Londyn,
25 luty
W
posiadłości Hrabiego Camelot, jak zwykle było tłoczno. Pomiędzy mnóstwem służby
w podskokach poruszała się hrabianka, która swoim wyglądem przywodziła na myśl
piętnastolatkę, choć jej wiek w rzeczywistości był zupełnie inny. Na sługi nie
zwracała najmniejszej uwagi. Jeśli wpadła na kogoś to nawet się nie obejrzała
za siebie. Oprócz krótkiego prychnięcia z pogardą, nic nie wskazywało na to, że
przejmuje się swoimi ruchami. Gdy mijała zakręty widać było tylko końcówki jej
granatowych włosów oraz rąbek białej sukienki. Z wielkim uśmiechem na twarzy
kierowała się w stronę piwnicy posiadłości. W kilku susach pokonała schody i z
impetem otworzyła wysokie, ciężkie drewniane drzwi.
-
Road-tama! Co panienka tutaj robi, Lero! – Zaskrzeczała różowa parasolka
pojawiająca się tuż przed dziewczyną. – Panienka miała się szykować na ba…
-
Cicho bądź – przerwała rzucając dyniowej głowie wrogie spojrzenie. Sekundę
później z całej siły chwyciła rączkę parasolki i beztrosko nią wymachując
weszła do środka.
Piwnica
nie wyglądała, jak każda inna. Był to ogromny pokój wypełniony mnóstwem
telefonów oraz zabawek. Ściany miały kolor granatowo-fioletowy, a większość
sprzętów, jak nie czarna to w ciemnych odcieniach różu. Na środku pomieszczenia
stał mały stolik i bujany fotel.
Road
z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła do krzesła i uwiesiła się oparcia.
-
Nae! Domagam się wyjaśnień! – Krzyknęła rudowłosemu chłopakowi do ucha.
-
Nie krzycz tak… - odpowiedział chłopak zatykając na chwilę uszy – o co Ci
chodzi, co?
-
Nie udawaj, że nie wiesz – odpowiedział siadając na parasolce i podlatując do
niego od przodu – Tyki mi powiedział, że Cię nie będzie…
-
Nie wściekaj się, ale mam pracę – powiedział drapiąc się po głowie i pokazując
jej kilka kartek papieru. W odpowiedzi Road zaczęła wymachiwać ze złością
nogami w powietrzu.
-
Ale obiecałeś! Wiesz, że Ci tego nie wybaczę – powiedziała dźgając go palcem w
tors.
-
Road zrozum… postaram się przyjść – powiedział zrezygnowany pod naporem jej
srogiego spojrzenia.
-
Tak się cieszę! – Powiedziała rzucając mu się na szyję. – A nad czym teraz
siedzisz? – Zapytała siadając mu na kolanach i biorąc do rąk notatki. Szybko
przeleciała po nich wzrokiem, aż zatrzymała się przy znanym jej nazwisku. – On
też z nami współpracuje?
-
Yhm – przytaknął chłopak odchylając się do tyłu – i właśnie zastanawiam się,
jak przywitać odpowiednio dwójkę jego gości. Poza tym za niedługo będę musiał
iść…
-
Nigdzie nie idziesz! Nie wymigasz się od bankietu! Bo powiem tacie… -
powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem. Rudzielec przełknął ślinę i uśmiechnął
się nie chętnie.
-
Nie chcesz iść ze mną? – Zapytał ją, gdy granatowowłosa znowu usiada na
parasolce.
-
Zabierzesz mnie!? Będę mogła się pobawić?! Będę mogła mieć Lero? Będzie Mana? -
Sypała pytaniami z błyszczącymi oczami.
-
Tak, tak, tak i nie – odpowiedział z uśmiechem – w sumie… to mam pomysł.
Pomożesz mi z przyjęciem powitalnym – dodał z diabolicznym uśmiechem.
Dziewczyna odpowiedział mu tym samym, a po chwili dwójka z klanu Noah zniknęła
w portalu stworzonym przez Lero.
***
Kilka
dni wcześniej
Nad
Europą zima nie dawała się szybko przepędzić. Z ciężkich, ciemnych chmur śnieg
sypał tak mocno, że gdyby wyprostować rękę to dłoń znika w białej ścianie. Wiatru
prawie nie było, tak jakby natura zlitowała się nad podróżnymi, którym i tak
doskwierał mróz przy dwudziestu stopniach na minusie.
Do
miasta, leżącego na północy w pobliżu granicy Niemiec z Polską, weszło dwoje
ludzi. Oboje byli wysocy, założonymi kapturami na głowach. Ich czarny strój
stał się biały przez grubą warstwę śniegu, który się na nich osadził. Twarzy
nie można było dostrzec przez duży cień rzucany przez okrycie głowy. Jedynymi
kolorowymi elementami były szaliki przybyłych. Pomimo trudów podróży obaj
mężczyźni dotarli do miasta. W oknach domów oraz przydrożnych barów widać było
jasne światło. W większości mieszkań nadal świece pozwalały rozświetlać mrok o
tej porze roku, jednak na ulicach już pojawiały się pierwsze latarnie
elektryczne. Jednak podróżnicy nie zatrzymali się w żadnej z karczm. Szerokim
łukiem o minęli główne ulice, idąc ciasnymi bocznymi. Po drodze widzieli
mnóstwo osób zwanych potocznie biedotą – bezdomnych bezrobotnych, którzy od
wielu dni nie jadali za dobrze, a ziąb dawał się jeszcze mocniej we znaki,
dzięki przedziurawionym i znoszonym ubraniom. Niższy z podróżników raz chciał
pomóc jednemu z nich, jednak wyższy pociągnął go za ramię bez słowa wpychając w
następną ulicę. W końcu stanęli przed skromnym domem. Był mały i biały. Tylko w
jego oknach nie świeciło żadne światło.
-
To tutaj – odpowiedział wyższy wkładając klucz do zamka – nie będą to żadne
luksusy, ale musisz przywyknąć.
-
To w końcu tylko kilka dni – odpowiedział niższy, gdy zamknął za sobą drzwi. - Mimo
wszystko zawsze oszczędności.
-
Ta, mimo wszystko. Dobrze to ująłeś – powiedział z przekąsem mężczyzna
ściągając okrycie. – Mamy szczęście, że nikogo nie ma. Poza tym dziwię się, że
zamka nadal nie zmienił…
-
Nie marudź. Mamy dach nad głową, nie musimy znosić pijackich burd…
-…
i jesteśmy daleko od Pana Przemądrzałego – powiedział blondyn zapalając małą
lampkę naftową pod sufitem.
-
Na spokojnie możemy zająć się zadaniem – przytaknął siedemnastolatek.
-
Swoją drogą nie będzie to za proste.
-
Mamy znaleźć Sprzedawcę dusz, co nie? Że też ludzie to robią – westchnął
zrezygnowany nastolatek.
-
Pieniądze to główny słaby punkt ludzi, Aleksandrze. Nawet nie wiesz, jak
obietnica fortuny może zmienić człowieka. Jak i nie masz bladego pojęcia do
czego może doprowadzić pogoń za pieniędzmi. – Powiedział grobowym tonem Tray.
Anioł
nic nie odpowiedział. Siedział cicho na drewnianym krześle i zaczął przeglądać
krótkie notatki Bookamna – informacje przekazane przez Komuiego dla ich dwójki.
Amon, ze względu iż zapoznał się z tym wcześniej rozglądał się po domu.
Największy pokój - gdzie siedzieli - pełnił funkcje salonu i jadalni, a z niego
przechodziło się do łazienki i dwóch mniejszych.
Następnego
ranka
-
Co robimy? – Zapytał Aleksander wyrywając Amona z zamyślenia.
-
Co… A. Trzeba by uzupełnić zapasy, czyli powinniśmy iść na targ i kupić coś do
jedzenia. – Powiedział wstając i kierując się w stronę drzwi.
-
Amon wszystko w porządku? – Zapytał Anioł widząc lekko chwiejny krok kolegi.
-
Tak, tak potrzebuję tylko świeżego powietrza – odparł zakłopotany zielonooki
ubierając drugą, suchą kurtkę.
-
Przy okazji zróbmy rozeznanie – odparł jasnooki zamykając za sobą drzwi.
Miasto
tego ranka przypominało scenerię z filmów. Białe dachy domostw i całe stosy
śniegu na ziemi. Niebo zasnute szarymi chmurami, a mroźne powietrze delikatnie
szczypało w twarz. Chłodny wiatr wiał spokojnie wprawiając w ruch drobne płatki
śniegu. Egzorcyści z ulgą przywitali tak miłą odmianę. Idąc na targ, jak i
podczas robienia zakupów Amon był roztargniony i nerwowy. Aleksander, zgodnie ze swoim charakterem, ze
spokojem wysłuchiwał jego narzekań pod nosem na ilość ludzi i inne
niedogodności. Jednak pomimo największych chęci nie mógł ukryć swojego zdziwienia
dla jego postawy. Choć narzekał na tłum, na nikogo nie patrzył – wzrok miał
utkwiony albo na pustej przestrzeni albo na drodze po której szli. Narzekał, że
Anioł robi wolno zakupy choć sam ani razu nie podszedł do żadnego stoiska. Do
tego zamiast zgrywać ważniaka - jak to mają w zwyczaju osoby, którym nic nigdy
się nie podoba – to zaciągał coraz mocniej kaptur na głowę, a jego postawa
świadczyła o tym, że najchętniej uciekłby z tamtego miejsca. Anioł też nie
pokazywał swojej twarzy, ale powodem była ilość skaleczeń widocznych nadal na
jego twarzy po ostatniej walce. Mimo całej swojej powściągliwości, nastolatek
nie mógł znieść dłużej względnej ciszy, która wyraźnie zaczęła ciążyć starszemu
koledze. W pewnym momencie nie wytrzymał.
-
O co Ci chodzi?
-
Co, narzekać mi już nie wolno? – Oburzył się Amon.
-
Nie o to mi chodzi… czemu ty nie możesz zrobić tych zakupów, co?
-
Po co Ci ja jestem potrzebny? Sam se dobrze radzisz, choć mógłbyś być szybszy.
-
Jak tak Ci nie odpowiada moje tempo to weź sam trochę gotówki i idź przodem! We
dwóch zrobimy to szybciej i będziemy mogli zająć się robotą. Zachowujesz się
gorzej od Many – powiedział Aleksander wciskając kilka banknotów towarzyszowi.
-
Nie mogę – odpowiedział szybko oddając pieniądze.
Anioł
z gniewnym pomrukiem odwrócił się od niego i pomaszerował w stronę następnego
straganu. W pewnym momencie zerwał się ostrzejszy wiatr, Amon zdążył chwycić
swój kaptur i tym sposobem się nadal nie ujawniał, lecz Aleksander akurat
płacił za zakupy i nie zdążył złapać materiału. Gdy sprzedawca zobaczył jego
kolor włosów i oczu szybko, wręcz odruchowo zerknął na pobliską ścianę, która
jak się okazało była oblepiona różnymi powiadomieniami policyjnymi. Jedno z
nich trochę podniszczone mówiło o nastoletnim blondynie-kieszonkowcu… Siedemnastolatek
nie miał nawet czasu na zorientowanie się w sytuacji, gdy poczuł mocne
szarpnięcie do tyłu, aby następnie gnać jak na złamanie karku razem z wyższym
towarzyszem w dół ulicy, żeby uciec przed wściekłym tłumem.
-
Chyba ich… zgubiliśmy… - wysapał Amon opierając się o ścianę jednego z
budynków.
-
O co… tu… chodzi… - zapytał Aleksander starając się unormować oddech.
Pośpiesznie sprawdził kieszenie. Okazało się, że stracił portfel. – Z dalszych
zakupów nici, straciłem pieniądze.
-
Mniejsza o nie, Ci ludzie nam teraz żyć nie dadzą – powiedział Tray wchodząc
głębiej w uliczkę.
-
No właśnie, o co im poszło? Przecież nic nie zrobiłem. – Powiedział
niedowierzając Alek zakładając z powrotem kaptur na głowę.
-
Tu nie chodzi o to co zrobiłeś… tylko o to jak wyglądasz – zaśmiał się pod
nosem Tray – jesteśmy zadziwiająco podobni do siebie nawzajem, co nie? –
Mężczyzna wyszczerzył zęby wskazując dłonią szybę pobliskiego sklepu.
Aleksander ze spokojem mu przytaknął. W szkle odbijały się dwie postacie mające
ten sam kolor włosów, zielone oczy, jednak o różnych odcieniach oraz o różnym
wzroście. W tej chwili Anioła od towarzysza dodatkowo odróżniały zadrapania i
opatrunek na twarzy.
-
Nie da się ukryć, że jesteśmy z wyglądu do siebie podobni…
-
No widzisz, a ja jako nastolatek w przeciągu dwóch dni mocno dałem się we znaki
mieszkańcom. Co prawda, nigdy mi się nie udało uciec przed pogonią, poza dniem
dzisiejszym, ale nadal mają mnie tu za kieszonkowca.
-
Faktycznie, Mana coś o tym wspomniał, gdy byliśmy w Chinach – Aleksander na
chwilę się zasępił. – Tak czy inaczej… co teraz robimy?
-
Rozejrzymy się po terenie.
Egzorcyści
poszli dalej uliczką. Po kilku minutach usłyszeli wystrzał. Spojrzeli po sobie
porozumiewawczo i biegiem ruszyli w tamtym kierunku. Już przed skręceniem za
róg zobaczyli opary wydobywające się stamtąd. Zakryli usta najszczelniej, jak
umieli za pomocą swoich szalików wchodząc w zadymioną ulicę. Gęsta szaro-biała
mgła wypełniła prawie całą przestrzeń pomiędzy budynkami aż po ich dachy.
Pomimo w miarę dobrej widoczności, egzorcyści posuwali się na przód wodząc ręką
po ścianach domów. Po kilku krokach okazało się, że była to ślepa uliczka, a
przy murze na końcu stały śmietniki. Pomiędzy nimi znajdowało się źródło
oparów. Aleksander delikatnie kopnął butem leżącą w śniegu szmatę. Okazało się
później że był to płaszcz martwego już człowieka. Pod czarnym okryciem
znajdowało się trochę ciemnego pyłu, który szybko rozpłyną się jako kolejna
stróżka dymu.
-
Spóźniliśmy się – powiedział poważnie Aleksander stając obok towarzysza.
-
Jak widać. A byliśmy tak blisko… Akumy raczej w pobliżu nigdzie nie widać.
-
Jakby tu była to zaatakowałaby i nas – odparł Anioł. – Z którym poziomem mamy
do czynienia?
-
Sądząc po fakcie, iż słyszeliśmy wystrzał to co najwyżej drugi poziom. Na całe
szczęście.
-
Ale jeśli jest to drugi poziom to nie jest za wesoło.
-
Mówisz, że może wkrótce wyewoluować? – Zapytał Amon, Aleksander tylko pokiwał
głową. – No, jeśli sprawy się tak potoczą to wesoło mieć nie będziemy.
-
Musimy ją złapać w przeciągu najbliższych dwóch dni.
-
Nie ma innej opcji. Sprawdźmy pobliskie uliczki.
-
Tak jest! – Odpowiedział Aleksander idąc w ślad za towarzyszem.
Po
kilkugodzinnym patrolu, zziębnięci i znużeni mężczyźni szli ramię w ramię w
kierunku ich „bazy”. Polak nie myślał o niczym innym, jak o ciepłym schronieniu
i przebraniu ubrań na suche. Pech chciał, że podczas sprawdzania jednego z
zaułków został przez kogoś potrącony i wpadł w wysoką zaspę śnieżną. Przemókł
do suchej nitki. Teraz, co chwila był zmuszony wycierać nos.
Amon
idący trochę za nim był pogrążony we własnych myślach. W ogóle nie zwracał
uwagi na tempo narzucone przez młodszego kolegę, jak i nie przejmował się jego
stanem. Bardziej zamartwiał się inną sprawą. Osobistą. Gryzł się sam ze sobą,
ale nie potrafił znaleźć żadnego rozwiązania. W końcu z głębokim westchnięciem
przystanął na chwilę. Miał się odezwać do nastolatka, kiedy nagle stwierdził,
że już go nie widzi. Chwilę później do niego dotarło, że stoi i rozgląda się
jak głupi za kolegą, który pewnie już zniknął za drzwiami domu, w którym
nocowali.
-
Matoł ze mnie – powiedział waląc się otwartą dłonią w czoło i chwycił za
klamkę. – Alek, muszę Ci o czymś powiedzie… - ostatnią głoskę dopowiedział
wręcz niedosłyszalnie.
Jego
oczom ukazał się dość niezwykły widok. Spodziewał się, że drugiego egzorcystę
zastanie w drugim pokoju, gdzie będzie się przebierać. Jednak ku jego
zdziwieniu siedemnastoletni blondyn był trzymany za kark i pasek od spodni
przez mężczyznę po pięćdziesiątce. Jego wzrost można było oszacować na jakiś
metr osiemdziesiąt, co pozwalało mu patrzeć, na o dziesięć centymetrów niższego
Amona z góry. Anioł niezdarnie próbował się uwolnić z uchwytu nieznajomego
jednak bez większego rezultatu. Napastnik nawet nie zwracał większej uwagi na
jego poczynania. Co więcej, nie przejął się zbytnio drugim blondynem stojącym w
drzwiach. Jedynym sygnałem kolejnego ruchu nieznajomego było wzięcie przez
niego głębszego oddechu, po czym w mgnieniu oka Aleksander z Amonem przeżyli
zderzenie czołowe. Dosłownie. Polak został wyrzucony za drzwi z takim impetem,
że obaj egzorcyści stoczyli się ze schodków i leżąc jeden na drugim, wylądowali
na śniegu.
-
Co tu się dzieje? – Zapytał blondyn pomagając wstać koledze.
-
Ja to mam wiedzieć! Właśnie miałem Cię zapytać, Aleksandrze. – Powiedział
otrzepując się ze śniegu.
Mężczyzna,
który rzucił nastolatkiem ze zdziwienia podniósł brew. Dokładniej się przyjrzał
dwójce ubranej na czarno. Szybko zauważył różnice pomiędzy nimi. Niższy ubrany
w długi płaszcz do kostek miał włosy jaśniejsze i dłuższe od towarzysza.
Dodatkowo były kręcone choć chłopak nie wyglądał jak przysłowiowy pudel. Wyższy
z nich - głośno narzekający na śnieg, który dostał się tu i ówdzie - w
przeciwieństwie do pierwszego miał proste włosy sięgające mu do karku. Jego
oczy były zielone i ciemniejsze. To właśnie te tęczówki spojrzały na niego ze
zdziwieniem, a po chwili uwidoczniły kryty głęboko gniew.
-
Dawnośmy się nie widzieli – powiedział mężczyzna.
-
Tak, bardzo – odpowiedział Tray próbując pozbawić swoją wypowiedź gniewnego
tonu.
-
Znasz go? A-a-a-apsik! – Zapytał
zdziwiony Aleksander, któremu zimowy chłód już dawał się mocno we znaki.
-
Na zdrowie – odpowiedział Amon podając
następną chusteczkę koledze. – Tak, choć wolałbym żeby było inaczej.
-
Mam rozumieć, że tak w obecnych czasach mówi się o własnych rodzicach, Amonie.
– Bardziej stwierdził niż spytał mężczyzna.
Aleksander
zdziwił się, lecz po chwili jego zdezorientowanie się zmniejszyło. W drzwiach
stał wysoki blondyn, o tym samym odcieniu włosów, co Amona. Jego tęczówki były jeszcze ciemniejsze niż starszego
egzorcysty, a potężna postawa i łatwość z jaką wcześniej rzucił nim o kolegę
(Anioł waży 55 kilo) wskazywały tylko
na jego siłę. Poza tym Tray mówił z podobnym akcentem jak pięćdziesięcioletni
siłacz. Chwilę później wróciło do Aleksandra zdanie jakim go przywitał wówczas
nieznajomy: „A po cholerę, żeś tu wrócił?!”.
-
Czy nie moglibyśmy wejść do środka? A-psik! Zaraz się wszyscy pochorujemy. –
Zasiąknął nosem Polak.
-
Czy ja wiem… - zaczął mężczyzna, a po chwili oberwał w twarz średniej wielkości
workiem.
-
Masz tyle, nasza dwójka, powinno starczyć na najbliższe trzy dni – odparł ponuro
Amon. Odpowiedziało mu równie chłodne spojrzenie, co mróz na dworze. Chwilę
potem gospodarz zniknął wewnątrz budynku, a za nim i egzorcyści.
Zaraz
po przekroczeniu progu Aleksander został wręcz zaciągnięty do pokoju Amona,
gdzie poprzedniego dnia zostawili swoje walizki. Anioł nieco zdezorientowany
ściągnął swój przemoczony płaszcz i zaczął przeszukiwać walizkę w celu
znalezienia ubrań na zmianę. Podczas, gdy nastolatek zmieniał swój ubiór, Tray
nerwowo chodził po pokoju tam i z powrotem. Jedną ręką zawzięcie pocierał
podbródek, natomiast druga była zaciśnięta w pięści. W końcu usiadł na łóżku.
-
Gdzie mogę to rozwiesić? – Zapytał jasnooki wymownie trzymając przed sobą
przemoczone ubrania.
-
Musisz zadowolić się tym starym krzesłem – odparł Amon kopiąc dany przedmiot.
-
Domagam się wyjaśnień – powiedział poważnie Aleksander siadając na podłodze pod
ścianą naprzeciwko łóżka.
-
I tak bym Ci powiedział – machnął krótkowłosy – no to jak się domyślasz
jesteśmy u mnie w domu, a facet, który Tobą rzucił to mój Ojciec. Krzepę to on
ma jak za dawnych czasów – dodał z przekąsem. – Liczyłem, że zamieni się w
mizernego starca po moim odejściu. A ta cholera sobie poradziła. Co to ma być.
Cholera! – Zaklął uderzając pięścią o niziutki stolik nocny. Po dłuższej ciszy
zaczął mówić dalej, spokojnie. – Nigdy nic nie robił. Wszystko przy domu
robiłem z matką. Nie mówiąc o tym, że ona jeszcze musiała zarabiać pieniądze… w
pewien sposób. A po jej śmierci próbował zrobić ze mnie złodzieja...
-
Własny ojciec? – Aleksander zapytał niedowierzająco.
-
Właśnie tak, mama ciężko się przez niego rozchorowała, co było przyczyną jej
śmierci, a on ją do samego końca gorzej niż psa traktował. Miała tylko zarabiać pieniądze, tak mówił. – Twarz Amona przybrała
ponury wyraz.
-
Nie mogliście iść po pomoc do rodziny skoro było wam ciężko?
-
Ciężko nam? Ach, zapomniałem. – Zaśmiał się gorzko pod nosem. – Ma on pracę
dorywczą w sąsiedztwie. Spokojnie zarobiłby na utrzymanie naszej małej rodziny.
Żylibyśmy skromnie, ale pewnie bez tych nerwów. Ale jemu uderzyły pieniądze do
głowy. Zdarzyło się to, gdy miałem jakieś pięć lat. Wtedy go olśniło ile
zarabiają prostytutki. – Wymownie spojrzał na towarzysza, po którym dreszcze
przeszły, gdy ułożył to wszystko w całość. – A jeśli chodzi o rodzinę, z
którejkolwiek strony… matka dostała zakaz kontaktowania się ze swoją, więc
nawet pojęcia nie mam, czy jakąś miała, czy byłoby się do kogo zwrócić. Ojciec
ponoć ma albo miał siostrę, ale ona szybko sama odcięła się od niego. Ponoć
wyjechała za granicę po ślubie, ale nie można brać tego za pewnik. Tak więc
widzisz, byliśmy sam na sam z głową rodziny-dyktatorem.
-
Nie zazdroszczę – powiedział ze smutkiem Aleksander – czyli to co było w tym
worku…
-
To były pieniądze, aby opłacić nasz pobyt… - przeciągnął się – weźmy się do
pracy. Im szybciej skończymy tym szybciej stracę z oczu tego skur…
-
Wolałbym, żebyś nie kończył – powiedział spokojnie Aleksander wyciągając z
torby plan miasta. – Ciało znaleźliśmy jakieś pięć godzin temu w tym zaułku –
wskazał miejsce na mapie. – Z tego co wiemy potwór jest na pewno jeden. Chodź
sądzę, że jest ich więcej, ale o jednym już wiemy.
-
Jednak nie mamy pojęcia, gdzie ta Akuma zniknęła. Nie spotkaliśmy po drodze
żadnego człowieka, więc nie wróciła do swej ludzkiej postaci, ale potwór tej
wielkości nie mógł po prostu się rozpłynąć w powietrzu! Do tego jeszcze ten
cholerny sprzedawca…
-
Najczęściej są to osoby, które mają problemy z pieniędzmi. Jakieś zadłużenia,
bieda…
-
To nam w ogóle nie pomoże, tutaj jest ich od groma. Dlatego tak paskudnie się
złożyło, że mogli posłać tylko naszą dwójkę.
-
Ktoś miał jeszcze z nami być?
-
Z tego co Bookman podał to Morii, ale ze względu na jej stan zatrzymał ją przy
sobie. Mana z Genzem również dostali jakąś misję, więc musimy sobie poradzić we
dwóch. A niestety obszar jest rozległy...
-
Rozpoznanie mamy zrobione – przerwał koledze Aleksander – znajdujemy się obecnie
w jednej z biedniejszych dzielnic. Założę się, że Akuma żeruje właśnie tutaj.
To, że szybko zniknęła świadczy o jej wysokim poziomie. To oznacza, że jest to
co najmniej drugi poziom. Do tego wiedząc, że sprzedawca to ktoś potrzebujący,
śmiało możemy twierdzić, że żyje gdzieś w tej okolicy.
-
To prawda. Czyli nie mamy co tu siedzieć, zjemy coś i w drogę. – Powiedział
pewnie siebie Tray. Aleksander tylko mu przytaknął.
Egzorcyści
świadomie unikali zetknięcia się spojrzeń z panem domu. Mężczyzna również starał
nie zwracać na nich uwagi. Posiłek zjedli szybko. We względnej ciszy
posprzątali po sobie, po czym wyszli z domu. Kiedy Amon miał zamknąć za sobą
drzwi przypomniał sobie o swoim golemie. Praktycznie niezauważony zabrał ze
swojego pokoju to czego potrzebował. Zbliżając się po cichu do drzwi usłyszał,
jak jego ojciec kończy z kimś rozmowę przez telefon.
-
Tak, tak, tak, wszystko w jak najlepszym porządku. Nie, nikt taki nie
przyszedł… pieniądze do odbioru…
-
Jak zwykle tylko kasa mu w głowie – powiedział pod nosem ze złością Amon
wychodząc na zewnątrz.
Przez
kilka godzin, egzorcyści ponownie sprawdzali wszystkie zaułki. W żadnym z nich
nic nie znaleźli. Ze znużeniem
przeszukiwali kolejną uliczkę, jednak tym razem wpadli na trop. Na śniegu
zauważyli świeże ślady, które świadczyły o pogoni.
-
Jak myślisz, daleko już będą?
-
Raczej nie – odpowiedział Amon kucający przy odciskach czyich butów w śniegu –
ale musimy się śpieszyć. Te ślady nie wróżą nic dobrego.
Egzorcyści
biegli uliczką dobre kilkadziesiąt minut. Zatrzymali się dopiero tuż przed
skrzyżowaniem. Znajdowali się w jednej z najbiedniejszych zaułków miasta.
Budynki wokół nich wyglądały na obskurne. Sprawiały wrażenie, jak by nawet
najlżejszy opad śniegu miał spowodować ich zawalenie. Okiennice bez szyb
najczęściej były po prostu „dziurą” w ścianie, gdzie kiedyś znajdowało się okno
w pełnym znaczeniu tego słowa. Lecz nie stanęli w tamtym miejscu, aby podziwiać
wygląd miasta, jak z horroru wyciągniętego. Pod ich nogami leżał znoszony,
wypłowiały, obszarpany , stary płaszcz. Spod niego wydobywał się delikatny,
szary opar gryzący przy wdechu. Taki sam, jak ten, z którym mieli do czynienia
przedpołudniem. Mężczyźni spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Po chwili, w
cieniu zauważyli oddalający się czarny kształt znikający w głębi bocznej
uliczki. Bez zwłoki ruszyli w tamtym kierunku. Brnęli przez leżące tam, wysokie
zaspy tak szybko, jak potrafili. Uparcie wpatrywali się w najciemniejsze
miejsca przed sobą szukając tam oznak ruchu niezidentyfikowanej – na razie –
postaci. Oboje byli przekonani, że gonią Akumę. Uliczka wyprowadziła ich na
otwartą przestrzeń. A raczej doprowadziła do miejsca, gdzie znajdował się pusty
plac po zburzonym domu. Jednak ich uwagę przyciągnęły dwa, czarne, nieregularne
kształty sunące po niebie, w dwie przeciwne strony. Bez zbędnych rozmów
Aleksander skręcił w lewo, natomiast Amon w prawo.
Na
końcu drogi Tray’a znalazł się mały, stary i mocno podniszczony dom. Ostrożnie
wszedł do środka. Przywitała go tam wszechogarniająca ciemność. Jednym źródłem
był blask księżyca. Srebrzysta poświata wpadała przez puste skrzypiące
okiennice. Dach nie miał żadnych uszkodzeń, jednak, gdzieniegdzie na ziemi
leżało trochę śniegu. Idąc prawie po omacku przez korytarz potykał się o
stojące tam niszczejące meble albo o śmieci walające się po całym holu.
Kolejnymi przeszkodami, były wystające, źle dopasowane deski w podłodze.
Względnie bezpiecznie stanął na końcu korytarza tuż przy uchylonych drzwiach.
Zaglądając przez ową szparę zobaczył pokój utrzymany w porządku. Znajdujące się
tam meble prezentowały się lepiej niż te, które minął przed chwilą. W
przeciwieństwie do ścian, z których odchodziły resztki tapety, a dywan prawie w
całości został zjedzony przez gryzonie. Na środku pomieszczenia, na podłodze
siedziały trzy osoby. Zbite koło siebie ze strachem w oczach patrzyły w stronę
blondyna. Dwie dziewczyny i chłopak po środku. Nie spoglądali wprost na
mężczyznę tylko jakby obok. Chwilę później dowiedział się dlaczego. Widok
przysłoniła mu sylwetka wysokiego mężczyzny. Próbując dojrzeć coś więcej
położył dłoń na drzwiach. Zrobił to jednak niezbyt delikatnie i drzwi pod
naciskiem poruszyły się z głośnym skrzypieniem. Powstrzymując przekleństwo,
Amon szybkim ruchem doskoczył wręcz do najbliższego kąta. Usłyszał w odpowiedzi
kroki mężczyzny. Jednak nie skierował się on w kierunku korytarza, tylko w głąb
pokoju. Blondyn usłyszał tylko kilka nie wyraźnie powiedzianych słów, a później
wystrzał. Jeden strzał. Po nim z pokoju, ze spokojem wyszedł mężczyzna. Tray
znajdował się w najciemniejszym kącie pokoju. Srebrna odznaka egzorcystów –
różany krzyż był zakryty czarnym szalikiem dzięki czemu inne, delikatniejsze,
srebrne ozdoby nie rzucały się tak bardzo w oczy. Na głowie miał również
założony kaptur, który idealnie zasłonił jego włosy i oczy, które się
zaświeciły złowrogo, gdy tylko mężczyzna przeszedł obok niego nie zauważając
obecności „gościa”. Amon wykorzystał to i ukradkiem przedostał się do
wcześniejszego pokoju. Jego oczom ukazała się nieciekawa sytuacja. Dwie kobiety
– matka i córka, jak zauważył – płakały nad ciałem chłopca. Blondyn zauważył,
że strzał mordercy bezbłędnie trafił prosto w środek klatki piersiowej.
Egzorcysta odwrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz. Usiadł w cieniu, tuż
obok schodów i uważnie obserwował niebo. Monotonne miganie gwiazd i księżyc w
kształcie kpiarskiego uśmiechu były dla niego nie do zniesienia. Wolałbym bezchmurne niebo w ciągu dnia. O
wiele łatwiej byłoby coś zauważyć. Chmur też już nie ma… Rozmyślania
przerwał mu Aleksander, który podszedł do niego ze śmiertelnym zmęczeniem
wypisanym na twarzy.
-
Ty się tu nudzisz, a jaaaa a-psik! Sam musiałem się robotą zająć – powiedział
Aleksander poprawiając sobie szalik, przy szyi. – Rozchoruję się, jak nic.
Apsik!
-
Sto lat – odparł Amon – lepiej dobrze wydmuchaj nos. Zaraz będziemy mieć
towarzystwo z wyższych sfer.
-
O co Ci chodzi? – Zdziwił się Aleksander.
-
To ty nie wiesz, że jako duchowni toczymy walkę z arystokratami? – Powiedział z
lekkim uśmieszkiem dwudziestosześciolatek.
-
Nie mów…
-
Tak, tutaj mieszkają kolejne ofiary. Widziałem nawet sprzedawcę.
-
I go nie zatrzymałeś?! Przecież to ON jest naszym głównym celem! – Oburzył się
chłopak.
-
Spokojnie. Na wszystko przyjdzie czas.
-
I co teraz?
-
W sumie, to trzeba zobaczyć co dzieje się w środku.
-
Co masz na myśli? – Zapytał podejrzliwie nastolatek.
-
No jakby to powiedzieć… pozwoliłem wypadkom lecieć bez nadzoru.
-
Czekaj… czy ja mam rozumieć, że zostawiłeś tam kogoś w rozpaczy…
-
Tak, tak – powiedział machając ręką – chodź lepiej ciszej. Z tego co wiem, to
stworzenia Akumy na oczy jeszcze nie widziałeś.
-
Nie musze widzieć, żeby wiedzieć… - zaczął Aleksander jednak został uciszony szybkim
gestem przez towarzysza.
Egzorcyści
szybkim, pewnym krokiem przeszli przez korytarz. Nie zwracali tym razem
zbytniej uwagi na to czy robią jakiś hałas czy nie. Do pokoju weszli akurat w
chwili przyzywania duszy.
Na
środku pokoju stała zapłakana kobieta trzymająca za ręce Milenijnego Earla
wpatrując się w niego, jak w objawienie jakieś. Gdy matka zabitego chłopca
zawołała z pełnią swoich uczuć imię zabitego przed chwilą chłopca na jej
oczach, jak z nieba uderzył purpurowy piorun w czarny szkielet stojący obok
młodego mężczyzny. Była to tak zwana Akuma zero. Szkielet, który zamiast
zwykłej czaszki miał tylko płaski hełm, a zamiast dłoni dwa wypukłe ostrza. Z
przodu na przyłbicy zostało wygrawerowane imię zmarłego. Chwilę później, gdy
dusza trafiła do ciała, potwór się poruszył ze straszliwym jękiem. Jękiem
spętanej duszy. Z przeraźliwym krzykiem poruszyło swoimi zdeformowanymi
kończynami i wyrwało się z czegoś na kształt metalowej ramy, w której zostało
to stworzone.
-
Tak, tak moja Akumo, zabij tę kobietę i przyjmij jej wygląd. – Rozległ się
wesoły głos Earl’a.
Potwór
w odpowiedzi chwycił się za głowę i z jeszcze bardziej żałosnym krzykiem rzucił
się na kobietę. Aleksander nie zdążył zareagować i zanim dobiegł do niej,
zobaczył jak stwór rozcina jej ciało na pół i zajmuje miejsce jej szkieletu.
Nastolatek bez zastanowienia, szybkim ruchem owinął swoim jojoem czarny kark i
silnym, zdecydowanym pociągnięciem złamał kręgi szyjne zabawki Earl’a.
milenijny tylko z uśmiechem na ustach spojrzał na egzorcystę. Odwrócił się
tylko na pięcie wymachując parasolem.
-
I tak się spóźniliście – powiedział spokojnie znikając w głębi korytarza
podśpiewując sobie tylko znaną melodię. – Przedstawienie dopiero się zaczęło! –
Zawołał do blondynów wkraczając w jeszcze głębszą czerń.
-
Zabawił się z nami – powiedział Amon.
-
Uważa nas za nic – powiedział w miarę spokojnie Anioł – mamy szczęście, że nie
zechciał z nami walczyć. Ciekawe o co mu chodziło z tym przedstawieniem. –
Dodał Alek.
-
W krótce pewnie i tak się dowiemy. – Powiedział Tray wskazując korytarz. –
Chodźmy stąd mamy jeszcze jedną rzecz do załatwienia.
-
Kim jesteście? Co się stało z moją matką! – Zawołała młoda dziewczyna wchodząca
do pokoju.
Średniego
wzrostu, o jasnej karnacji. Złote oczy i brązowe włosy. Chuda o podłużnej
twarzy ubrana w starą, zniszczoną sukienkę. Gdy ujrzała swoją matkę wpadła w
istną rozpacz na widok jej stanu. W Amonie z nieznanych powodów obudził się
dżentelmen. Uspokoił dziewczynę i obiecał nawet pomoc. Brązowowłosa wydukała
coś o jakichś bliskich znajomych mieszkających niedaleko. Zielonooki z miejsca
zaoferował się, że ją odprowadzi. Sierota z wdzięcznością przyjęła jego
propozycję. Aleksander szedł w odstępie kilku metrów za tamtą parą. W słabym
świetle księżyca ocenił, że dziewczyna może mieć lekko ponad dwadzieścia lat.
Śmiać mu się chciało na widok zalotów Tray’a, ale nic nie mówił. Sam domyślał
się, że podobnie by się zachowywał przy dziewczynie, która jemu by się
spodobała. Gdy Tray upewnił się, że „ukochanej” nic nie jest, i że trafiła pod
dobry adres wreszcie raczył zwrócić się do towarzysza.
-
No to możemy już spokojnie wracać do domu.
-
Nie zapomniałeś o naszym sprzedawcy, prawda? – Powiedział powątpiewając Alek. –
Nasza misja się nie skończy dopóki temu człowiekowi nie przemówimy do rozsądku.
-
Heh, chcesz niemożliwego. Jego trzeba się pozbyć siłą. Najlepiej zabijając –
powiedział ciemnooki ponuro.
-
Nie zrobisz tego?
-
Kto wie – odparł zdawkowo.
Wchodząc
do domu Amona, Aleksander miał złe przeczucia. Nie podobało mu się podejście
towarzysza do sprawy, jak i coś jeszcze. Czuł wewnętrznie, że tam, w tym domu
coś się stanie. Niekoniecznie strasznego, ale z pewnością nieprzyjemnego. Lekko
drżąc wszedł do budynku. Od razu skierował swoje kroki to sypialni. Stamtąd
usłyszał poważną kłótnię Amona z ojcem. Z początku jej nie rozumiał, ale po
chwili zrozumiał wszystko. To on, starszy Tray był sprzedawcą. Znajdował
biedne, mocno zżyte ze sobą rodziny i sprowadzał na nie nieszczęście. Nie chcąc
przypadkowego włączenia do ostrej wymiany zdań postanowił zostać w pokoju.
Położył się na łóżku i okrył kołdrą. Miał nadzieję, na małą drzemkę. Całym sobą
czuł nadchodzącą chorobę, a dobrze wiedział, że czeka go jeszcze podróż
powrotna do Kwatery Głównej. Słuchał coraz ostrzejszej kłótni, podczas której
zaczęto grozić sobie wzajemnie. Po kilku minutach, po krótkim trzasku zapadła
cisza w pokoju obok. Zaalarmowany nagłą ciszą Aleksander wręcz wyskoczył z
łóżka. Zrobił to na tyle energicznie, że aż łóżko delikatnie się zachybotało.
To z kolei spowodowało poluźnienie się jednej z desek w podłodze. Chłopak
nachylił się nad tym miejscem i w powstałej szparze dojrzał niewyraźny, jasny
kształt. Kierowany ciekawością wyciągnął – jak się chwilę później okazało –
białe zawiniątko. Był to zbiorek starych fotografii. Pierwsza z brzegu, na
samej górze przedstawiała czteroosobową rodzinę, rodziców i dwójkę dzieci. Brat
z siostrą. Pomimo czarno-białej fotografii Aleksander z łatwością rozpoznał
dziewczynkę ze zdjęcia. Zszokowany zabrał zdjęcie i udał się do pokoju obok.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się podobał. Mam nadzieję, że raz na 2 miesiące będę się w 100% wyrabiać |D
Przepraszam za spóźnienie i liczę na wasze opinie/komentarze c;
Anastia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz