we wszystkich kierunkach i koszulę miał całą mokrą od potu.
Jednak najgorzej z nich wyglądała brązowowłosa dziewczyna niesiona przez
zielonookiego. Jej ręce wisiały bezwładnie, a na ramieniu, o który miała opartą
głowę znajdowały się ślady krwi niewchłoniętej już przez prowizoryczny bandaż
założony w tamtym miejscu. Na sobie zamiast własnego stroju miała kurtkę blondyna
i była nieprzytomna.
- Co wam się stało? – Zapytał Lavi
zamykając za przybyszami drzwi.
- Lepiej nie pytaj – odpowiedział
padnięty Amon kładąc ostrożnie Morii na kanapie przy asyście Many.
- Akumy w najmniej możliwym
momencie i Noah – powiedział przez zęby Walker.
- To znaczy?
- Morii miała bliskie spotkanie z
psychopatą, a potem został zaatakowany pociąg, którym jechaliśmy do jakiegoś
większego miasta. Wykoleił się kilka kilometrów stąd. Coś jeszcze musisz
wiedzieć Bookmanie? Bo aktualnie mamy jej rany na głowie – wskazał niedbale
złotooką na sofie.
- Mogłeś powiedzieć to grzeczniej,
Mana. No, ale pokażcie ją. Może będę w stanie wam pomóc.
- Mieliśmy szczęście, że akurat
zatrzymaliście się tutaj – powiedział Amon delikatnie odwijając skrawki
materiału z głowy dziewczyny.
- Szczęście, czy nie –
odpowiedział mężczyzna zakasując rękawy – Walker, zbudź Genza i przynieście mi
ciepłą wodę oraz opatrunki. – Wymieniony chłopak zniknął za wskazanymi
drzwiami. Po chwili było słychać czyjąś kłótnię. – Trzeba było dopowiedzieć, że
delikatnie – westchnął – a wracając do naszej rozmowy… Co to był za Noah?
- Nie wiem – odpowiedział blondyn
odkładając „bandaż” – nie przedstawił się, ani nawet nie ujawnił w żaden
szczególny sposób. Stał w cieniu i tylko się przyglądał atakowi Akum.
- Jesteście pewni z Maną, że nie
był to po prostu gap?
- On – odparł z akcentem –
twierdzi, że wyczuwa ich na kilometr, dzięki swojej ręce – blondyn wywrócił
oczami – pewnie kłamie.
- Rozumiem – odpowiedział poważnie
rudzielec. W tym samym czasie z pokoju obok wyszła pozostała dwójka.
- Przynieśliśmy Ci to o co
prosiłeś – odezwał się Mana.
- Który to był z Noah? – Zapytał
Lavi ignorując wypowiedź ciemnowłosego.
- Może tak najpierw dziękuję –
mruknął chłopak pod nosem, a później głośno odpowiedział – Tyki Mikk.
- Tyki, tak… - powtórzył Bookman
zasępiając się na chwilę – no cóż… idźcie spać. Jest już późno i macie długą
drogę za sobą. Rano zastanowimy się co dalej. – Powiedział wypychając chłopców
z powrotem za drzwi, które zamknął później z małym trzaskiem.
Wrócił do nieprzytomnej Morii.
Delikatnie ściągnął jej kurtkę, a potem jeszcze raz porządnie obejrzał jej
ciało w poszukiwaniu nawet najmniejszych ran. W zamyśleniu pokiwał tylko głową,
gdy nie znalazł żadnej więcej niż wcześniej mu wiadomych. Zamoczył ręcznik w
wodzie, obmył wszystkie zranione miejsca, a potem wziął do ręki opatrunki i
zabrał się za zakrywanie ran. Gdy skończył usiadł z powrotem przy biurku, ale
za nim znalazł pomysł - co zrobić z grupą Many - rozległo się ponowne pukanie do
drzwi. Z ciężkim westchnieniem poszedł
je otworzyć.
Na progu przed wejściem stał
Timothy i Aleksander. Obaj mieli podkrążone oczy, a niebieskowłosy cały się
trząsł. Blondyn podniósł zmęczony i dziwnie pusty wzrok na Bookmana.
- Przepraszamy, że tak późno, ale
czy możemy… - nie skończył zdania. Lavi bez słowa wpuścił ich do środka
wskazując krzesła. Po chwili wrócił do przybyszy z dwoma parującymi kubkami.
- Wypijcie – powiedział prosto
podając im napój. Oboje ostrożnie wzięli przedmioty w drżące dłonie. –
Powiedzcie, co wam się stało?
- Zabiłem go – powiedział, jak w
transie blondyn – to moja wina…
- O czym ty mówisz!? – Zdziwił się
Lavi odpowiedział mu tylko pusty wzrok chłopaka. Timothy w tym czasie wyciągnął
zawiniątko z kieszeni. – Nie mówcie, że to… - zaczął wstrząśnięty Bookman.
- …od Choujiego – skończył zdanie
trójoki martwym głosem. Rudzielec dopiero po chwili odzyskał głos.
- Wypijcie herbatę do końca, a
potem idźcie się położyć. Jeśli ktoś leży w moim łóżku, macie pełne prawo go z
niego zrzucić – powiedział siląc się na weselszy ton. Jednak nic on nie pomógł.
Pomiędzy mężczyznami zapadła cisza. Grobowa cisza. Bez najmniejszego szelestu
dwójka egzorcystów zniknęła za drzwiami do sypialni. – Co tu się dzieje, do
diaska? Najpierw Tyki, potem przyprowadzają mi ciężko ranną, aby potem pojawiła
się dwójka żywych trupów… i to w jeden
wieczór! Czy ja naprawdę mam się bawić w niańkę dla całego Zakonu! – Zdenerwował
się.
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał
się tępo w sufit opierając się o jedną ze ścian. Z ciężkim westchnieniem
poszedł w kierunku sypialni, żeby zobaczyć gdzie on będzie spał, kiedy jego
plany pokrzyżował telefon. Rzucił okiem na zegarek po czym przeklął siarczyście
– było wpół do pierwszej w nocy. Wściekły wypominał losowi to i tamto, po czym
podniósł słuchawkę.
- Czego?! – Warknął do aparatu.
- Przepraszam, że niepokoję o tak
późnej porze – odezwał się spokojnym głosem Reever – ale Komui nalegał, abym
jak najszybciej Ci przekazał pewne instrukcje.
- Słucham – odparł zmęczony biorąc
do ręki kartkę i ołówek.
- Po pierwsze chciał, abyś znalazł
z Genzem grupę Many i Choujiego – powiedział rzeczowo Wenham.
- To mam z głowy – odparł do
aparatu – wszyscy w ostatnich godzinach zwalili mi się na głowę.
- Rozumiem – odpowiedział
spokojnie rozmówca – O! Komui idzie zaraz Ci go podam.
- Lavi? – Rozległ się po kilku
minutach głos innego mężczyzny.
- Przy telefonie – powiedział
wyczerpany.
- Jak dobrze, że Cię zastaliśmy.
Jak się tam Genzo sprawuje?
- Bez zarzutów, tak samo jak
reszta – powiedział opierając się o blat kuchenny – Co chcesz ode mnie, Komui?
- Czy mógłbyś rozdać im nowe
zadania?
- Nie ma sprawy, tylko czemu nie
zadzwonisz o jakiejś bardziej ludzkiej porze?!
- Bo to sprawy pilne – powiedział
stanowczo.
- Hearst i Anioł natychmiast
potrzebują porządnego odpoczynku psychicznego… - powiedział z westchnieniem
Lavi.
- Niestety realia na to nie
pozwalają – odpowiedział Komui – wszyscy muszą ruszyć w drogę w przeciągu
tygodnia…
- Rozumiem – powiedział
zawiedziony Bookman – przekaż mi informacje dla nich i pozwóóóóól mi iść
wreszcie spać.
Chwilę później Lavi zapisał
wszystko, co głównodowodzący miał mu do powiedzenia i z westchnieniem ulgi
odłożył słuchawkę. Kartkę położył na blat koło swojego ulubionego kubka,
pewien, że rano będzie musiał skorzystać z kawy. Jeszcze większe zmęczenie go wzięło,
gdy zobaczył, że nawet jego czarny golem został wyłączony. Gdzieś w oddali
zabrzmiało pojedyncze bicie dzwonu – pierwsza w nocy. Rudowłosy powłócząc
nogami wszedł do salonu-gabinetu i skierował swoje kroki do biurka. Postanowił
spędzić noc na krześle, bo domyślał się, że w sypialni miejsca mieć nie będzie.
Jednak jego zmęczenie zostało w mgnieniu oka rozwiane, gdy zobaczył, że jeden z
młodzików myszkuje przy jego stanowisku pracy.
Podszedł najciszej, jak potrafił i stanął tuż za niczego niespodziewającym
się chłopakiem. Nikły blask świecy ujawnił zielony kolor włosów. Przeglądał on
raport, który należał do jego kompana.
- Ładnie to tak przeglądać cudze
rzeczy, Mana?! – Zapytał wściekły z rękami złożonymi na piersi. Chłopak tylko
przełknął ślinę. – Czy mógłbyś choć raz nie sprawiać kłopotów?
- A-ale to nie tak L-lavi… -
zaczął się jąkać na widok rozwścieczonego Bookmana, którego twarz od dołu
oświetlała świeczka w ręku Walkera i nadała mroczny obraz mężczyzny.
- Ty mi się nie tłumacz tylko WON
DO ŁÓŻKA! I żebym Cię więcej siedzącego po nocy nie widział! – Krzyknął
wściekły rudowłosy. W przeciągu kilku sekund szarooki zniknął z pokoju. – Co
się z tymi dzieciakami dzieje, ja nie wiem… - ciężko westchnął, opadł na
krzesło po czym zasnął.
***
- On się wkurzy.
- Cicho tchórzu, sam się prosi.
- Szlaban dostaniecie…
- Ciebie Tanaki o zdanie nikt nie
pytał.
- Ale ona ma rację…
- Siedź cicho blondynie! Nie znasz
go.
- Mana… Genzo… znowu i tak ja
oberwę…
- Jak go obudzisz to na pewno! –
Powiedział głośno Mana kolorując na czarno wcześniej zrobione kształty
rumieńców.
- Nos gotowy – powiedział,
najspokojniej jak mógł, Genzo.
- Nie mam na was siły – powiedział
z ciężkim westchnieniem Amon.
- A co w tym złego? Trochę śmiechu
mu dobrze zrobi – powiedział Mana.
- Najpierw Chouji teraz to… ja
dzisiaj zginę – powiedział załamany Aleksander spuszczając głowę.
- Anioł trzymaj się! – Powiedziała
Morii wstając z kanapy.
- Idiotko, wracaj na miejsce! –
Amon złapał ją za nadgarstek i siłą posadził na kanapie.
- Jak raz z debilem się zgodzę.
Nie po to Cię ratowaliśmy byś sama się uszkadzała – odparł ponuro Mana.
- Głowa mi pęka, a wy jeszcze
będziecie się kłócić mi nad uchem – jęknął Lavi otwierając oczy. – Nie daliście
mi wszyscy wczoraj spać, a mam na koncie kilka nocy nieprzespanych – powiedział
zakrywając dłonią oczy. – To dzień zaczniemy od wyjaśnień. Aleksander, Timothy
co się stało we Francji?
Dwójka wymienionych aż
podskoczyła. Spojrzeli na siebie i wrócili do poprzednich pozycji. Dopiero po
kilku minutach oraz kilku głębszych oddechach Timothy zaczął rozmowę.
- Zlokalizowaliśmy Akumę –
powiedział metodycznie, całkowicie pozbawionym uczuć głosem – Chouji wymyślił,
żeby ją zaatakować z kilku stron, więc chcieliśmy się rozdzielić. Jednak Nie
umieliśmy się dogadać w kwestii, kto gdzie ma pójść. No cóż przerodziło się to
w kłótnię.
- Nie potrafiłem go słuchać –
powiedział poważnie Aleksander wpatrując się w swoje dłonie – wydawało mi się
to niemożliwe, ale traktował mnie gorzej niż Mana Morii czy Amona, jak go
wkurzą… pomimo jednego mistrza… - Anioł przełknął ślinę, - gdy w końcu obraził
jednego z was… nie wytrzymałem i mu przyłożyłem – powiedział, a jego lewy kącik
ust podniósł się lekko do góry – upadł na chodnik, a ja ruszyłem swoją drogą.
- Chwilę później rozległy się dwa
strzały – powiedział Hearst – a po nich krótki krzyk Choujiego. Gdy znaleźliśmy
się na miejscu…
- …jego już nie było – odparł
Anioł chowając twarz w dłoniach.
W pokoju zaległa cisza, nikt nie
wiedział co powiedzieć. Morii z Amonem siedzieli ze spuszczonymi głowami na
kanapie, Genzo przywdział obojętną minę, a Lavi się zasępił. Natomiast Mana
przygryzł dolną wargę i odwrócił swój wzrok. Wpatrywał się w spadający śnieg. Jednak po chwili został zmuszony przez swoją pamięć do zaciśnięcia
powiek oraz z krótkim i cichym cholera odsunął
się od okna.
- Anioł, wstawaj – powiedział
stając przed załamanym blondynem – powiedziałem, żebyś się ruszył! – Warknął na
chłopaka, gdy ten spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. – Tanaki i blond
idioto, opowiedzcie Bookmanowi naszą misję, bo wychodzę na zewnątrz – zwrócił się do osłupiałej dwójki siedzącej
na kanapie. Anioł, natomiast, powolnym ruchem podniósł się z krzesła. Walker
wcisnął mu zimowe okrycie do rąk i samemu zarzucając tylko sweter na siebie,
otworzył drzwi wejściowe. - Wrócimy w jednym kawałku – odparł wypychając blondyna
za drzwi.
Chłopcy szli głównym chodnikiem w
ciszy. W ogóle nie zwracali uwagi na przechodniów.
- Dość chłodno dziś, co nie? –
Odparł Mana swoim zwykłym, oschłym tonem.
- Jak ubrałeś sam sweter to się
nie dziw – odpowiedział ponuro blondyn.
- Tylko na tyle Cię stać? – Odparł
zaczepnie zielonowłosy.
- Czego ty chcesz, co? Jakbyś nie
zauważył nie jestem w nastroju na Twoje głupawe żarty – odpowiedział Aleksander
nadal patrząc na chodnik pod stopami.
- Można powiedzieć, że nie
potrafię się smucić – powiedział Mana spoglądając w niebo i przykładają palec
wskazujący do podbródka – możesz mi przypomnieć, czyje to słowa?
- Moje, a bo co? – odparł smętnie.
- Bo Cię nie poznaję – powiedział
już zupełnie poważnie Walker – jeśli dyplomatyczny ty umarł tam przy Choujim,
to się co do Ciebie poważnie pomyliłem.
- A co ty wiesz w ogóle –
powiedział Anioł podnosząc wzrok na towarzysza – może dla Ciebie śmierć
egzorcysty to nie pierwszy…
- To za każdym razem boli tak samo
– odparł śmiertelnie poważnie – nie zmienisz tego uczucia choćbyś nie wiem, jak
się starał. Szczególnie mocno zapada to w pamięć jeśli długo będziesz nad tym
rozmyślał. Dlatego… słuchaj dobrze, bo nie powtórzę tego po raz drugi idioto,
nie zamartwiaj się tym. Było minęło, to nie była Twoja wina – powiedział kładąc
mu rękę na ramieniu, ale jednocześnie uciekając wzrokiem, gdzieś w ścianę za
chłopakiem.
- Nie musisz mnie pocieszać –
odparł zielonooki z wymuszonym uśmiechem.
- Kto kogo pociesza! Jesteś
chodzący trup, a taki raz dwa zdechniesz w przeciągu dwóch dni! A teraz wracamy
z powrotem, bo pizga, że nie wiem. – Warknął szarooki odwracając się
ostentacyjnie w kierunku mieszkania Bookmana.
- Eh… - Anioł westchnął
przymykając oczy – masz rację, gdzie ja się podziałem…?
- Te! Blond debilu! Pośpiesz się,
bo Cię zostawię! – Zawołał go ciemnowłosy spory kawał dalej. Chłopak o
jasnozielonych tęczówkach nie dał sobie tego dwa razy powtarzać.
***
Po powrocie chłopców
Lavi chwilę wcześniej wyjaśnił,
gdzie kto i co ma zrobić i teraz ziewając głośno udał się do kuchni. W zlewie
zobaczył ślad po wcześniejszym śniadaniu reszty „domowników”. Wymamrotał pod
nosem „Genzo się tym zajmie” i
sięgnął do szafki po kubek. Dziękując w duchu za zimę i to, że parę minut
wcześniej postawiono czajnik z wodą na piecu, oparty o szafkę czekał. W między
czasie, jednak postanowił ułatwić zadanie swojemu podopiecznemu i zaczął
nalewać świeżej wody z kranu do zlewu. Kiedy jedna z misek była pełna wody
zobaczył w niej swoje odbicie. Widok namalowanych markerem króliczych atrybutów
– zamalowanego nosa, policzków, wąsów, zębów i kilku innych dodatkowych
rysunków – ogarnęła go całkowita wściekłość.
- Ja was ukatrupię – powiedział
wchodząc do pokoju – Genzo! Walker! NIECH NO TYLKO JA WAS DORWĘ! WYNOCHA NA
DWÓR!! DWADZIEŚCIA OKRĄŻEŃ WOKÓŁ BUDYNKU! BEZ KURTEK! – Krzyczał na cały dom
cały czerwony. - I ŻADNYCH SZTUCZEK! –
Wypchnął nastolatków za zewnątrz. – Ja
ich wszystkich kiedyś zamorduję – dodał pod nosem zalewając sobie kubek z kawą
wrzątkiem.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się rozdział podobał ^-^ Chciałam połączyć wszystko czego było mi mało x]
Mam nadzieję, że ilość Bookmana, żartów, Noah i powagi jest odpowiednio zmieszana xD
Do napisania~!
Anastia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz