niedziela, 12 października 2014

Rozdział Trzydziesty Drugi ~ Rodzina


Londyn, 25 luty

W posiadłości Hrabiego Camelot, jak zwykle było tłoczno. Pomiędzy mnóstwem służby w podskokach poruszała się hrabianka, która swoim wyglądem przywodziła na myśl piętnastolatkę, choć jej wiek w rzeczywistości był zupełnie inny. Na sługi nie zwracała najmniejszej uwagi. Jeśli wpadła na kogoś to nawet się nie obejrzała za siebie. Oprócz krótkiego prychnięcia z pogardą, nic nie wskazywało na to, że przejmuje się swoimi ruchami. Gdy mijała zakręty widać było tylko końcówki jej granatowych włosów oraz rąbek białej sukienki. Z wielkim uśmiechem na twarzy kierowała się w stronę piwnicy posiadłości. W kilku susach pokonała schody i z impetem otworzyła wysokie, ciężkie drewniane drzwi.
- Road-tama! Co panienka tutaj robi, Lero! – Zaskrzeczała różowa parasolka pojawiająca się tuż przed dziewczyną. – Panienka miała się szykować na ba…
- Cicho bądź – przerwała rzucając dyniowej głowie wrogie spojrzenie. Sekundę później z całej siły chwyciła rączkę parasolki i beztrosko nią wymachując weszła do środka.
Piwnica nie wyglądała, jak każda inna. Był to ogromny pokój wypełniony mnóstwem telefonów oraz zabawek. Ściany miały kolor granatowo-fioletowy, a większość sprzętów, jak nie czarna to w ciemnych odcieniach różu. Na środku pomieszczenia stał mały stolik i bujany fotel.
Road z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła do krzesła i uwiesiła się oparcia.
- Nae! Domagam się wyjaśnień! – Krzyknęła rudowłosemu chłopakowi do ucha.
- Nie krzycz tak… - odpowiedział chłopak zatykając na chwilę uszy – o co Ci chodzi, co?
- Nie udawaj, że nie wiesz – odpowiedział siadając na parasolce i podlatując do niego od przodu – Tyki mi powiedział, że Cię nie będzie…
- Nie wściekaj się, ale mam pracę – powiedział drapiąc się po głowie i pokazując jej kilka kartek papieru. W odpowiedzi Road zaczęła wymachiwać ze złością nogami w powietrzu.
- Ale obiecałeś! Wiesz, że Ci tego nie wybaczę – powiedziała dźgając go palcem w tors.
- Road zrozum… postaram się przyjść – powiedział zrezygnowany pod naporem jej srogiego spojrzenia.
- Tak się cieszę! – Powiedziała rzucając mu się na szyję. – A nad czym teraz siedzisz? – Zapytała siadając mu na kolanach i biorąc do rąk notatki. Szybko przeleciała po nich wzrokiem, aż zatrzymała się przy znanym jej nazwisku. – On też z nami współpracuje?
- Yhm – przytaknął chłopak odchylając się do tyłu – i właśnie zastanawiam się, jak przywitać odpowiednio dwójkę jego gości. Poza tym za niedługo będę musiał iść…
- Nigdzie nie idziesz! Nie wymigasz się od bankietu! Bo powiem tacie… - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem. Rudzielec przełknął ślinę i uśmiechnął się nie chętnie.
- Nie chcesz iść ze mną? – Zapytał ją, gdy granatowowłosa znowu usiada na parasolce.
- Zabierzesz mnie!? Będę mogła się pobawić?! Będę mogła mieć Lero? Będzie Mana? - Sypała pytaniami z błyszczącymi oczami.
- Tak, tak, tak i nie – odpowiedział z uśmiechem – w sumie… to mam pomysł. Pomożesz mi z przyjęciem powitalnym – dodał z diabolicznym uśmiechem. Dziewczyna odpowiedział mu tym samym, a po chwili dwójka z klanu Noah zniknęła w portalu stworzonym przez Lero.

***

Kilka dni wcześniej

Nad Europą zima nie dawała się szybko przepędzić. Z ciężkich, ciemnych chmur śnieg sypał tak mocno, że gdyby wyprostować rękę to dłoń znika w białej ścianie. Wiatru prawie nie było, tak jakby natura zlitowała się nad podróżnymi, którym i tak doskwierał mróz przy dwudziestu stopniach na minusie.

Do miasta, leżącego na północy w pobliżu granicy Niemiec z Polską, weszło dwoje ludzi. Oboje byli wysocy, założonymi kapturami na głowach. Ich czarny strój stał się biały przez grubą warstwę śniegu, który się na nich osadził. Twarzy nie można było dostrzec przez duży cień rzucany przez okrycie głowy. Jedynymi kolorowymi elementami były szaliki przybyłych. Pomimo trudów podróży obaj mężczyźni dotarli do miasta. W oknach domów oraz przydrożnych barów widać było jasne światło. W większości mieszkań nadal świece pozwalały rozświetlać mrok o tej porze roku, jednak na ulicach już pojawiały się pierwsze latarnie elektryczne. Jednak podróżnicy nie zatrzymali się w żadnej z karczm. Szerokim łukiem o minęli główne ulice, idąc ciasnymi bocznymi. Po drodze widzieli mnóstwo osób zwanych potocznie biedotą – bezdomnych bezrobotnych, którzy od wielu dni nie jadali za dobrze, a ziąb dawał się jeszcze mocniej we znaki, dzięki przedziurawionym i znoszonym ubraniom. Niższy z podróżników raz chciał pomóc jednemu z nich, jednak wyższy pociągnął go za ramię bez słowa wpychając w następną ulicę. W końcu stanęli przed skromnym domem. Był mały i biały. Tylko w jego oknach nie świeciło żadne światło.
- To tutaj – odpowiedział wyższy wkładając klucz do zamka – nie będą to żadne luksusy, ale musisz przywyknąć.
- To w końcu tylko kilka dni – odpowiedział niższy, gdy zamknął za sobą drzwi. - Mimo wszystko zawsze oszczędności.
- Ta, mimo wszystko. Dobrze to ująłeś – powiedział z przekąsem mężczyzna ściągając okrycie. – Mamy szczęście, że nikogo nie ma. Poza tym dziwię się, że zamka nadal nie zmienił…
- Nie marudź. Mamy dach nad głową, nie musimy znosić pijackich burd…
-… i jesteśmy daleko od Pana Przemądrzałego – powiedział blondyn zapalając małą lampkę naftową pod sufitem.
- Na spokojnie możemy zająć się zadaniem – przytaknął siedemnastolatek.
- Swoją drogą nie będzie to za proste.
- Mamy znaleźć Sprzedawcę dusz, co nie? Że też ludzie to robią – westchnął zrezygnowany nastolatek.
- Pieniądze to główny słaby punkt ludzi, Aleksandrze. Nawet nie wiesz, jak obietnica fortuny może zmienić człowieka. Jak i nie masz bladego pojęcia do czego może doprowadzić pogoń za pieniędzmi. – Powiedział grobowym tonem Tray.
Anioł nic nie odpowiedział. Siedział cicho na drewnianym krześle i zaczął przeglądać krótkie notatki Bookamna – informacje przekazane przez Komuiego dla ich dwójki. Amon, ze względu iż zapoznał się z tym wcześniej rozglądał się po domu. Największy pokój - gdzie siedzieli - pełnił funkcje salonu i jadalni, a z niego przechodziło się do łazienki i dwóch mniejszych.

Następnego ranka

- Co robimy? – Zapytał Aleksander wyrywając Amona z zamyślenia.
- Co… A. Trzeba by uzupełnić zapasy, czyli powinniśmy iść na targ i kupić coś do jedzenia. – Powiedział wstając i kierując się w stronę drzwi.
- Amon wszystko w porządku? – Zapytał Anioł widząc lekko chwiejny krok kolegi.
- Tak, tak potrzebuję tylko świeżego powietrza – odparł zakłopotany zielonooki ubierając drugą, suchą kurtkę.
- Przy okazji zróbmy rozeznanie – odparł jasnooki zamykając za sobą drzwi.

Miasto tego ranka przypominało scenerię z filmów. Białe dachy domostw i całe stosy śniegu na ziemi. Niebo zasnute szarymi chmurami, a mroźne powietrze delikatnie szczypało w twarz. Chłodny wiatr wiał spokojnie wprawiając w ruch drobne płatki śniegu. Egzorcyści z ulgą przywitali tak miłą odmianę. Idąc na targ, jak i podczas robienia zakupów Amon był roztargniony i nerwowy.  Aleksander, zgodnie ze swoim charakterem, ze spokojem wysłuchiwał jego narzekań pod nosem na ilość ludzi i inne niedogodności. Jednak pomimo największych chęci nie mógł ukryć swojego zdziwienia dla jego postawy. Choć narzekał na tłum, na nikogo nie patrzył – wzrok miał utkwiony albo na pustej przestrzeni albo na drodze po której szli. Narzekał, że Anioł robi wolno zakupy choć sam ani razu nie podszedł do żadnego stoiska. Do tego zamiast zgrywać ważniaka - jak to mają w zwyczaju osoby, którym nic nigdy się nie podoba – to zaciągał coraz mocniej kaptur na głowę, a jego postawa świadczyła o tym, że najchętniej uciekłby z tamtego miejsca. Anioł też nie pokazywał swojej twarzy, ale powodem była ilość skaleczeń widocznych nadal na jego twarzy po ostatniej walce. Mimo całej swojej powściągliwości, nastolatek nie mógł znieść dłużej względnej ciszy, która wyraźnie zaczęła ciążyć starszemu koledze. W pewnym momencie nie wytrzymał.
- O co Ci chodzi?
- Co, narzekać mi już nie wolno? – Oburzył się Amon.
- Nie o to mi chodzi… czemu ty nie możesz zrobić tych zakupów, co?
- Po co Ci ja jestem potrzebny? Sam se dobrze radzisz, choć mógłbyś być szybszy.
- Jak tak Ci nie odpowiada moje tempo to weź sam trochę gotówki i idź przodem! We dwóch zrobimy to szybciej i będziemy mogli zająć się robotą. Zachowujesz się gorzej od Many – powiedział Aleksander wciskając kilka banknotów towarzyszowi.
- Nie mogę – odpowiedział szybko oddając pieniądze.
Anioł z gniewnym pomrukiem odwrócił się od niego i pomaszerował w stronę następnego straganu. W pewnym momencie zerwał się ostrzejszy wiatr, Amon zdążył chwycić swój kaptur i tym sposobem się nadal nie ujawniał, lecz Aleksander akurat płacił za zakupy i nie zdążył złapać materiału. Gdy sprzedawca zobaczył jego kolor włosów i oczu szybko, wręcz odruchowo zerknął na pobliską ścianę, która jak się okazało była oblepiona różnymi powiadomieniami policyjnymi. Jedno z nich trochę podniszczone mówiło o nastoletnim blondynie-kieszonkowcu… Siedemnastolatek nie miał nawet czasu na zorientowanie się w sytuacji, gdy poczuł mocne szarpnięcie do tyłu, aby następnie gnać jak na złamanie karku razem z wyższym towarzyszem w dół ulicy, żeby uciec przed wściekłym tłumem.
- Chyba ich… zgubiliśmy… - wysapał Amon opierając się o ścianę jednego z budynków.
- O co… tu… chodzi… - zapytał Aleksander starając się unormować oddech. Pośpiesznie sprawdził kieszenie. Okazało się, że stracił portfel. – Z dalszych zakupów nici, straciłem pieniądze.
- Mniejsza o nie, Ci ludzie nam teraz żyć nie dadzą – powiedział Tray wchodząc głębiej w uliczkę.
- No właśnie, o co im poszło? Przecież nic nie zrobiłem. – Powiedział niedowierzając Alek zakładając z powrotem kaptur na głowę.
- Tu nie chodzi o to co zrobiłeś… tylko o to jak wyglądasz – zaśmiał się pod nosem Tray – jesteśmy zadziwiająco podobni do siebie nawzajem, co nie? – Mężczyzna wyszczerzył zęby wskazując dłonią szybę pobliskiego sklepu. Aleksander ze spokojem mu przytaknął. W szkle odbijały się dwie postacie mające ten sam kolor włosów, zielone oczy, jednak o różnych odcieniach oraz o różnym wzroście. W tej chwili Anioła od towarzysza dodatkowo odróżniały zadrapania i opatrunek na twarzy.
- Nie da się ukryć, że jesteśmy z wyglądu do siebie podobni…
- No widzisz, a ja jako nastolatek w przeciągu dwóch dni mocno dałem się we znaki mieszkańcom. Co prawda, nigdy mi się nie udało uciec przed pogonią, poza dniem dzisiejszym, ale nadal mają mnie tu za kieszonkowca.
- Faktycznie, Mana coś o tym wspomniał, gdy byliśmy w Chinach – Aleksander na chwilę się zasępił. – Tak czy inaczej… co teraz robimy?
- Rozejrzymy się po terenie.
Egzorcyści poszli dalej uliczką. Po kilku minutach usłyszeli wystrzał. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i biegiem ruszyli w tamtym kierunku. Już przed skręceniem za róg zobaczyli opary wydobywające się stamtąd. Zakryli usta najszczelniej, jak umieli za pomocą swoich szalików wchodząc w zadymioną ulicę. Gęsta szaro-biała mgła wypełniła prawie całą przestrzeń pomiędzy budynkami aż po ich dachy. Pomimo w miarę dobrej widoczności, egzorcyści posuwali się na przód wodząc ręką po ścianach domów. Po kilku krokach okazało się, że była to ślepa uliczka, a przy murze na końcu stały śmietniki. Pomiędzy nimi znajdowało się źródło oparów. Aleksander delikatnie kopnął butem leżącą w śniegu szmatę. Okazało się później że był to płaszcz martwego już człowieka. Pod czarnym okryciem znajdowało się trochę ciemnego pyłu, który szybko rozpłyną się jako kolejna stróżka dymu.
- Spóźniliśmy się – powiedział poważnie Aleksander stając obok towarzysza.
- Jak widać. A byliśmy tak blisko… Akumy raczej w pobliżu nigdzie nie widać.
- Jakby tu była to zaatakowałaby i nas – odparł Anioł. – Z którym poziomem mamy do czynienia?
- Sądząc po fakcie, iż słyszeliśmy wystrzał to co najwyżej drugi poziom. Na całe szczęście.
- Ale jeśli jest to drugi poziom to nie jest za wesoło.
- Mówisz, że może wkrótce wyewoluować? – Zapytał Amon, Aleksander tylko pokiwał głową. – No, jeśli sprawy się tak potoczą to wesoło mieć nie będziemy.
- Musimy ją złapać w przeciągu najbliższych dwóch dni.
- Nie ma innej opcji. Sprawdźmy pobliskie uliczki.
- Tak jest! – Odpowiedział Aleksander idąc w ślad za towarzyszem.

Po kilkugodzinnym patrolu, zziębnięci i znużeni mężczyźni szli ramię w ramię w kierunku ich „bazy”. Polak nie myślał o niczym innym, jak o ciepłym schronieniu i przebraniu ubrań na suche. Pech chciał, że podczas sprawdzania jednego z zaułków został przez kogoś potrącony i wpadł w wysoką zaspę śnieżną. Przemókł do suchej nitki. Teraz, co chwila był zmuszony wycierać nos.
Amon idący trochę za nim był pogrążony we własnych myślach. W ogóle nie zwracał uwagi na tempo narzucone przez młodszego kolegę, jak i nie przejmował się jego stanem. Bardziej zamartwiał się inną sprawą. Osobistą. Gryzł się sam ze sobą, ale nie potrafił znaleźć żadnego rozwiązania. W końcu z głębokim westchnięciem przystanął na chwilę. Miał się odezwać do nastolatka, kiedy nagle stwierdził, że już go nie widzi. Chwilę później do niego dotarło, że stoi i rozgląda się jak głupi za kolegą, który pewnie już zniknął za drzwiami domu, w którym nocowali.

- Matoł ze mnie – powiedział waląc się otwartą dłonią w czoło i chwycił za klamkę. – Alek, muszę Ci o czymś powiedzie… - ostatnią głoskę dopowiedział wręcz niedosłyszalnie.

Jego oczom ukazał się dość niezwykły widok. Spodziewał się, że drugiego egzorcystę zastanie w drugim pokoju, gdzie będzie się przebierać. Jednak ku jego zdziwieniu siedemnastoletni blondyn był trzymany za kark i pasek od spodni przez mężczyznę po pięćdziesiątce. Jego wzrost można było oszacować na jakiś metr osiemdziesiąt, co pozwalało mu patrzeć, na o dziesięć centymetrów niższego Amona z góry. Anioł niezdarnie próbował się uwolnić z uchwytu nieznajomego jednak bez większego rezultatu. Napastnik nawet nie zwracał większej uwagi na jego poczynania. Co więcej, nie przejął się zbytnio drugim blondynem stojącym w drzwiach. Jedynym sygnałem kolejnego ruchu nieznajomego było wzięcie przez niego głębszego oddechu, po czym w mgnieniu oka Aleksander z Amonem przeżyli zderzenie czołowe. Dosłownie. Polak został wyrzucony za drzwi z takim impetem, że obaj egzorcyści stoczyli się ze schodków i leżąc jeden na drugim, wylądowali na śniegu.
- Co tu się dzieje? – Zapytał blondyn pomagając wstać koledze.
- Ja to mam wiedzieć! Właśnie miałem Cię zapytać, Aleksandrze. – Powiedział otrzepując się ze śniegu.
Mężczyzna, który rzucił nastolatkiem ze zdziwienia podniósł brew. Dokładniej się przyjrzał dwójce ubranej na czarno. Szybko zauważył różnice pomiędzy nimi. Niższy ubrany w długi płaszcz do kostek miał włosy jaśniejsze i dłuższe od towarzysza. Dodatkowo były kręcone choć chłopak nie wyglądał jak przysłowiowy pudel. Wyższy z nich - głośno narzekający na śnieg, który dostał się tu i ówdzie - w przeciwieństwie do pierwszego miał proste włosy sięgające mu do karku. Jego oczy były zielone i ciemniejsze. To właśnie te tęczówki spojrzały na niego ze zdziwieniem, a po chwili uwidoczniły kryty głęboko gniew.
- Dawnośmy się nie widzieli – powiedział mężczyzna.
- Tak, bardzo – odpowiedział Tray próbując pozbawić swoją wypowiedź gniewnego tonu.
- Znasz go? A-a-a-apsik!  – Zapytał zdziwiony Aleksander, któremu zimowy chłód już dawał się mocno we znaki.
- Na zdrowie – odpowiedział Amon podając  następną chusteczkę koledze. – Tak, choć wolałbym żeby było inaczej.
- Mam rozumieć, że tak w obecnych czasach mówi się o własnych rodzicach, Amonie. – Bardziej stwierdził niż spytał mężczyzna.

Aleksander zdziwił się, lecz po chwili jego zdezorientowanie się zmniejszyło. W drzwiach stał wysoki blondyn, o tym samym odcieniu włosów, co Amona. Jego tęczówki  były jeszcze ciemniejsze niż starszego egzorcysty, a potężna postawa i łatwość z jaką wcześniej rzucił nim o kolegę (Anioł waży  55 kilo) wskazywały tylko na jego siłę. Poza tym Tray mówił z podobnym akcentem jak pięćdziesięcioletni siłacz. Chwilę później wróciło do Aleksandra zdanie jakim go przywitał wówczas nieznajomy: „A po cholerę, żeś tu wrócił?!”.
- Czy nie moglibyśmy wejść do środka? A-psik! Zaraz się wszyscy pochorujemy. – Zasiąknął nosem Polak.
- Czy ja wiem… - zaczął mężczyzna, a po chwili oberwał w twarz średniej wielkości workiem.
- Masz tyle, nasza dwójka, powinno starczyć na najbliższe trzy dni – odparł ponuro Amon. Odpowiedziało mu równie chłodne spojrzenie, co mróz na dworze. Chwilę potem gospodarz zniknął wewnątrz budynku, a za nim i egzorcyści.

Zaraz po przekroczeniu progu Aleksander został wręcz zaciągnięty do pokoju Amona, gdzie poprzedniego dnia zostawili swoje walizki. Anioł nieco zdezorientowany ściągnął swój przemoczony płaszcz i zaczął przeszukiwać walizkę w celu znalezienia ubrań na zmianę. Podczas, gdy nastolatek zmieniał swój ubiór, Tray nerwowo chodził po pokoju tam i z powrotem. Jedną ręką zawzięcie pocierał podbródek, natomiast druga była zaciśnięta w pięści. W końcu usiadł na łóżku.
- Gdzie mogę to rozwiesić? – Zapytał jasnooki wymownie trzymając przed sobą przemoczone ubrania.
- Musisz zadowolić się tym starym krzesłem – odparł Amon kopiąc dany przedmiot.
- Domagam się wyjaśnień – powiedział poważnie Aleksander siadając na podłodze pod ścianą naprzeciwko łóżka.
- I tak bym Ci powiedział – machnął krótkowłosy – no to jak się domyślasz jesteśmy u mnie w domu, a facet, który Tobą rzucił to mój Ojciec. Krzepę to on ma jak za dawnych czasów – dodał z przekąsem. – Liczyłem, że zamieni się w mizernego starca po moim odejściu. A ta cholera sobie poradziła. Co to ma być. Cholera! – Zaklął uderzając pięścią o niziutki stolik nocny. Po dłuższej ciszy zaczął mówić dalej, spokojnie. – Nigdy nic nie robił. Wszystko przy domu robiłem z matką. Nie mówiąc o tym, że ona jeszcze musiała zarabiać pieniądze… w pewien sposób. A po jej śmierci próbował zrobić ze mnie złodzieja...
- Własny ojciec? – Aleksander zapytał niedowierzająco.
- Właśnie tak, mama ciężko się przez niego rozchorowała, co było przyczyną jej śmierci, a on ją do samego końca gorzej niż psa traktował. Miała tylko zarabiać pieniądze, tak mówił. – Twarz Amona przybrała ponury wyraz.
- Nie mogliście iść po pomoc do rodziny skoro było wam ciężko?
- Ciężko nam? Ach, zapomniałem. – Zaśmiał się gorzko pod nosem. – Ma on pracę dorywczą w sąsiedztwie. Spokojnie zarobiłby na utrzymanie naszej małej rodziny. Żylibyśmy skromnie, ale pewnie bez tych nerwów. Ale jemu uderzyły pieniądze do głowy. Zdarzyło się to, gdy miałem jakieś pięć lat. Wtedy go olśniło ile zarabiają prostytutki. – Wymownie spojrzał na towarzysza, po którym dreszcze przeszły, gdy ułożył to wszystko w całość. – A jeśli chodzi o rodzinę, z którejkolwiek strony… matka dostała zakaz kontaktowania się ze swoją, więc nawet pojęcia nie mam, czy jakąś miała, czy byłoby się do kogo zwrócić. Ojciec ponoć ma albo miał siostrę, ale ona szybko sama odcięła się od niego. Ponoć wyjechała za granicę po ślubie, ale nie można brać tego za pewnik. Tak więc widzisz, byliśmy sam na sam z głową rodziny-dyktatorem.
- Nie zazdroszczę – powiedział ze smutkiem Aleksander – czyli to co było w tym worku…
- To były pieniądze, aby opłacić nasz pobyt… - przeciągnął się – weźmy się do pracy. Im szybciej skończymy tym szybciej stracę z oczu tego skur…
- Wolałbym, żebyś nie kończył – powiedział spokojnie Aleksander wyciągając z torby plan miasta. – Ciało znaleźliśmy jakieś pięć godzin temu w tym zaułku – wskazał miejsce na mapie. – Z tego co wiemy potwór jest na pewno jeden. Chodź sądzę, że jest ich więcej, ale o jednym już wiemy.
- Jednak nie mamy pojęcia, gdzie ta Akuma zniknęła. Nie spotkaliśmy po drodze żadnego człowieka, więc nie wróciła do swej ludzkiej postaci, ale potwór tej wielkości nie mógł po prostu się rozpłynąć w powietrzu! Do tego jeszcze ten cholerny sprzedawca…
- Najczęściej są to osoby, które mają problemy z pieniędzmi. Jakieś zadłużenia, bieda…
- To nam w ogóle nie pomoże, tutaj jest ich od groma. Dlatego tak paskudnie się złożyło, że mogli posłać tylko naszą dwójkę.
- Ktoś miał jeszcze z nami być?
- Z tego co Bookman podał to Morii, ale ze względu na jej stan zatrzymał ją przy sobie. Mana z Genzem również dostali jakąś misję, więc musimy sobie poradzić we dwóch. A niestety obszar jest rozległy...
- Rozpoznanie mamy zrobione – przerwał koledze Aleksander – znajdujemy się obecnie w jednej z biedniejszych dzielnic. Założę się, że Akuma żeruje właśnie tutaj. To, że szybko zniknęła świadczy o jej wysokim poziomie. To oznacza, że jest to co najmniej drugi poziom. Do tego wiedząc, że sprzedawca to ktoś potrzebujący, śmiało możemy twierdzić, że żyje gdzieś w tej okolicy.
- To prawda. Czyli nie mamy co tu siedzieć, zjemy coś i w drogę. – Powiedział pewnie siebie Tray. Aleksander tylko mu przytaknął.
Egzorcyści świadomie unikali zetknięcia się spojrzeń z panem domu. Mężczyzna również starał nie zwracać na nich uwagi. Posiłek zjedli szybko. We względnej ciszy posprzątali po sobie, po czym wyszli z domu. Kiedy Amon miał zamknąć za sobą drzwi przypomniał sobie o swoim golemie. Praktycznie niezauważony zabrał ze swojego pokoju to czego potrzebował. Zbliżając się po cichu do drzwi usłyszał, jak jego ojciec kończy z kimś rozmowę przez telefon.
- Tak, tak, tak, wszystko w jak najlepszym porządku. Nie, nikt taki nie przyszedł… pieniądze do odbioru…
- Jak zwykle tylko kasa mu w głowie – powiedział pod nosem ze złością Amon wychodząc na zewnątrz.

Przez kilka godzin, egzorcyści ponownie sprawdzali wszystkie zaułki. W żadnym z nich nic nie znaleźli.  Ze znużeniem przeszukiwali kolejną uliczkę, jednak tym razem wpadli na trop. Na śniegu zauważyli świeże ślady, które świadczyły o pogoni.
- Jak myślisz, daleko już będą?
- Raczej nie – odpowiedział Amon kucający przy odciskach czyich butów w śniegu – ale musimy się śpieszyć. Te ślady nie wróżą nic dobrego.

Egzorcyści biegli uliczką dobre kilkadziesiąt minut. Zatrzymali się dopiero tuż przed skrzyżowaniem. Znajdowali się w jednej z najbiedniejszych zaułków miasta. Budynki wokół nich wyglądały na obskurne. Sprawiały wrażenie, jak by nawet najlżejszy opad śniegu miał spowodować ich zawalenie. Okiennice bez szyb najczęściej były po prostu „dziurą” w ścianie, gdzie kiedyś znajdowało się okno w pełnym znaczeniu tego słowa. Lecz nie stanęli w tamtym miejscu, aby podziwiać wygląd miasta, jak z horroru wyciągniętego. Pod ich nogami leżał znoszony, wypłowiały, obszarpany , stary płaszcz. Spod niego wydobywał się delikatny, szary opar gryzący przy wdechu. Taki sam, jak ten, z którym mieli do czynienia przedpołudniem. Mężczyźni spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Po chwili, w cieniu zauważyli oddalający się czarny kształt znikający w głębi bocznej uliczki. Bez zwłoki ruszyli w tamtym kierunku. Brnęli przez leżące tam, wysokie zaspy tak szybko, jak potrafili. Uparcie wpatrywali się w najciemniejsze miejsca przed sobą szukając tam oznak ruchu niezidentyfikowanej – na razie – postaci. Oboje byli przekonani, że gonią Akumę. Uliczka wyprowadziła ich na otwartą przestrzeń. A raczej doprowadziła do miejsca, gdzie znajdował się pusty plac po zburzonym domu. Jednak ich uwagę przyciągnęły dwa, czarne, nieregularne kształty sunące po niebie, w dwie przeciwne strony. Bez zbędnych rozmów Aleksander skręcił w lewo, natomiast Amon w prawo.

Na końcu drogi Tray’a znalazł się mały, stary i mocno podniszczony dom. Ostrożnie wszedł do środka. Przywitała go tam wszechogarniająca ciemność. Jednym źródłem był blask księżyca. Srebrzysta poświata wpadała przez puste skrzypiące okiennice. Dach nie miał żadnych uszkodzeń, jednak, gdzieniegdzie na ziemi leżało trochę śniegu. Idąc prawie po omacku przez korytarz potykał się o stojące tam niszczejące meble albo o śmieci walające się po całym holu. Kolejnymi przeszkodami, były wystające, źle dopasowane deski w podłodze. Względnie bezpiecznie stanął na końcu korytarza tuż przy uchylonych drzwiach. Zaglądając przez ową szparę zobaczył pokój utrzymany w porządku. Znajdujące się tam meble prezentowały się lepiej niż te, które minął przed chwilą. W przeciwieństwie do ścian, z których odchodziły resztki tapety, a dywan prawie w całości został zjedzony przez gryzonie. Na środku pomieszczenia, na podłodze siedziały trzy osoby. Zbite koło siebie ze strachem w oczach patrzyły w stronę blondyna. Dwie dziewczyny i chłopak po środku. Nie spoglądali wprost na mężczyznę tylko jakby obok. Chwilę później dowiedział się dlaczego. Widok przysłoniła mu sylwetka wysokiego mężczyzny. Próbując dojrzeć coś więcej położył dłoń na drzwiach. Zrobił to jednak niezbyt delikatnie i drzwi pod naciskiem poruszyły się z głośnym skrzypieniem. Powstrzymując przekleństwo, Amon szybkim ruchem doskoczył wręcz do najbliższego kąta. Usłyszał w odpowiedzi kroki mężczyzny. Jednak nie skierował się on w kierunku korytarza, tylko w głąb pokoju. Blondyn usłyszał tylko kilka nie wyraźnie powiedzianych słów, a później wystrzał. Jeden strzał. Po nim z pokoju, ze spokojem wyszedł mężczyzna. Tray znajdował się w najciemniejszym kącie pokoju. Srebrna odznaka egzorcystów – różany krzyż był zakryty czarnym szalikiem dzięki czemu inne, delikatniejsze, srebrne ozdoby nie rzucały się tak bardzo w oczy. Na głowie miał również założony kaptur, który idealnie zasłonił jego włosy i oczy, które się zaświeciły złowrogo, gdy tylko mężczyzna przeszedł obok niego nie zauważając obecności „gościa”. Amon wykorzystał to i ukradkiem przedostał się do wcześniejszego pokoju. Jego oczom ukazała się nieciekawa sytuacja. Dwie kobiety – matka i córka, jak zauważył – płakały nad ciałem chłopca. Blondyn zauważył, że strzał mordercy bezbłędnie trafił prosto w środek klatki piersiowej. Egzorcysta odwrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz. Usiadł w cieniu, tuż obok schodów i uważnie obserwował niebo. Monotonne miganie gwiazd i księżyc w kształcie kpiarskiego uśmiechu były dla niego nie do zniesienia.  Wolałbym bezchmurne niebo w ciągu dnia. O wiele łatwiej byłoby coś zauważyć. Chmur też już nie ma… Rozmyślania przerwał mu Aleksander, który podszedł do niego ze śmiertelnym zmęczeniem wypisanym na twarzy.

- Ty się tu nudzisz, a jaaaa a-psik! Sam musiałem się robotą zająć – powiedział Aleksander poprawiając sobie szalik, przy szyi. – Rozchoruję się, jak nic. Apsik!
- Sto lat – odparł Amon – lepiej dobrze wydmuchaj nos. Zaraz będziemy mieć towarzystwo z wyższych sfer.
- O co Ci chodzi? – Zdziwił się Aleksander.
- To ty nie wiesz, że jako duchowni toczymy walkę z arystokratami? – Powiedział z lekkim uśmieszkiem dwudziestosześciolatek.
- Nie mów…
- Tak, tutaj mieszkają kolejne ofiary. Widziałem nawet sprzedawcę.
- I go nie zatrzymałeś?! Przecież to ON jest naszym głównym celem! – Oburzył się chłopak.
- Spokojnie. Na wszystko przyjdzie czas.
- I co teraz?
- W sumie, to trzeba zobaczyć co dzieje się w środku.
- Co masz na myśli? – Zapytał podejrzliwie nastolatek.
- No jakby to powiedzieć… pozwoliłem wypadkom lecieć bez nadzoru.
- Czekaj… czy ja mam rozumieć, że zostawiłeś tam kogoś w rozpaczy…
- Tak, tak – powiedział machając ręką – chodź lepiej ciszej. Z tego co wiem, to stworzenia Akumy na oczy jeszcze nie widziałeś.
- Nie musze widzieć, żeby wiedzieć… - zaczął Aleksander jednak został uciszony szybkim gestem przez towarzysza.

Egzorcyści szybkim, pewnym krokiem przeszli przez korytarz. Nie zwracali tym razem zbytniej uwagi na to czy robią jakiś hałas czy nie. Do pokoju weszli akurat w chwili przyzywania duszy.
Na środku pokoju stała zapłakana kobieta trzymająca za ręce Milenijnego Earla wpatrując się w niego, jak w objawienie jakieś. Gdy matka zabitego chłopca zawołała z pełnią swoich uczuć imię zabitego przed chwilą chłopca na jej oczach, jak z nieba uderzył purpurowy piorun w czarny szkielet stojący obok młodego mężczyzny. Była to tak zwana Akuma zero. Szkielet, który zamiast zwykłej czaszki miał tylko płaski hełm, a zamiast dłoni dwa wypukłe ostrza. Z przodu na przyłbicy zostało wygrawerowane imię zmarłego. Chwilę później, gdy dusza trafiła do ciała, potwór się poruszył ze straszliwym jękiem. Jękiem spętanej duszy. Z przeraźliwym krzykiem poruszyło swoimi zdeformowanymi kończynami i wyrwało się z czegoś na kształt metalowej ramy, w której zostało to stworzone.
- Tak, tak moja Akumo, zabij tę kobietę i przyjmij jej wygląd. – Rozległ się wesoły głos Earl’a.
Potwór w odpowiedzi chwycił się za głowę i z jeszcze bardziej żałosnym krzykiem rzucił się na kobietę. Aleksander nie zdążył zareagować i zanim dobiegł do niej, zobaczył jak stwór rozcina jej ciało na pół i zajmuje miejsce jej szkieletu. Nastolatek bez zastanowienia, szybkim ruchem owinął swoim jojoem czarny kark i silnym, zdecydowanym pociągnięciem złamał kręgi szyjne zabawki Earl’a. milenijny tylko z uśmiechem na ustach spojrzał na egzorcystę. Odwrócił się tylko na pięcie wymachując parasolem.
- I tak się spóźniliście – powiedział spokojnie znikając w głębi korytarza podśpiewując sobie tylko znaną melodię. – Przedstawienie dopiero się zaczęło! – Zawołał do blondynów wkraczając w jeszcze głębszą czerń.
- Zabawił się z nami – powiedział Amon.
- Uważa nas za nic – powiedział w miarę spokojnie Anioł – mamy szczęście, że nie zechciał z nami walczyć. Ciekawe o co mu chodziło z tym przedstawieniem. – Dodał Alek.
- W krótce pewnie i tak się dowiemy. – Powiedział Tray wskazując korytarz. – Chodźmy stąd mamy jeszcze jedną rzecz do załatwienia.
- Kim jesteście? Co się stało z moją matką! – Zawołała młoda dziewczyna wchodząca do pokoju.
Średniego wzrostu, o jasnej karnacji. Złote oczy i brązowe włosy. Chuda o podłużnej twarzy ubrana w starą, zniszczoną sukienkę. Gdy ujrzała swoją matkę wpadła w istną rozpacz na widok jej stanu. W Amonie z nieznanych powodów obudził się dżentelmen. Uspokoił dziewczynę i obiecał nawet pomoc. Brązowowłosa wydukała coś o jakichś bliskich znajomych mieszkających niedaleko. Zielonooki z miejsca zaoferował się, że ją odprowadzi. Sierota z wdzięcznością przyjęła jego propozycję. Aleksander szedł w odstępie kilku metrów za tamtą parą. W słabym świetle księżyca ocenił, że dziewczyna może mieć lekko ponad dwadzieścia lat. Śmiać mu się chciało na widok zalotów Tray’a, ale nic nie mówił. Sam domyślał się, że podobnie by się zachowywał przy dziewczynie, która jemu by się spodobała. Gdy Tray upewnił się, że „ukochanej” nic nie jest, i że trafiła pod dobry adres wreszcie raczył zwrócić się do towarzysza.
- No to możemy już spokojnie wracać do domu.
- Nie zapomniałeś o naszym sprzedawcy, prawda? – Powiedział powątpiewając Alek. – Nasza misja się nie skończy dopóki temu człowiekowi nie przemówimy do rozsądku.
- Heh, chcesz niemożliwego. Jego trzeba się pozbyć siłą. Najlepiej zabijając – powiedział ciemnooki ponuro.
- Nie zrobisz tego?
- Kto wie – odparł zdawkowo.

Wchodząc do domu Amona, Aleksander miał złe przeczucia. Nie podobało mu się podejście towarzysza do sprawy, jak i coś jeszcze. Czuł wewnętrznie, że tam, w tym domu coś się stanie. Niekoniecznie strasznego, ale z pewnością nieprzyjemnego. Lekko drżąc wszedł do budynku. Od razu skierował swoje kroki to sypialni. Stamtąd usłyszał poważną kłótnię Amona z ojcem. Z początku jej nie rozumiał, ale po chwili zrozumiał wszystko. To on, starszy Tray był sprzedawcą. Znajdował biedne, mocno zżyte ze sobą rodziny i sprowadzał na nie nieszczęście. Nie chcąc przypadkowego włączenia do ostrej wymiany zdań postanowił zostać w pokoju. Położył się na łóżku i okrył kołdrą. Miał nadzieję, na małą drzemkę. Całym sobą czuł nadchodzącą chorobę, a dobrze wiedział, że czeka go jeszcze podróż powrotna do Kwatery Głównej. Słuchał coraz ostrzejszej kłótni, podczas której zaczęto grozić sobie wzajemnie. Po kilku minutach, po krótkim trzasku zapadła cisza w pokoju obok. Zaalarmowany nagłą ciszą Aleksander wręcz wyskoczył z łóżka. Zrobił to na tyle energicznie, że aż łóżko delikatnie się zachybotało. To z kolei spowodowało poluźnienie się jednej z desek w podłodze. Chłopak nachylił się nad tym miejscem i w powstałej szparze dojrzał niewyraźny, jasny kształt. Kierowany ciekawością wyciągnął – jak się chwilę później okazało – białe zawiniątko. Był to zbiorek starych fotografii. Pierwsza z brzegu, na samej górze przedstawiała czteroosobową rodzinę, rodziców i dwójkę dzieci. Brat z siostrą. Pomimo czarno-białej fotografii Aleksander z łatwością rozpoznał dziewczynkę ze zdjęcia. Zszokowany zabrał zdjęcie i udał się do pokoju obok.

---------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się podobał. Mam nadzieję, że raz na 2 miesiące będę się w 100% wyrabiać |D
Przepraszam za spóźnienie i liczę na wasze opinie/komentarze c;
Anastia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz